70-rocznica uratowania narodu polskiego przed zagładą.

W 2014 obchodzono dwie rocznice -70-lecie powstania warszawskiego oraz 25-lecie przemian w Polsce- uhonorowanych uroczystościami. W obecnym roku 2015 mamy o wiele ważniejsze rocznice związane z uratowaniem narodu polskiego przed nadciągającą zagładą oraz powrotem Polski po latach na swoje stare ziemie piastowskie.

 Największym zagrożeniem dla egzystencji narodu polskiego w minionych 1000-letnich czasach była niedawna ekspansja niemiecka w 1939 r. na wschód Europy na Polskę, a później na inne kraje mimo że planowana była nieco wcześniej na zachód. Do ekspansji na wschód doprowadziła Wieka Brytania. Mając informację wywiadowcze o planach uderzenia Niemiec m.in. na Belgię celowo prze kierowała atak wciągając do konfliktu poprzez gwarancję z 31 marca 1939 r. nierozsądny rząd sanacyjny, który po klęsce wrześniowej członkowie emigracyjnego rządu proponowali w styczniu 1940 r. postawić przed sądem wojskowym, Trybunałem Stanu. Powołana została również dekretem z 30 maja 1940 r. Komisja zajmująca się odpowiedzialnością za poniesioną klęskę. Niemcy zajmując tereny państwa polskiego we wrześniu 1939r., a później w czerwca 1941 r. planowali całkowite zniszczenie narodu polskiego. Już po klęsce wrześniowej do Rzeszy włączono olbrzymie obszary ziem polskich, byłego zaboru pruskiego(Poznańskie, Pomorze, Górny Śląsk), Zagłębie Dąbrowskie, region łódzki, zachodnią część woj. Krakowskiego, Kujawy, północne Mazowsze(okręg ciechanowski), nieco później woj. Białostockie- w sumie 123 tys. km ziem polskich i 10 milinów ludzi. Z ziem centralnych Polski utworzono Generalne Gubernatorstwo, składające się z czterech, a od 1941 roku pięciu dystryktów o łącznej powierzchni 145 tys. km, którego wielkorządca w październiku oświadczył: „Polska ma być traktowana jako kolonia, Polacy będą niewolnikami wielkoniemieckiej światowej Rzeszy”. Administracja niemiecka utrzymywała niską stopę życiową ludności polskiej co ułatwiało nieograniczoną eksploatację polskiej siły roboczej, w tym wywożenie do Niemiec milionów osób na przymusowe roboty. Również obecnie na skutek celowo zaniżanej stopy życiowej w stosunku do państw Unii oraz dużego bezrobocia polska siła robocza jest wykorzystywana w zachodnich państwach UE i napływa do Polski inna siła robocza zwłaszcza z południowego-wschodu, której się załatwia prace co doprowadza do stopniowego upadku demograficznego polskiego społeczeństwa . Już po niemieckiej agresji wrześniowej nastąpiła likwidacja inteligencji polskiej, jako warstwy kierowniczej oraz przeprowadzano masowe mordy ludności zwłaszcza na Pomorzu. Według planu E. Wetzela i G. Hechta wykonanego w listopadzie 1939 roku na polecenie Himmlera już przewidywano częściową przymusową germanizację, podpisywanie volkslisty co wymusiło, że w Wehrmachcie służyło dla III Rzeszy około 300 tys. osób. Wydalenie brutalne zgodnie z dyrektywą tego dokumentu z ziem wcielonych do III Rzeszy ludności polskiej nie nadającej się do germanizacji na teren Generalnej Guberni powodowało osiedlenie tam Niemców ze wschodu- Estonii, Łotwy, Wołynia i Besarabii. W nieco późniejszym czasie pod koniec marca 1941 roku na zwołanej w Wawelsburgu naradzie aktywu SS Himmler stwierdził, że jednym z celów jest eliminacja 30 milionów Słowian i założenie „rycerskiego państwa” SS na podobieństwo średniowiecznych germańskich zakonów rycerskich. Ta dyrektywa Himmlera legła u podstaw opracowania w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy(RSHA) ściśle tajnego dokumentu przeznaczonego dla wąskiej elity politycznej ówczesnych Niemiec. Dokument sporządzony na powielaczu w niewielkiej ilości odbitek, z których żaden nie zachował się do naszych czasów, a którego treść odtworzono na podstawie źródłowych przekazów - ekspertyzy E. Wetzla i memoriału prof. Meyera- Hetlinga składał się z „małego planu”, zawierającego wytyczne na najbliższą przyszłość oraz dużego planu, który miano realizować w ciągu 25- 30 lat. Plan, nazywany Generalnym Planem Wschodnim (General Ost-GPO), przewidywał wysiedlenie 80-85 % Polaków pozostały zaś tak zwany niewielki procent polskich autochtonów zamierzano przekształcić w niewolników niemieckich „panów”. Niezależnie od tych planów w ciągu tylko pięciu lat polityce niemieckiej posługującej się masowymi rozstrzeliwaniami, obozami koncentracyjnymi, karnymi, pracy, więzieniami, paleniem i niszczeniem wsi, miast w tym Warszawy udało się zlikwidować około 6 milionów obywateli polskich w tym ponad 3 milionów Polaków oraz 2,7 ludności żydowskiej. Gdyby ta polityka realizowana była dłużej zgodnie z Generalnym Planem Wschodnim w następnych latach w połowie lat 60-tych nastąpiłaby całkowita zagłada narodu polskiego. Wyzwolenie ziem polskich z pod okupacji niemieckiej czym nie interesowali się zachodni alianci uratowało naród polski. Ale i w dzisiejszych, obecnych czasach bez odczuwania cierpienia jak to było w czasach okupacji za pomocą innych metod, medialno-ekonomiczno- finansowo-kulturowych też w szybkim tempie zaczął zanikać polski naród. Wyzwalanie ziem polskich z pod okupacji niemieckiej nie znajdowało się w planach USA i Wielkiej Brytanii ale na skutek przesuwania się wojsk radzieckich na zachód uratowany został naród polski przed nadchodzącą zagładą. Tereny polskie na wschód od Wisły zostały wyzwolone do sierpnia 1944 r. w ramach operacji „Bagration”. Ale do jednej z najbardziej ważnych ofensyw, solidnie przygotowanej i przeprowadzonej należała ofensywa styczniowa z 1945 r. wyzwalająca 70-lat temu całe tereny polski w tym zachodnie ziemie zajmowane przed wiekami przez Niemców. Ofensywa opracowana już w listopadzie 1944 roku na którą składała się operacja wiślańsko-odrzańska oraz wschodniopruska zwana mazowiecko-mazurską miała na celu rozbicie niemieckiej Grupy Armii „A” (od 26.01.1945 r. Grupy Armii „Mitte” --,,Środek”), Grupy Armii „Północ”, dojście do Odry i Bałtyku, zabezpieczenie następnego, ostatniego uderzenia na Berlin przed kontrofensywą niemiecką z północy. Niemieckie linie obrony w Prusach Wschodnich, między Wisłą, a Odrą oraz na Pomorzu były mocno rozbudowane i istniało tam wiele fortyfikacji i umocnień z okresu wcześniejszego, a od września 1944 roku prowadzono intensywne prace inżynieryjno-fortyfikacyjne wzdłuż całej linii frontu, na przewidywanych kierunkach natarcia wojsk radzieckich. Wiele miast zamieniono na twierdze(Wrocław, Królewiec, Grudziądz, Kołobrzeg itd.), a z wielu miejscowości utworzono punkty i rejony obrony zdolne do długotrwałych walk mimo ich okrążenia. Główne rejony oporu to linia niemieckiej obrony nad Wielkimi Jeziorami Mazurskim, w pobliżu Lidzbarka Warmińskiego, Gdańska, Wał Pomorski, Międzyrzecki rejon i inne tworzące tzw. Linię Nibelungów ciągnącą się od Szczecina przez Kostrzyń, Frankfurt nad Odrą, Kłodzko, Brno do Preszowa. Rozpoczęcie ofensywy na linii frontu ciągnącego się od wybrzeży Bałtyku, częściowo wzdłuż Niemna, Kanału Augustowskiego, Biebrzy, Narwi i środkowej Wisły planowane przez Dowództwo Armii Czerwonej na 20 stycznia 1945 roku zostało jednak przyspieszone na skutek prośby Churchilla z dnia 6 stycznia skierowanej do Stalina o pomoc dla aliantów na zachodzie gdzie trwająca od połowy grudnia 1944 roku ofensywa armii niemieckiej w Ardenach miała na celu przecięcie frontu na dwie części i rozbicie wojsk alianckich na terenie Belgii oraz Holandii. Następnego dnia 7 stycznia 1945 r. Stalin odpowiedział na prośbę Churchilla:

 „przygotowujemy się do natarcia, ale warunki atmosferyczne nie sprzyjają teraz naszej ofensywie. Jednakże uwzględniając sytuację naszych aliantów na froncie zachodnim, Kwatera Główna Naczelnego Dowództwa postanowiła w przyspieszonym tempie zakończyć przygotowania i nie zważając na warunki atmosferyczne, rozpocząć szerokie działania zaczepne przeciwko Niemcom na całym froncie centralnym nie później niż w drugiej połowie stycznia”. Ofensywę styczniową na ziemiach polskich do której Naczelne Dowództwo Armii Czerwonej przygotowało potężne środki prowadziły I, II i III Front Białoruski oraz I Front Ukraiński. W operacji wiślańsko-odrzańskiej i wschodniopruskiej uczestniczyło po stronie radzieckiej w sumie około 3,9 mln żołnierzy, 66 tys. dział i moździerzy, ok. 10 tys. czołgów i dział pancernych oraz 7,8 tys. samolotów: armie ogólno-wojskowe, lotnicze, korpusy pancerne, zmechanizowane, kawaleryjskie. Rozmiar tej ofensywy wywołał przerażenie i podziw wielu generałów niemieckich. Gen. Mellenthin w okresie późniejszym tak oto napisze: … rosyjskie natarcie rozwijało się z niebywałą siłą i gwałtownością …Niepodobno opisać wszystkiego co zaszło między Wisłom i Odrą w pierwszych miesiącach 1945 roku. Niczego podobnego nie znała Europa od czasów upadku Imperium Rzymskiego. Najwcześniej rozpoczęła się w dniu 12 stycznia 1945 roku ofensywa z przyczółka sandomierskiego uderzeniem w kierunku na Częstochowę i Kraków wojsk I Frontu Ukraińskiego pod dowództwem marszałka Iwana Koniewa, w skład którego wchodziło pięć armii ogólno-wojskowych (3,5,13,52,60), dwie armie pancerne (3,4), trzy korpusy pancerne(4,25,31) oraz siedem korpusów zmechanizowanych. Już w pierwszym dniu ofensywy, przy temperaturze minus 25 °C rozbita została całkowicie niemiecka IV Armia Pancerna dowodzona przez gen. Fritza Grasera. W ciągu 6 dni wojska I Frontu Ukraińskiego przełamały obronę niemiecką, robiąc wyłom o szerokości 250 km i głębokości 120- 150, km wyzwalając Kielce, Częstochowę, Kraków, a pod koniec stycznia dotarły w okolice twierdzy Wrocławia oraz rozpoczęły forsowanie Odry. Następne natarcie w dniu 13 stycznia 1945 r. w rejonie na północny-wschód od Gąbina spowolnione przez kontratak wojsk niemieckich rozpoczął III Front Białoruski oraz II Front Białoruski z okolic Różana w kierunku na Pułtusk, Nasielsk, Maków Mazowiecki, wprowadzając 17 stycznia do walki V Armię Pancerną, co umożliwiło dokonanie wyłomu na kierunku mławskim szerokości 110 km i głębokości 60 km . Wojska II Frontu Białoruskiego zajmują 21 stycznia Niedzicę,22 stycznia Iławę oraz Olsztyn, 25 stycznia Ostródę,26 stycznia docierają do Zalewu Wiślanego w rejonie Tolkmicka, a 1 lutego wyzwalają Toruń i kierują główne swoje siły na Pomorze Gdańskie. W tym czasie III Front Białoruski rozbija siły niemieckie w Prusach Wschodnich na dwie części, okrąża w kotle Braniewo- Orneta-Dobre Miasto-Bisztynek-Sępopol-Pokarmin 20 dywizji niemieckiej IV Armii, dociera do Zalewu Wiślanego na południe od Królewca i po zaciętych walkach 9 lutego zajmuje Frombork, a 10 lutego Elbląg. Najsilniejsze natarcie I Frontu Białoruskiego (1.200.000 żołnierzy, 2192 czołgów, 1280 dział pancernych, 2500 dział polowych, kalibrów 45 i 57 mm, 7015 dział polowych powyżej 76 mm, 7595 moździerzy 82 i 120 mm, 1114 katiuszy, 1676 dział przeciwlotniczych) dowodzonego przez marszałka Gieorgija Żukowa, z przyczółka magnuszewskiego na Białobrzegi-Skierniewice- Kutno, z przyczółka puławskiego na Radom i Łódź oraz pomocnicze z rejonu Legionów-Jabłonna i spod Warszawy w celu oskrzydlenia od północnego-zachodu Warszawy, nastąpiło 14 stycznia .Celem operacji I Frontu Białoruskiego było rozbicie warszawsko- radomskiego zgrupowania niemieckiej 9 Armii Polowej, uderzenie również na Poznań i Kostrzyń nad Odrę oraz na Bydgoszcz i Piłę. Armia Czerwona okrążyła Poznań 22 stycznia, Międzyrzecki Rejon Umocniony sforsowała 30 stycznia i do 2 lutego utworzyła przyczółek szerokości 12 km i głębokości 3 km w rejonie Kostrzynia. W okresie do 7 lutego wojska I Frontu Białoruskiego oraz I Frontu Ukraińskiego wyzwoliły terytorium Polski między Wisłą, a Odrą oraz górnośląski obszar przemysłowy, uchwyciły przyczółki na Odrze od Cedyni do Raciborza co było również wstępem do powrotu prastarych polskich ziem piastowskich do Macierzy. W okresie od 13 stycznia do 25 kwietnia rozbite zostały wojska niemieckie w Prusach Wschodnich. W ramach ofensywy styczniowej w składzie I Frontu Białoruskiego udział brała 1 Armia Wojska Polskiego, uderzając 17 stycznia jednostkami 6 i 2 Dywizji Piechoty z rejonu Łomianek, Pragi i Wilanowa na zniszczoną w 80% przez okupanta niemieckiego podczas powstania warszawskiego lewobrzeżną Warszawę. Następnie po zajęciu Warszawy dla zabezpieczenia styków I i II Frontu Białoruskiego przed kontratakiem wojsk niemieckich Grupy Armii „Wisła” z Pomorza, gdyż wytworzyła się 50 kilometrowa luka operacyjna, oddziały 1 Armii WP wykonały w dniach 19-29 stycznia marsz w rejon Bydgoszczy, pokonując mimo fatalnych warunków atmosferycznych, śnieżyc, trzaskającego mrozu(wiele czołgów, ciągników dział, samochodów stanęło po drodze)- 260 km .

Wojska niemieckie stawiały szczególnie zażarty opór Armii Czerwonej, gdyż ofensywa styczniowa wkraczała swoim zasięgiem już na terytorium Niemiec. Posuwające się do przodu wojska radzieckie, zdobywając przyczółki, fortyfikacje, umocnienia, ponosiły często bardzo wysokie straty. Tylko samych żołnierzy III Frontu Białoruskiego, uczestniczących w operacji wschodniopruskiej(mazowiecko- mazurskiej) poległo 125 tys., a 450 tys. zostało rannych. Podczas wyzwalania ziem polskich spod okupacji niemieckiej poległo ponad 600 tys. żołnierzy armii radzieckiej czyli 10 razy więcej, niż żołnierzy polskich w walce z Niemcami w kampanii wrześniowej w 1939 r. O wiele wyższą liczbę niż polegli stanowili ranni żołnierze Armii Czerwonej, przyszli inwalidzi wojenni.Za wyzwolenie Polski, uniemożliwiające realizację planowanej przez faszyzm niemiecki eksterminacji - zagłady narodu polskiego (Generalny Plan Wschodni ), do czego niezdolni byli tzw. alianci zachodni, żołnierze Armii Czerwonej składającej się z Rosjan, Białorusinów, Ukraińców, Gruzinów, Azerów, Kazachów itd. zapłacili ogromną daninę krwi. Zresztą już wcześniej na terenie Polski głównie w województwie lubelskim i białostockim od połowy 1941 r. do pierwszych miesięcy 1942 r. Niemcy wymordowali od 680 do 880 tys. jeńców radzieckich, a w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu jako pierwszych mordowali w komorach gazowych ich oficerów. W dowód wdzięczności za wyzwolenie spod tyranii niemieckiego faszyzmu w powojennej Polsce dla upamiętnienia żołnierzy Armii Czerwonej - powstało w hołdzie wiele pomników. Po 1989 roku, a zwłaszcza w ostatnim okresie w myśl nowej i zafałszowanej polityki historycznej mającej na celu zaszczepianie w społeczeństwie postaw rusofobi, środowiska polityczno-medialne propagują poglądy utożsamiające żołnierzy Armii Czerwonej z aparatem represji i przemocy nazywanym NKWD- owskim, który wysiedlał ludność polską z kresów na daleki wschód, likwidował oficerów w Katyniu, Ostaszkowie, Starobielsku, Kuropatwach, Miednoje, prześladował polski ruch oporu. Wielonarodowościowa Armia Czerwona wśród których żołnierzy znajdowało się wielu byłych więźniów z łagrów wyzwalając ziemie polskie ratowała naród polski i nic nie miała wspólnego z aparatem NKWD kierowanym podobnie przez czynniki zwłaszcza ideologiczne jak Urzędy Bezpieczeństwa w Polsce do połowy lat 50-tych. Na skutek tej polityki celowo zafałszowanej tablice i pomniki polsko-radzieckiego braterstwa broni, wdzięczności żołnierzom Armii Czerwonej są już często w złym stanie, mocno zaniedbane, niszczone oraz usuwane. Obecnie nie przeprowadza się renowacji cmentarzy, pomników mimo że okres ich istnienia oraz często wartość artystyczna w myśl przepisów o ochronie zabytków ten obowiązek na władze lokalne nakłada. I tak na przykład z ulicy Targowej na Pradze w Warszawie podczas budowy metra usunięto pomnik zabytkowy żołnierzy polskich i radzieckich - „Braterstwa Broni”. W poprzednich latach władze miasta pomnik chroniły przed jego usunięciem ale po wydarzeniach na Ukrainie na dotychczasowe miejsce nie powrócił. Ze względu na znaczenie historyczno- artystyczne pomnik powinien być umieszczony przy samym Pałacu Kultury i Nauki od strony Al. Jerozolimskich odwiedzanym przez wiele wycieczek krajowych i zagranicznych, a w jego pomieszczeniu należałoby zorganizować nowoczesne muzeum audiowizualne (w wersji wielojęzykowej- polski, rosyjski, angielski, niemiecki) ukazujące zagładę narodu polskiego oraz jego ratowanie. Ale czy do tego dojdzie to trudno powiedzieć, polityka kulturalna w Polsce znajduje się na niskim poziomie nie próbuje nawet uhonorować znanych, słynnych Polaków czego przykładem jest Muzeum Marii Skłodowskiej –Curie na ul. Freta od lat znajdujące się na zewnątrz w stanie skandalicznym, odwiedzane przez wiele wycieczek zagranicznych, a na parterze Muzeum handluje się tylko rzemiosłem wschodnio-azjatyckim. Wiele budynków władze miasta od lat odnawiają ale nie przeprowadzono renowacji zabytkowej kamienicy w której urodziła się w XIX wieku M. Skłodowska- Curie i jej Muzeum kilka dni temu przeniesiono do pobliskiego budynku co świadczy nadal o poniżaniu jednej z najsłynniejszych kobiet na świecie pochodzenia polskiego.


Ostateczne uratowanie 70 lat temu w styczniu 1945 r. narodu polskiego należy obchodzić uroczyście na wysokim poziomie tak jak obchodzą inne narody. Niestety tej bardzo ważnej rocznicy nie obchodzi się uroczyście, na odpowiednim poziomie . Natomiast w ubiegłym roku 2014 świętowano uroczyście lecz w sposób zakamuflowany rozpadanie się współczesnego narodu polskiego, do czego stopniowo doprowadzają przy pomocy różnych metod wszystkie siły polityczne znajdujące się w Sejmie wprowadzające zdegenerowaną demokrację, nie rzeczywistą lecz iluzyjną wolność umożliwiającą kierowanie świadomością ludzką, działające nie w interesie człowieka, społeczeństwa polskiego lecz własnych zwłaszcza interesów materialnym i dlatego powinno powstać nowe prawo konstytucyjne uniemożliwiające startowanie osobą ubiegającym się o mandat poselski, radnego jeżeli należą do partii, organizacji społeczno-politycznych czyli mafii polityczno- finansowych . Obecni tak zwani przywódcy polityczni oraz partie polityczne przejmujące odpowiedzialność za nas, za 90% społeczeństwa nie powinni dalej tych funkcji sprawować. Ten powstały wielce szkodliwy kierunek polityki i w tym również antyrosyjskiej, a zarazem i antypolskiej nie akceptowany przez zdrowo myślącą część społeczeństwa polskiego miejmy nadzieje, że w niedługim okresie powinien się zmienić.

Z tą najbardziej ważną rocznicą wyzwolenia związane jest również ustaleniem granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, odzyskanie po długich latach przez naród polski Ziem Zachodnich, piastowskich, słowiańskich zajmowanych przez Niemców w ramach polityki Drang nach Osten na skutek często błędnej polityki polskiej skierowanej na wschód wciągającej Polskę w różne konflikty, a nie dbającej o swoje rodzime ziemie na zachodzie. To przyłączenie prastarych ziem piastowskich do Polski nie akceptowały władze USA, Wielkiej Brytanii na konferencjach w Poczdamie (1945), Moskwie (1947), Paryżu (1953) itd. wysuwając tezę że o granicy rozstrzygnie traktat pokojowy co nie miało większego znaczenia, gdyż do tego traktatu w ogóle nie doszło. Walczącej z wielkim wysiłkiem od 1945 r. do 1989 r. polskiej emigracji politycznej- wszystkich partii, rządu emigracyjnego, Polskiego Związku Ziem Zachodnich oraz środowisk polonijnych- Kongresu Polonii Amerykańskie i Kandyjskiej - nie udało się wymusić na państwach Zachodnich akceptacji granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Wielka Brytania i USA nie uznając tej granicy akceptowały przyłączenie wschodnich terenów państwa polskiego czyli ziem białoruskich, ukraińskich i litewskich do republiki białoruskie, litewskie, ukraińskiej, a więc przesunięcie granicy na rzekę Bug. Z tą koncepcją granicy wystąpił już wcześniej 10 lipca 1920 r. minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Curzon inspirowany przez pracownika ministerstwa pochodzącego z Królestwa Polskiego Lewisa Namiera ( Bernsteina-Niemirowskiego 1888-1960) i wysłał telegram do Komisarza Spraw Zagranicznych Cziczerina. Gdyby zatem Polska nie odzyskała w styczniu 1945 r. swoich prastarych ziem zachodnich, a utraciła tereny wschodnie należące do narodu białoruskiego, litewskiego, ukraińskiego to byłaby państwem mocno terytorialnie okrojonym, podobnym obszarowo do Księstwa Warszawskiego, znajdując się między Bugiem, a terenami Górnego Śląska, Poznańskiego i Pomorza Gdańskiego. Polska uzyskała wówczas w 1945 r. jedną z najbardziej korzystnych granic w swoich ponad 1000-letnich dziejach. Tak więc należy uczcić w całym Kraju, a zwłaszcza na Ziemiach Odzyskanych tą bardzo ważną 70- rocznice przyłączenia do Polski jej rdzennych ziem - w Sejmie, centralnych i lokalnych instytucjach państwowych, samorządowych, systemie edukacji itd. Jeżeli do tych rocznicowych, masowych uroczystości nie dojdzie to okaże się, że już Polską autentyczne polskie władze nie rządzą.

Jacek Smolarek


Przyczyny katastrofy wrześniowej

SZEF SZTABU NACZELNEGO WODZA

O PRZYCZYNACH KATASTROFY WRZEŚNIOWEJ

W myśl tzw. polityki historycznej nie ukazuje się w obchodach rocznicowych całej prawdy o przyczynach klęski wrześniowej - nie wspomina o wkładzie w tą katastrofę polskich rządów przedwrześniowych.
Dla przybliżenia czytelnikowi tej mniej znanej problematyki prezentujemy poniżej obszerne fragmenty odczytu pierwszego po klęsce wrześniowej szefa sztabu Naczelnego Wodza płk dypl. Aleksandra Kędziora(1897-1988) wygłoszonego w 1978 roku w Polskim Towarzystwie Naukowym w Londynie, publikowanego w prasie emigracyjnej. Prelegent należał do grupy najzdolniejszych oficerów Wojska Polskiego Polski przedwrześniowej. W młodości służył w Legionach, II Brygadzie, podczas wojny 1920 r. dowodził grupą artylerii. W Polsce międzywojennej zajmował ważne stanowiska w naczelnych władzach wojskowych i miał dobre rozeznanie w błędach popełnionych w strukturach polityczno- wojskowych. Jako attach’e wojskowy w Lizbonie obserwował wojnę domową w Hiszpanii, w której użyto na dużą skalę lotnictwo oraz broń pancerną i przesyłając do kraju raporty ostrzegał jak i proponował nowe rozwiązania i środki zaradcze. Pełniąc funkcję szefa sztabu Naczelnego Wodza przeciwstawi się zdecydowanie wysłaniu polskiego wojska z Francji do Finlandii na front fińsko-radziecki. Pod jego wpływem gen. Sikorski wycofa się z tych zamiarów, nad którymi debatował w Paryżu z aliantami. Płk Kędzior niepotrzebne, nieuzasadnione racjami politycznymi i wojskowymi szafowanie krwią żołnierza polskiego uważał za przestępstwo. Dwukrotnie składał wnioski o dymisję - 10 marca 1940 r. i na początku maja 1940 r. Mimo proponowanego mu stopnia generalskiego poda się do dymisji, gdy zapadnie decyzja o rozdzieleniu Polskich Sił Zbrojnych we Francji i włączeniu ich do formacji francuskich. Od listopada 1942 r. był attach΄e wojskowym przy utworzonej ambasadzie RP w Chinach Czang Kaj- Szeka w Chongqingu i obserwował przebieg zmagań wojennych na Dalekim Wschodzie.
 JS
 

Tragiczne położenie, w jakim znalazła się Polska w 1939 roku, narastało nieomal od chwili odzyskania niepodległości, a choć było ono dokładnie znane, nie zostało należycie ocenione zarówno przez czynniki polityczne, jak i wojskowe. Co więcej, dokonywano posunięć, które je jeszcze pogarszały…Już w 1919 r. Józef Piłsudski jako Naczelnik narzucił państwu dwie doniosłe decyzje: nie współdziałanie z sojusznikami w wojnie prowadzonej przez nich celem obalenia bolszewizmu i – równocześnie przygotowywanie wojny z Rosją. To ostatnie doprowadziło do ustąpienia Ignacego Paderewskiego i od tej chwili sprawy polityki i obrony znalazły się całkowicie w rękach Naczelnika Państwa.

W roku 1920, gdy sytuacja Polski i sytuacja międzynarodowa zasadniczo się zmieniły, bo Polska nie korzystała już z jednolitego poparcia sojuszników, którego jeszcze Francja jej udzielała i to w ograniczonym zakresie - Naczelnik Państwa powziął samodzielnie decyzję zaatakowania Rosji. Niesprowokowana przez bolszewików ofensywa kijowska była w znaczeniu politycznym romantyczną awanturą, która zmobilizowała przeciwko nam naród rosyjski. Miało to doniosłe skutki i przyczyniło się do wspólnego działania niemiecko - sowieckiego w 1939 r. Strategicznie wojna czy wyprawa kijowska była nonsensem. Natarcie poszło na cel operacyjny drugorzędny, cała ofensywa była prowadzona linearnie i bez myśli manewru. Wprowadziła nas głęboko w teren przeciwnika, wydłużając nasze linie komunikacyjne, a nie mieliśmy przy tym niezbędnego zaplecza materialnego i potrzebnych rezerw. Po prostu wchodziliśmy w pułapkę. Bez wystarczających odwodów, przy ograniczonych środkach transportu i łączności wystawiliśmy się na kontrofensywę z północy, lekceważąc równocześnie nadciągającą armię konną. Gdy na południu uderzył Budionny, a potem na północy - Tuchaczewski, znaleźliśmy się na progu katastrofy. 16 tysięcy szabel Budionnego zlikwidowało nasz front południowo- wschodni, zadając nam ogromne straty…

Utworzenie Rady Obrony Państwa i obudowanie Sztabu Generalnego uratowało nas w 1920 r. Rząd i Sztab działali wspólnie i harmonijnie w zakresie planowania obrony państwa i rozbudowy sił zbrojnych do roku 1926… W roku 1921 demokratyczna Polska uchwala konstytucję, ale Naczelnik Państwa nie znajduje w niej miejsca odpowiedniego dla siebie i rozpoczyna z nią walkę. Dąży w pierwszym etapie do osiągnięcia pełnej i niekontrolowanej władzy nad wojskiem. Tworzy się legendę o jego wyłącznej roli w odzyskaniu niepodległości i w zwycięstwie 1920 roku. Ugrupowania „postępowe” i radykalne, gdzie Naczelnik Państwa ma swoje „wtyczki”, prowadzą akcję na wielką skalę, wznawiając organizację mafii. W wojsku wznowione P.O.W. prowadzi akcję nie przebierającą w środkach, a głównym hasłem jest „Armia bez wodza”!. W tej sytuacji inicjatywa polityczna przechodzi coraz bardziej w ręce „eserów”, a w wojsku - w ręce radykalnych „chłopców komendanta”. Ma miejsce inicjatywa „nocy św. Bartłomieja”, o której pisze Pobóg-Malinowski. Zapobiegł jej Daszyński. Następują krwawe wypadki w Krakowie. To wszystko wprowadza nastrój podniecenia i niepewności, który osiąga punkt kulminacyjny w mordzie popełnionym na osobie Prezydenta Narutowicza. Jest to woda na młyn polityki niemieckiej, która robi nam w kołach międzynarodowych opinię „anarchistów” i określa Polskę jako „Saisonstaat”.


ZAMACH MAJOWY

Wszystko to przynosi jak najgorsze rezultaty, a Piłsudski najpierw odsuwa się od władzy w roku 1923, a potem, w roku 1926 dokonuje krwawej rewolucji, by zdobyć władzę dla siebie i „swoich chłopców”, co prawda od 1914 r. trochę wyrośniętych i o zwiększonych apetytach. W ówczesnych warunkach i położeniu była to największa zbrodnia w naszych dziejach. Polsce przyszło zapłacić za to utratą niepodległości w 1939 roku.

Piłsudski staje się de facto dyktatorem i wprowadza zasadnicze zmiany w sprawach polityki i obrony. Może sobie na to pozwolić, by się rozprawić z demokratyczną częścią PPS, która tak nieopatrznie poparła jego zamach.

W polityce zagranicznej następuje wyraźna zmiana w stosunku do Francji i niejako zawieszenie naszego z nią sojuszu. Pakt z Hitlerem, zawarty w tajemnicy przed Francją, wprowadza politykę polską w sferę awanturniczości. Największych jednak zmian dokonuje Piłsudski w sprawach obrony. Kamieniem węgielnym bezpieczeństwa Polski na zachodzie był sojusz z Francją, bo łączył nas wspólny interes, ale Piłsudski demonstruje, że może się bez niego obejść. Wydala z Polski misję wojskową francuską i przerywa kontakty sztabowe. Ma to doniosłe konsekwencje. W kołach politycznych i wojsku „chłopcy Piłsudskiego” szerzą antyfrancuską propagandę i we Francji powstaje obawa, że Piłsudski może wprowadzić Polskę do obozu niemieckiego. W wojsku Piłsudski dokonuje zasadniczych zmian, w wyniku których następuje dezorganizacja naczelnych władz. Zostaje zniesiona Ścisła Rada Wojenna, a Sztab Generalny jest pozbawiony kompetencji. Wyższa Szkoła Wojenna przestaje być organem Szefa Sztabu Generalnego i zakres jej nauczania ulega redukcji: nie ma tworzyć doktryny wojennej i szkolić wyższych dowódców. Zostają zniesione Inspektoraty Broni. Reorganizacji ulega również Ministerstwo Wojny. To wszystko ma zastąpić utworzony przez Piłsudskiego Generalny Inspektorat, nowotwór nigdzie nie znany, a działający od początku jak nowotwór - rak w organizmie obrony państwa. W sumie „reformy” Piłsudskiego stworzyły wielką i kosztowną maszynę biurokratyczną, niezdolną do planowania, dowodzenia, szkolenia i wychowywania. Staje ona na przeszkodzie do modernizacji i rozwoju sił zbrojnych. Partyjna polityka personalna dokonuje reszty. Piłsudski usuwa z wojska tych generałów, którzy byli potencjalnymi kandydatami na stanowisko Naczelnego Wodza i likwiduje dwóch, którzy reprezentowali nowoczesną myśl wojenną: gen. Rozwadowskiego i gen. Zagórskiego. Siły Zbrojne weszły w czarny okres, z którego nie zdołały wyjść nawet po śmierci Piłsudskiego w 1935 r. Stan ten z drobnymi tylko zmianami przetrwał do roku 1939. Był to dorobek zbrodni zamachu majowego…


OSOBA DYKTATORA

Piłsudski uważał się za Litwina i z pogardą odnosił się do narodu polskiego. Wychowany politycznie przez „eserów” rosyjskich, działał rewolucyjnie na granicy bandytyzmu i mordu. Przykładem tego są Bezdany, Rogów, plac Grzybowski, „sprawa” Tarantowicza, gen. Zagórskiego i inne. Nie pozostawił on po sobie żadnej pracy, która miałaby znamiona myśliciela czy też reformatora politycznego lub wojskowego. Należy tutaj zanotować nieliczne opinie o Piłsudskim, które dotarły do wiadomości publicznej; więcej właściwych ocen jego osoby należy szukać w tajnych archiwach. Ujawnione zostały opinie: Minkiewicza, gen. Puchalskiego i Besselera. Minkiewicz, komendant Związku Strzeleckiego w Zakopanem, wypowiedział posłuszeństwo komendzie głównej Związku Strzeleckiego i złożył memoriał do Komisji Sfederowanych Stronnictw Niepodległościowych; był on jednym z pierwszych oficerów i instruktorów Związku Strzeleckiego. W swym memoriale, poza poważnymi zarzutami natury moralnej, daje następującą ocenę: „Komendant Główny nie dowodził plutonem, kompanią, batalionem i co gorsze - nie zdradza ochoty do nauczenia się tego… Gen. Puchalski, komendant Legionów, złożył wniosek do „Armee Oberkommando” o usunięcie brygadiera Piłsudskiego, jako nienadającego się na to stanowisko. Otrzymał następującą odpowiedź: „Austria ma setki brygadierów, ale Piłsudski jest potrzebny dla względów p o l i t y c z n y c h…”

Besseler, niemiecki gubernator Warszawy, gdy zgłosił się do niego Piłsudski, żądając oddania mu dowództwa „Polnische Wehrmachtu”, przesłał do kanclerza Rzeszy pismo, że „Piłsudski na to stanowisko nie ma kwalifikacji”. Gen. Roja napisał w swym pamiętniku: „Piłsudski nie potrafił sobie zorganizować nawet szklanki herbaty”.

W dwu bitwach 1. Brygady, pod Łowczókiem - dowodził Sosnkowski, pod Kostiuchnówką - jak mi mówił gen. Kukiel - „Piłsudski i Sosnkowski przesiedzieli bitwę w tzw. „reducie Madziarów…”. W 1920 r. Piłsudski zaprowadził wojsko na brzeg katastrofy. Okres od 1918 r. do śmierci Piłsudskiego był dla Polski bardo trudny, lecz przemożny jego wpływ, szczególnie po zamachu majowym, był całkowicie szkodliwy.

 

POŁOŻENIE W 1939 R.

Po roku 1935 spadek po Piłsudskim zaciążył w dziedzinie polityki i obrony tak dalece, że do r. 1939 nie dokonano żadnych z potrzebnych zmian i Polska została napadnięta w stanie nieprzygotowania do czekającej ją próby.

Udział w rozbiorze Czechosłowacji w 1938 r. był po prostu szaleństwem. Przyjęcie inicjatywy brytyjskiej ostatecznie związało nam ręce. Za najazd na Rosję w 1920 r. przyszło nam zapłacić porozumieniem Ribbentrop - Mołotow. W sumie położenie ogólne Polski w 1939 r. przesądzało już przed wybuchem wojny o jej przegranej; był to dorobek rządów Piłsudskiego i jego „chłopców”. W tych warunkach nastąpił atak Hitlera na nas. Jego plan wojny był klasyczny. Cel: wymazać Polskę z karty Europy i zniszczyć Naród. Osiągnął zaskoczenie: polityczne - przez porozumienie ze Stalinem, strategiczne – przez atak bez wypowiedzenia wojny. Wzięcie Polski w kleszcze; atak skrzydłami, środek „wolny” - to sposób wojny błyskawicznej. Operacyjnie - kocioł i kotły, niszczenie polskich sił żywych przez przewagę techniczną, szturmowe lotnictwo i broń pancerną.

Zaskoczenie dało rezultaty: w ciągu kilku dni Niemcy osiągnęli pełne i decydujące zwycięstwo. Polski kordonik trzasł. Pierwszego dnia wojny rozbili nasze północne skrzydło, drugiego - południowe, a trzeciego dnia Niemcy przeszli z północy do wykorzystania strategicznego na nasze tyły dla zamknięcia miażdżących wszelkie możliwości obrony kleszczy. Co temu przeciwstawiła Polska?. Piłsudski, a potem jego „chłopcy” stosowali zasadę „verba volant, scripta manent”, toteż dokumentacji w ścisłym tego słowa znaczeniu nie pozostawili. Skazani więc jesteśmy na rekonstrukcje na podstawie działań i ich wyników. Nie ma żadnego memoriału Naczelnego Wodza, czy Ministra Spraw Zagranicznych, lub choćby tylko oceny położenia w 1939 r. Nie wiemy, czy i jakie sprawy były poddane obradom Rządu, kto, gdzie pobierał decyzje.


BRAK PLANU I DOKTRYNY

W chwili ataku niemieckiego Polska nie miała jasno sprecyzowanego celu i planu wojny i sprawy te nie były rozpracowane z sojusznikami. Nie było doktryny wojennej, która w państwach o prawidłowej strukturze władz powstaje ze współpracy polityków w rządzie i sztabu generalnego. Politycy ustalają cel wojny, a sztab generalny sposób realizacji tego celu - plan wojny. W konkretnym wypadku oznaczało to, jak długo Polska miała samotnie stawiać opór i jak to należało osiągnąć. Zamiast doktryny wojennej posiadaliśmy „Ogólną operacyjną instrukcję walki”. Ustalała ona następujący dogmat: „Działania zaczepne stanowią istotę walki ruchomej, a zarazem są odbiciem naszego ducha narodowego. Myślą przewodnią jest stałe dążenie do rozwiązania zadań sposobem zaczepnym. Obrona jest przejściową formą walki zbrojnej i polega na przeciwdziałaniach”. Przy przewadze lotnictwa, broni pancernej i środków ogniowych sił niemieckich, ten dogmat był oczywistym nonsensem w r. 1939, zaś zwrot, że jest on „odbiciem naszego ducha narodowego”- tanią frazeologią. Przeciwstawiliśmy Niemcom kordonik, którym ani dowodzić, ani go żywić i zaopatrywać w amunicję w ówczesnych warunkach nie mogliśmy. (Następnie prelegent omawiał szkic przedstawiający ugrupowanie obu stron w dniu 1-go września oraz organizację dowodzenia. Kładzie nacisk na absurdalność bezpośredniego podporządkowania Naczelnemu Wodzowi 7 armii i 2 grup operacyjnych i to przy prymitywnych technicznie środkach łączności). Po katastrofie strategicznej likwidowanie polskich sił zbrojnych przedstawiało się tragicznie. Tu właśnie wystąpił cały bezsens tej „Ogólnej Instrukcji Walki”. Gen. Kutrzeba rzuca się bez sensu, jak ryba w sieci, a 20 dyw. p. z Armii „Modlin” opuszcza umocnione pozycje, by się wystawić na całą przewagę ogniową Niemców. Heroiczne walki odwrotowe, prowadzone w czystym polu, to były bezsensowne straty bez żadnego celu operacyjnego. Charakteryzuje to następująca lista strat. Całość strat Polskich Sił Zbrojnych poniesionych do końca kampanii wrześniowej wynosiła (w liczbach zaokrąglonych): zabitych - 66 tys.300, w tym 3 tys.700 oficerów; rannych 137 tys.700, w tym 6 tys.800 oficerów; prawie cała reszta zmobilizowanej armii, z wyjątkiem drobnych oddziałów, które przeszły granicę państw neutralnych, znalazła się w niewoli; również prawie całe uzbrojenie i wyposażenie materiałowe zostało stracone. W świetle tych liczb szczególnego wyrazu nabierają bardzo niskie straty żywych sił niemieckich, wynoszące: zabitych 9 tys.700; rannych 27 tys.. Stosunkowo znaczne były natomiast straty materialne. Wynosiły one: 674 czołgi, 319 samochodów pancernych, 195 dział, 6 tys. samochodów i 5 tys. 600 motocykli. Zużycie amunicji i paliwa wynosiło: 405 milionów sztuk amunicji karabinowej, 8 milionów pocisków artyleryjskich, 400 tys. bomb lotniczych i 300 tys. m3 paliwa. Najbardziej ogólnikowa analiza tych strat w siłach żywych i materiałowych nasuwa zasadnicze wnioski: - nasza „Ogólna Instrukcja Walki” była nieprzydatna i błędna wobec nieprzyjaciela dysponującego lotnictwem, bronią pancerną i przewagą ognia; oraz, że szafowano krwią żołnierską, by wyrównać braki dowodzenia i uzbrojenia; straty materialne niemieckie stanowiły tak wysoki procent, że gdyby Polska wytrzymała siły niemieckie od 6 do 8 tygodni, można by spodziewać się innego wyniku wojny. Z tego nasuwa się ogólny wniosek, że można było w 1939 roku rozstrzygnąć bluff Hitlera co do „Blitzkriegu” na korzyść sił polsko–francuskich. Tym bardziej, że armia niemiecka była w swej masie „zielona” a fabryki sprzętu i amunicji nie były w pełni rozwinięte.

W tak obłędny sposób szkoliliśmy i wychowywaliśmy armię od roku 1926. Przyszły historyk będzie musiał dać odpowiedź, czy dalsza walka po strategicznym zwycięstwie Niemców, już w pierwszych dniach wojny, miała jakiś sens… Kampania wrześniowa w aspekcie strategicznym i operacyjnym to obraz katastrofy bez precedensu w historii wojen. Tutaj należy przypomnieć, że i Generalny Inspektorat i Sztab dysponował doświadczeniami z wojny hiszpańskiej. W moim memoriale z 1938 r. były następujące sformułowania: „Zwycięstwo Hitlera w Hiszpanii oznacza za rok wybuch wojny europejskiej. Polska będzie pierwsza zaatakowana i może stracić niepodległość. Atak na Polskę pójdzie z północy i południa, po głównych szlakach komunikacyjnych przy użyciu szturmowego lotnictwa i broni pancernej… Memoriał formułował środki zaradcze: -należy rozbudować obronę w głąb na tych szlakach, a dla obrony skrzydeł stworzyć ruchome brygady zaporowe. Projekt organizacji brygady zaporowej i ruchomych fortyfikacji dla obrony piechoty został załączony…


ŹRÓDŁA KATASTROFY

Jeżeli katastrofa wojenna i kataklizm narodowy są bezsporne i jeżeli możemy ustalić główne ich przyczyny, to pozostaje tylko sprawa, czy były - a jeżeli tak - to jakie alternatywy ich uniknięcia? W ciągu dwudziestolecia Polska mogła przygotować swą obronę na zachodzie w sojuszu z Francją, ale tę możliwość przekreśliła zbrodnia zamachu majowego. W 1935 roku mogliśmy przywrócić narodowi prawo do decydowania o swoim losie… W 1938 r. mogliśmy wraz z Czechosłowacją zgnieść jeszcze w zarodku agresję Hitlera, ale tu zawinił spadek po Piłsudskim, jakim był w pierwszym rzędzie kult niekompetencji w dziedzinie polityki i obrony. Alternatywa sojuszu z Hitlerem oznaczałaby uznanie hegemonii Niemiec i wspólny „Drang nach Osten”... Polsce jednak groziło to ograniczeniem jej do granic etnograficznych i utratą osobowości, a dla narodów rosyjskiego i żydowskiego - wymazaniem ich z karty Europy. W ówczesnej sytuacji demokracje zachodnie, kierując się oportunizmem, mogły się nawet z tym zgodzić...przy neutralności Zachodu nie wydaje się tu możliwą do przyjęcia alternatywa paktu multilateralnego, o który zabiegał Eden w Moskwie i Warszawie w kwietniu 1935 r., a który odrzucił Beck. Pakt ten nie zatrzymałby zbrojeń niemieckich, ani nie zmienił planów Hitlera, posiadałby on siłę hamującą tylko przy sojuszach wojskowych i ścisłej współpracy sztabów, co było nie do osiągnięcia z Rosją stalinowską. Wreszcie pozostaje ostateczna alternatywa, możliwa jeszcze na początku 1939 r.: zmienić Rząd i Naczelne Dowództwo, ustalić jasno cel wojny w ścisłej współpracy z Francją i rozpracować system obrony w głąb. Zadaniem Polski byłoby związać gros sił niemieckich przez dwa miesiące, zachować zdolność do przejścia do działań zaczepnych i zadać Niemcom poważne straty. Po przeprowadzeniu tych zmian, reorganizacji dowodzenia i przyjęciu właściwej doktryny wojny obronnej, Polska, przy ówczesnych środkach, mogła realizować ten pierwszy cel wojny: zatrzymać na swym terytorium główne siły Hitlera i wyczerpać je w znacznym stopniu. Być może, spowodowałoby to, że już w 1939 roku Niemcy musiałyby wojnę przegrać.

WSPÓŁDZIAŁANIE SOJUSZNIKÓW

Pozostają do omówienia działania sojuszników. Nasze ambasady i ataszaty we Francji, Anglii, Niemczech i Sowietach przygotowań do wojny nigdy należycie nie rozpracowały - z wyjątkiem ataszatu w Berlinie. W. Brytania dysponowała marynarką wojenną i lotnictwem myśliwskim, które odegrały decydującą rolę w jej obronie. Bezsilność ofensywną W. Brytanii charakteryzował brak armii i lotnictwa bombardującego. Dnia 05.09.1939 r. jej lotnictwo bombardujące dokonało nalotu na Dortmund i z 29 bombowców tylko jeden postrzelony powrócił do bazy. Umowę polityczno-wojskową z Francją zapoczątkowano w 1921 r. a sfinalizowano w 1922. Była to baza naszego bezpieczeństwa na zachodzie do roku 1926. Potem, nie formalnie, ale faktycznie, l i k w i d o w a n o stopniowo treść tego sojuszu. Gen. Gamelin stwierdził w początkach lat trzydziestych, że sojusz polsko-francuski w praktyce jest martwy. Po wymianie wizyt - Gamelina w Polsce a Rydza-Śmigłego w Paryżu – nastąpiła pewna poprawa, ale ostateczny cios sojuszowi zadała sprawa Zaolzia. Po zajęciu Czechosłowacji przez Hitlera, deklaracji brytyjskiej z marca 1939 r. i oświadczeniu premiera Daladiera, wznowiono kontakty, ale misja gen. Kasprzyckiego w Paryżu ustaliła tylko ogólne ramy współpracy. Była to faza wstępna bez dalszego ciągu… Francja mogła działać w rejonie ograniczonym, pomiędzy granicami Szwajcarii i Luksemburga. W tym pasie Niemcy posiadali rozbudowane umocnienia, tak zwaną „Liniź Zygfryda”. Na cały przebieg frontu północno-wschodniego Francja przeznaczała ľ swoich sił. Po ukończeniu mobilizacji, po wejœciu w stycznoœę i rozpoznaniu - w 15 dniu stanu wojny z Niemcami (w konkretnym wypadku 18.09.1939r.) - mogły siły francuskie przejść do natarcia, zaś po pełnej mobilizacji i skoncentrowaniu ciężkiej artylerii, około dnia 30-go (tj. ok. 3.10.1939r.) - mogły rozwinąć pełne działania ofensywne. Wszystko to zależało od wytrzymania natarcia niemieckiego i związania gros sił na froncie polskim. Wiem, że tak się nie stało. Stosunek sił zbrojnych Niemiec i Francji przedstawiał się następująco: na 1.9.1939r., dla osłony od zachodu, Niemcy posiadali 1 milion żołnierza, zorganizowany w grupę armii „C”, w składzie 4 armii w sile 43 dywizji, które miały odcinki od 6 do 2 km. Siły francuskie na froncie wschodnim wynosiły w dniu 3.9.1939r. - 53 dywizje, 10.9 Francuzi rozwinęli 38 dywizji na froncie północno-wschodnim, 24 dywizje trzymali w odwodzie, 11 dywizji - na froncie włoskim i alpejskim oraz 4 dywizje - w Afryce: razem - 77 dywizji. Dwa dni wcześniej, niż to było omówione z misją gen. Kasprzyckiego, francuskie straże przednie nawiązały walkę z Niemcami. Jednakże wobec katastrofy strategicznej na froncie polskim 3.9.1939r. i dysproporcji sił: 77 dywizji francuskich wobec 106 dywizji niemieckich, z których tylko część była jeszcze potrzebna w Polsce – prowadzenie operacji zaczepnych wobec silniejszego i nie związanego przeciwnika, mającego pełną swobodę działania operacyjnego - było oczywistą niemożliwością. Prace historyczne, które mają przekazać potomności heroizm Narodu i jego żołnierzy, należy dziś uzupełnić, dając żołnierzowi pełną odpowiedź, dlaczego nie mógł on w roku 1939 uchronić Narodu przed kataklizmem. Temu dylematowi poświęciłem swój dzisiejszy wykład.


KONKLUZJE

Sumując, pierwszą przyczyną kataklizmu było pozbawienie Narodu możności decydowania o swoim losie, gdyż Piłsudski to podstawowe prawo w roku 1926 uzurpował wyłącznie dla siebie. Pozbawił on również Polskę organu prowadzenia wojny – Sztabu Generalnego, a wagę tego organu w ramach państwa docenili sojusznicy, zabraniając posiadania go Niemcom, bo słusznie uważali „der Grosse Generalstab” za największe dla siebie niebezpieczeństwo. W wyniku tego Polska nie posiadała: planu wojny, doktryny wojennej, planu strategicznego i miała zupełnie błędną „Ogólną Instrukcję Walki”. Nie posiadała właściwej oceny ogólnego położenia, co z kolei spowodowało zaskoczenie polityczne przez niemieckie porozumienie z Sowietami, które można było przewidzieć i wziąć pod uwagę. Gdy Francja budowała linię Maginota, oznaczało to, że uważa swój sojusz z W. Brytanią i Polską za niewystarczający dla swego bezpieczeństwa. A gdy Niemcy po Locarno budowali Linię Zygfryda, oznaczało to, że przygotowują agresję na wschód i zapewniają sobie swobodę manewru przez zabezpieczenie się od zachodu. Niezrozumienie tego było kardynalnym błędem polityki i strategii Polski po roku 1926, a przeciwstawienie w tych warunkach Niemcom „kordoniku” w r.1939 – było tego „ukoronowaniem”. Decydująca rola w tym wszystkim Piłsudskiego jest bezsporna. Wiemy dobrze, jak doszedł do władzy, trzeba jeszcze kilka słów poświęcić jego osobie. W 1926r. Piłsudski miał 57 lat, był fizycznie zużyty, przejawiał wyraźnie brak równowagi psychicznej. W słowie i piśmie wykazywał paranoję i głębokie urazy psychiczne, a jak mówił gen. Kukiel - był dotknięty koprolalią. Z wychowania i wykształcenia Piłsudski nie był żołnierzem tylko rewolucjonistą. Był samoukiem w zakresie strategii i operacji, a wygórowana ambicja, próżność i pycha nie pozwalały mu się do tego przyznać. Posługiwał się metodami, które kolidowały z prawem. „Eserzy”, jego „chłopcy” i najbliższe otoczenie - stan ten już przed 1926 r. dokładnie znali. Dojście do władzy w 1926 r. głównie im zawdzięczał; złączyła go z nimi nierozerwalnie zbrodnia zamachu majowego. Piłsudczyźnie zawdzięczamy trzy katastrofy: wyprawę kijowską, klęskę i kataklizm wrześniowy oraz powstanie warszawskie. W tym tragicznym obrazie jest jeden promień nadziei. Naród i jego żołnierz i po trzecim dniu września walczył heroicznie. Po ucieczce rządu i naczelnego wodza, po wkroczeniu Sowietów, bez żadnej nadziei zwycięstwa zdobywał się na szczyt heroizmu, zostawiając przyszłym pokoleniom przykład ofiary i poświęcenia.

Płk dypl. Aleksander K. Kędzior


Kulisy wybuchu wojny

(w 75 rocznicę wybuchu II wojny światowej)

W roku 2014 w Europie obchodzimy kilka ważnych rocznic historycznych: 100-ną rocznice wybuch I wojny światowej, 95-tą konferencji wersalskiej- podpisania traktatu, sankcjonującego klęskę Niemiec w I wojnie światowej, powstanie nowych państw w Europie oraz 75-tą rocznicę napaści III Rzeszy niemieckiej na Polskę, początku II wojny światowej. Ta druga wymieniona rocznica związana z powrotem państwa polskiego na mapę Europy po 123 latach niewoli została można powiedzieć całkowicie zapomniana, przez media przemilczana, a trzecia związana z klęską wrześniową oraz błędami polityki rządu sanacyjnego na ogół jest dzisiaj mocno nagłaśniana. Nasuwa się tutaj pytanie czy czasem na to zróżnicowane podejście do upamiętnienia rocznicy wersalskiej i katastrofy wrześniowej wpływu nie miała często ostatnio głoszona teza niemieckiej prawicy, w tym powtarzana przez byłego sekretarza stanu USA Henry Kissingera urodzonego w Niemczech, mówiąca że to właśnie porządek polityczny ustanowiony w Europie przez traktat wersalski i St. Germain - powstanie nowych państw europejskich- przyczyniło się do wybuchu II wojny światowej. Z tą opinią rzutującą na tak zróżnicowane podejście do tych dwóch rocznic trudno się zgodzić, gdyż zakładane obalenie przez Niemcy porządku wersalskiego wcale nie miało na celu powrotu do wcześniejszego stanu terytorialnego jaki panował w 1914 r., a jedynie było pretekstem do generalnej przebudowy Europy. Zresztą główną przyczyną było powstanie systemu dwubiegunowego komunizmu i faszyzmu. Niemcy w celu zlikwidowania podczas I wojny światowej frontu wschodniego w celu pokonania Zachodu finansowali i wspierali rewolucje październikową- Lenina, Trockiego i innych. Drugi biegun przeciwstawny –faszyzm- ukształtował się kilka lat później na skutek rozwoju komunizmu i to wszystko rzutowało na stan sytuacji politycznej w Europie doprowadzając w krótkim czasie -20 lat do wybuchu II wojny światowej.

Niemieckie plany

Przemoc, rozpętanie II wojny światowej przez politykę niemiecką miały głównie na celu nie korektę granic jak już wcześniej pisałem lecz budowę całkowicie nowego porządku europejskiego tak pod względem terytorialnym jak i polityczno-ideologiczno-światopoglądowym, budowę „germańskiego państwa narodu niemieckiego”, „Stanów Zjednoczonych Europy” na czele z Niemcami. Droga do osiągnięcia tego celu miała prowadzić przez podporządkowanie III Rzeszy niemieckiej Zachodniej Europy, wzmocnienie tym samym jej sił niezbędnych do podboju wschodniej części kontynentu. Już w latach dwudziestych XX wieku przyszły kanclerz Rzeszy niemieckiej Adolf Hitler pisze: Zatrzymujemy wieczny pochód German na południe i zachód Europy i zwracamy wzrok ku krajom na wschodzie. Zamykamy nareszcie kolonialną i handlową politykę czasów przedwojennych i przechodzimy do polityki terytorialnej przyszłości. Gdy mówimy dzisiaj jednak w Europie o nowych obszarach to w pierwszym rzędzie myśleć możemy tylko o Rosji i o podwładnych jej państwach pogranicznych. Pozyskanie dla niemieckiego pługa olbrzymich obszarów rolniczych miało wyrwać Niemcy z ciasnej przestrzeni życiowej, kosztem Europy wschodniej co było powrotem do starych tradycji rycerstwa zakonu krzyżowego. Podbój i kolonizacja terenów położonych na wschodzie doprowadzić miały do powstania wielkoniemieckiego państwa dominującego w całej Europie. Realizację tego planu Hitler w tym okresie przewidywał w trzech etapach. W pierwszym miało dojść do osaczenia, wyizolowania Francji i przymierza Niemiec z Wielką Brytania oraz Włochami. W drugim - do zniszczenia Francji, ułatwiającego ekspansję niemiecką w kierunku środkowej Europy, a w trzecim ostatnim, najważniejszym - rozprawienie się z Rosją Radziecką, gdzie na zdobytej „przestrzeni życiowej” ludność „rasowo obca” czyli słowiańska miała być wyizolowana albo ze względu na ochronę narodu niemieckiego przed degradacją całkowicie zlikwidowana. W udzielonym w czerwcu 1931 r. R. Breitingowi naczelnemu redaktorowi Leipziger Neuesten Nachrichten wywiadzie Hitler przedstawia nowe elementy utworzenia w Europie „wielkogermańskiego imperium”. …domagam się – mówił Hitler- powrotu Austrii do Rzeszy, jak i włączenia niemieckich obszarów Moraw i Sudetów. Anschluss Austrii nie sprawi kłopotów. Zadaję sobie pytanie, jak niemiecka Szwajcaria ustosunkuje się do tego problemu. Pan wie również dobrze jak ja, że Zurich, Bazylea i Berno są niemieckimi miastami. Tessin mówi po włosku, a do kogo należy Lugano mówi już sama nazwa. Francuzi otrzymają Genewę i Lozannę jako odszkodowanie za inne straty. Belgia jest już tylko sztucznie karmionym monstrum państwowym… Nigdy nie spisaliśmy na straty Alzacji i Lotaryngii. Co więcej, Dijon było burgundzkim miastem, a Lyon uchodził za punkt wyjścia Gotów w ich marszu na Południe. Nic się na to nie poradzi, że Nicea, Korsyka i włoskie obszary alpejskie należące obecnie do Francji inkorporowane będą do Włoch. We Francji powstanie baskijskie, bretońskie i burgundzkie państwo, jeżeli Francuzi nas sprowokują. We wschodniej części Europy …mieszkający tam Niemcy muszą wraz z obszarami powrócić do niemieckiej macierzy. Zagrzeb i Bratysława są tylko przedmieściami Wiednia. Belgrad był i pozostanie twierdzą Eugeniusza Sabaudzkiego, Chorwacja i Słowacja pozostaną samodzielnymi państwami. Węgry, jeżeli będą sprzymierzone z Niemcami, powrócą do ziem utraconych po 1918 r. Dalmacja, Triest i Istria odejdą pod panowanie włoskie. Krótko mówiąc, Austria, Szwajcaria, Belgia, Jugosławia i Czechosłowacja muszą zmienić swój status państwowy… Bułgarii cara Borysa i Finlandii marszałka Manerheima pragnę powierzyć specjalną misję na wschodzie, ponieważ od północnej Norwegii aż po Morze Czarne zamierzam wybudować wał ochronny przed Rosjanami lub Słowianami. W 1932 roku Hitler dochodzi do wniosku, że podstawą zaludnienia podbitych terenów nie będą już tylko chłopi niemieccy ale koloniści z Holandii, Danii, Szwecji i Norwegii czyli nie naród niemiecki lecz rasa germańska. Koncepcję wielkoniemieckiej Rzeszy składającej się między innymi z terytoriów austriackich, czeskich, części Węgier, Rumunii i ZSRR Hitler przedstawił w tym samym roku na jednym z posiedzeń w sztabie Darrego. W dwa lata później podczas rozmowy z Rauschningiem nakreśla granice wielkoniemieckiej Rzeszy daleko odbiegające od granic Niemiec z 1914 roku, zamieszkiwanej przez 100 milionów ludzi, obejmującej Austrię, Czechosłowację oraz już część zachodniej Polski. Natomiast ze wschodnich terenów Polski czyli na wschód od Bugu, państw nadbałtyckich, Ukrainy, terenów nadwołżańskich na północ od Kaukazu oraz półwyspu bałkańskiego miał powstać Związek Państw Wschodnich (Ostbund) gospodarczo i politycznie uzależniony od Wielkiej Rzeszy, pozbawiony możliwości prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej oraz posiadania własnej, niezależnej armii. O większej swobodzie ale również ściśle powiązany politycznie i gospodarczo z Niemcami miał być Związek Państw Zachodnich (Westbund) obejmujący Holandię, Belgię, północną Francję oraz Związek Państw Północnych (Nordbund), w skład którego wchodzić miała Dania, Szwecja oraz Norwegia. Niektóre elementy tego scenariusza realizowane są dzisiaj we wschodnich rejonach Europy nowymi metodami pod hasłami wolności i demokracji. Celem tego pośredniego etapu jest dzisiaj osiągnięcie - tak jak zamierzano w przeszłości - celu zasadniczego czyli przejęcia surowców, bogactw naturalnych znajdujących się na terytorium Rosji.

Na tajnej naradzie w dniu 5.11.1937 r. z udziałem feldmarszałka i ministra wojny W. von Blomberga, gen. W. Fritscha, dowódcy Luftwafe H. Göringa, dowódcy Kriegsmarine E. Leadera, ministra spraw zagranicznych C. von Neuratha, Hitler stwierdzi, że Niemcy nie są w dziedzinie surowców samowystarczalne, nie są w stanie zapewnić wyżywienia z własnych źródeł i przyszłość narodu niemieckiego zależeć będzie od zdobycia dodatkowej przestrzeni życiowej znajdującej się na wschodzie Europy. Nastąpić to może jedynie na drodze wywołanego konfliktu zbrojnego i to nie później niż w latach 1943-1945, gdyż po tym okresie potencjał militarny III Rzeszy będzie przestarzały. Pierwszy etap tego planu to podbój Austrii i Czechosłowacji.

Praktyczną realizację planowanego „nowego porządku europejskiego” zamierzał Hitler przeprowadzić po rozbiciu Związku Radzieckiego, którego ziemie bezwzględnie eksploatowane w tym przez firmy państw satelickich miały stanowić część Wielkiego Obszaru Gospodarczego III Rzeszy. Według założeń Reisfürera SS Himmlera podbite tereny na wschodzie miały być oczyszczone z rodzimej ludności i zaludnione przez ludność niemiecką. Wyniszczenie obejmujące 30 milionów Słowian miało również umożliwić powstanie zaakceptowanego przez Hitlera „rycerskiego państwa SS” nawiązującego do tradycji średniowiecznych zakonów rycerskich. Na podstawie tych założeń Himmlera opracowano później w latach 1941-1942 w Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy modyfikowany, ściśle tajny dokument - Generalny Plan Wschodni (Generalplan Ost-GPO) dotyczący wysiedlenia w ciągu 25-30 lat z podbitych terenów środkowej i wschodniej Europy dziesiątków milionów ludzi pochodzenia Słowiańskiego oraz osiedlenia na ich miejsce ludności germańskiej.

Realizacja założonych celów

Praktyczna realizacja założonych celów wybiegających dużo dalej, niż ustalenia traktatu wersalskiego, rozpoczęła się od zajęcia Nadrenii, „anschlussu” Austrii, rozbioru i zagarnięcia przez III Rzeszę Czechosłowacji przy biernej i uległej postawie jej zachodnich sojuszników. Francja - główny sojusznik Czechosłowacji, obawiając się wybuchu wojny ulega Wielkiej Brytanii łudzącej się, że problem Niemców Sudeckich i inne zapalne problemy zostaną rozwiązane na drodze pokojowej, polubownej. W kierunku daleko idących ustępstw wobec żądań niemieckich, niezależnie od dalszych następstw, a gdy one nie przynosiły oczekiwanych skutków - w kierunku zlokalizowania konfliktu wojennego w Europie środkowo- wschodniej politykę wielkich demokracji zachodnich spychało słabe przygotowanie do przyszłej wojny oraz wynikające między innymi ze zmęczenia społeczeństw nie tak dawno zakończoną, wyczerpującą I światową wojną silne nastawienie pacyfistyczne. Złudna wiara w możliwość zaspokojenia apetytów niemieckich, ciągle rosnących, nie mających żadnych granic, miękkość i niezdecydowanie, wahania w polityce francusko-brytyjskiej ośmielały jedynie coraz bardziej Hitlera, utwierdzały go w przekonaniu o możliwości realizacji imperialnych celów etapami, bez większego ryzyka wplątania się w wojnę na dwa fronty. Obawy przed jednoczesną wojną na dwa fronty mimo ustępstw państw zachodnich nie zostały w Niemczech rozwiane do końca. Do połowy 1939 r. powstrzymywały one jeszcze Hitlera i niemieckie sfery wojskowo-gospodarcze przed zdecydowaniem się na ewentualną brutalną agresję przeciw słabszym przeciwnikom i wywoływały niepokój społeczeństwa niemieckiego. W tej sytuacji polityka niemiecka w latach 1938-39 będzie z jednej strony dążyła do izolacji międzynarodowej przyszłych swoich ofiar, wymuszania pod groźbą wojny ustępstw, a z drugiej przekonania własnego społeczeństwa o możliwości zaspokojenia „słusznych” praw oraz ambicji niemieckich w najgorszym wypadku - i to z konieczności - drogą konfliktów lokalnych, a nie poprzez konflikt globalny z większością sąsiadów. Wspominając tamte lata, Heinz Guderian tak oto będzie pisał: W ogóle nie brak wtedy było politycznych ostrzeżeń. Ale Hitler i jego minister spraw zagranicznych Ribbentrop tak długo wmawiali w siebie, że mocarstwa zachodnie nie zdecydują się na wojnę przeciw Niemcom i Rzesza wskutek tego będzie miała wolną rękę w Europie wschodniej, aż w końcu sami w to uwierzyli. W swojej taktyce w tym okresie w celu zapobieżeniu powstaniu europejskiego systemu zbiorowego bezpieczeństwa, systemów wielostronnych, polityka niemiecka będzie lansowała system układów dwustronnych uniemożliwiających zbiorową reakcje na przyszłe agresywne zachowania niemieckie. Powstanie ogólnoeuropejskiego systemu bezpieczeństwa zbiorowego Hitler hamuje poprzez głoszenie wobec państw zachodnich pokojowych sloganów - ofiarowanie pokoju. Grę polityczną Hitlera oraz uległość mocarstw zachodnich uwidacznia zwłaszcza los Czechosłowacji jak i przebieg wydarzeń w ostatnich miesiącach i tygodniach przed wybuchem II wojny światowej. W kryzysie Czechosłowackim niechlubną kartę historii zapisze polityka polska kierowana przez byłego adiutanta Piłsudskiego płk Józefa Becka. Postulaty polskie odnośnie Zaolzia oraz węgierskie w sprawie mniejszości węgierskiej wysunięte przed konferencją w Monachium wzmocniły jedynie politykę Hitlera i były pretekstem do nowych żądań. Płk Beck współpracę z państwami zachodnimi w obronie Czechosłowacji uważał za niebezpieczną dla Polski. Nie wierzył, że w interesie Polski leży silna Czechosłowacja. Ustosunkowany już wcześniej negatywnie do Czechosłowacji, uważając że nastąpi jej rozpad, podział, podejmuje w tej sprawie rozmowy z III Rzeszą i Węgrami. Niemcy, zamierzając pozyskać Polskę dla realizacji swoich celów na wschodzie, nakłaniali również Becka do wyprawy na Ukrainę. Polska przez wiele miesięcy uznawana jest nawet za sojusznika Hitlera. Ta polityka Becka szczególnie źle odebrana została przez Francję i Rumunię - sojuszniczki Czechosłowacji w ramach Małej Ententy. Ambasador angielski w Warszawie Kennard w rocznym sprawozdaniu z 1.01.1939 r., oceniając politykę Becka, napisze: Oddał poważne usługi Hitlerowi przez to, że przyczynił się do załamania morale Czechosłowacji i udaremnił wszelką możliwość interwencji radzieckiej. Krótkowzroczna polityka wobec Czechosłowacji doprowadziła, że Polska obecnie znalazła się wobec wpływów Niemców zarówno u swoich zachodnich jak i południowych granic. Za tą politykę ułatwiającą realizację celów niemieckich i izolację Polski płk Beck zostanie odznaczony Orderem Orła Białego, uhonorowany doktoratami honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego i Lwowskiego, a obecnie nadaje się jego nazwisko ulicą w Polsce.

Gwarancje brytyjskie

Po zakończeniu kryzysu czechosłowackiego Hitler nie był jeszcze zdecydowanych co do dalszego kierunku militarno-politycznej ekspansji Niemiec. Wprawdzie 24 października 1938 r., a później 21 marca 1939 r., wykorzystując izolację Polski, pragnąc dać jej nauczkę, Ribbentrop w rozmowie z ambasadorem Lipskim wysuwa na początku w formie „przyjacielskiej sugestii”, później już bardziej zdecydowanie postulat włączenia Gdańska do Rzeszy i budowy autostrady eksterytorialnej do Prus Wschodnich w zamian za ustanowienie wspólnej granicy polsko-węgierskiej ale nie oznaczało to jeszcze wcale, że odrzucając warunki niemieckie, Polska będzie następną z kolei ofiarą Hitlera. Co prawda było to już poważne ostrzeżenie, lecz III Rzesza rościła sobie wówczas różne pretensje wobec prawie wszystkich swoich sąsiadów. Ponadto jej przywódcy ze szczególną nienawiścią odnosili się nie tylko do komunizmu, Rosji Radzieckiej, czemu dali wyraz w Pakcie Antykominternowskim, ale i do zachodnich demokracji, które w ich rasistowskim mniemaniu były narzędziem manipulacji polityki żydowskiej pragnącej rządzić światem. To wpływało zarazem na niezdecydowanie niemieckie co do dalszego kierunku uderzenia. Z tego najwcześniej zaczęła zdawać sobie sprawę dyplomacja brytyjska, która broniąc interesów Zachodu ułatwiła Hitlerowi podjęcie decyzji, wręcz popychała go w kierunku wschodnim. Decydujący w tej rozgrywce był pierwszy kwartał 1939 r. od chwili, kiedy to pod koniec stycznia ambasada brytyjska w Berlinie zaczęła przekazywać do Foreign Office informacje o planach ataku niemieckiego na Zachód i wysiłkach strony niemieckiej idących w kierunku doprowadzenia do zbliżenia z Polską. Plany zaatakowania Holandii i Belgii, o czym donoszono do Londynu, godziły bezpośrednio w żywotne interesy francuskie i brytyjskie. Zaniepokojeni tymi planami Anglicy pragnęli wykorzystać złe stosunki polsko-niemieckie. Toteż wizyta Ribbentropa w Warszawie, rozmowy Becka z Hitlerem wywołały obawy u Anglików, że może dojść do porozumienia polsko-niemieckiego i skupienia się III Rzeszy na realizacji swoich planów na Zachodzie. W tej sytuacji dyplomacja brytyjska, dążąc do przyhamowania niemieckich zapędów w kierunku zachodnim, podejmuje rozmowy konsultacyjne z niektórymi państwami Europy środkowo-wschodniej, teoretycznie również zagrożonymi agresją niemiecką; co więcej, Wielka Brytania zaczyna udzielać im gwarancji, pozyskując w ten sposób sojuszników. Przez te fakty sprecyzuje dotychczasowe wahania Hitlera co do następnego kierunku uderzenia. Próby przeniesienia ewentualnego konfliktu zbrojnego z Europy zachodniej w miejsce bardziej bezpieczne Anglicy podejmują już pod koniec lutego 1939 r. Próbują tutaj wykorzystać punkt zapalny w Europie środkow -wschodniej jakim był Gdańsk. W dniu 24 lutego 1939 r. ambasador brytyjski w Warszawie Kennard w rozmowie z ambasadorem niemieckim H.A. Moltkem wspomina o pragnieniu Wielkiej Brytanii wycofania z Gdańska Wysokiego Komisarza Ligi Narodów…Czując co się święci - że sprawy konstytucyjne są tutaj tylko pretekstem - Moltke w odpowiedzi przestrzega przed tym krokiem, mówiąc wprost, że „Stworzyłby on vacuum, stawiając Niemcy i Polskę „twarzą w twarz” w niebezpiecznej sytuacji”. Ostateczne wmontowanie Polski w strategię polityki brytyjskiej nastąpiło 31 marca 1939 r., kiedy to wykorzystując gwałtowne pogorszenie się jej położenia geopolitycznego po utworzeniu 15 marca protektoratu Czech i Moraw „roztoczeniu przez Hitlera „opieki” nad Słowacją, Wielka Brytania udzieliła Polsce jednostronnie gwarancji. Po wyrażeniu nań zgody dzień wcześniej przez min. płk Becka, premier brytyjski Chamberlain oświadcza w Izbie Gmin, że Wielka Brytania przystąpi do wojny w sytuacji zagrażającej suwerenności Polski pod warunkiem, że Polacy będą jej bronić zbrojnie. Do gwarancji tej przyłączy się również rząd francuski. Podobne gwarancje w dwa tygodnie później zostały udzielone Rumunii i Grecji. Oświadczenie premiera brytyjskiego zmierzało, o czym świadczy przebieg wizyty Becka na początku kwietnia w Londynie, w kierunku dwustronnych gwarancji - zapewnienia sobie na wypadek ataku niemieckiego pomocy Polski, której morale i dyscyplinę wojska rząd brytyjski wysoko oceniał. W politycznych kołach brytyjskich istniały jednakże poważne obawy co do tego, czy Beck w trakcie swojej wizyty da się nakłonić na dwustronną gwarancję, która mogła jeszcze bardziej pogorszyć stosunki posko-niemieckie. Obawy te okazały się bezpodstawne, gdyż polski minister właśnie w sojuszu polsko-brytyjskim widział drogę wyjścia z kłopotów w stosunkach z Niemcami. Niemniej to zaniepokojenie Londynu rzuca światło na prawdziwe intencje polityki brytyjskiej, o czym pisze w swoim memoriale z 4 kwietnia 1939 r. jeden z negocjatorów sir Gladwyn Jebb : …należy wystąpić wobec niego(Becka) z podobnym żądaniem - i gdyby nie zgodził się, należałoby raczej cofnąć gwarancję brytyjską. W braku bowiem wzajemnej gwarancji, Hitler mógłby zaatakować Zachód w przekonaniu, że jego tyły będą bezpieczne od ataku polskiego. Gdyby zaś Anglia cofnęła gwarancję, istnieje <przynajmniej w teorii możliwość, że Hitler zaatakowałby Polskę, zakładając, że Anglia i Francja nie przyjdą jej z pomocą>. W wyniku rozmów londyńskich na początku kwietnia Polska zobowiązała się udzielić Wielkiej Brytanii pomocy na warunkach podobnych, jakie zawierała gwarancja brytyjska oraz postanowiono w przyszłości zawrzeć trwały sojusz polsko-brytyjski. Te wspólne gwarancje i treść komunikatu londyńskiego zapowiadającego zawarcie sojuszu, staną się „obrazą” i wyzwaniem dla Hitlera. Podejmowane przez Becka po powrocie z Londynu próby poprawy stosunków z Niemcami, nawiązanie kontaktów z Hitlerem za pośrednictwem Gafenco, ministra spraw zagranicznych Rumunii nie przyniosły już żadnych rezultatów.

Polityka izolacji

Po gwarancjach brytyjskich Hitler 3 kwietnia podpisuje pod kryptonimem „Fall Weiss” plan ataku na Polskę z wykonaniem 1 września 1939 r. Następnie 28 kwietnia wypowiada polsko-niemiecki pakt o nieagresji i układ morski z Anglią. Polityka jego będzie teraz zmierzała w kierunku międzynarodowej izolacji Polski, postawienia jej w sytuacji podobnej Czechosłowacji okresu monachijskiego. Prowokacyjne przemówienia Goebbelsa w Gdańsku w połowie czerwca, żądającego przyjęcia przez stronę polską warunków niemieckich, upowszechniane z odpowiednim komentarzem przez prasę i rozgłośnie niemieckie, będą przekonywały Francuzów i Anglików, że Gdańsk „niewart” jest wojny, ale niezrozumiały upór Polaków może do niej doprowadzić. Z drugiej strony rozgłośnie niemieckie w programach nadawanych w języku polskim podrywały w społeczeństwie polskim wiarę w pomoc ze strony Francji i Anglii. Przekonywały, że Polska zostanie osamotniona, podobnie jak Czechosłowacja, że rząd polski, dążąc do wojny o Gdańsk, zamierza utopić naród polski w morzu krwi. Jednocześnie z tą kampanią propagandowo-psychologiczną, Niemcy dążą do osamotnienia Polski poprzez zacieśnianie stosunków politycznych z wieloma państwami europejskimi. Dochodzi do zawarcia układu niemiecko-włoskiego, który m. in. mówił, że oba narody będą walczyć ramię w ramię, połączonymi siłami dla zabezpieczenia sobie przestrzeni życiowej, że w razie prowadzonej wspólnej wojny, żadna ze stron nie zawiesi oddzielnie broni i nie zawrze separatystycznego pokoju. W dniu 28 maja wizytę w Berlinie składa włoski minister spraw zagranicznych hr. Ciano, na cześć którego Ribbentrop wydaje wielkie przyjęcie urozmaicone występami artystów, i w którym uczestniczy również Adolf Hitler w towarzystwie Olgi Czechowej. Do Berlina przybywają także premier i minister spraw zagranicznych Węgier, a w połowie czerwca Książe-regent Jugosławii i jego piękna małżonka, na cześć których urządzono wielką paradę wojsk, głównie zmotoryzowanych. Z Berlina Książe Paweł udał się do Londynu: z tą wizytą Hitler wiązał duże nadzieje. W tym okresie gospodarce III Rzeszy podporządkowana była już gospodarka środkowo-południowej Europy - Austrii, Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii i Jugosławii.

W lipcu Berlin uroczyście przyjmuje premiera Bułgarii. Dochodzi również do zawarcia paktów o nieagresji między Niemcami a Litwą, Łotwą i Estonią. Państwa te informowały rząd brytyjski, że nie przystąpią do sojuszów mających na celu obronę Europy przed Niemcami.

Te wszystkie niemieckie zabiegi dyplomatyczne nie wpłyną jednak na postawę rządu polskiego, na jego zmiękczenie - i Hitler już wprost przekonuje na odprawach generalicję niemiecką o nieuchronności wojny. Dalszych sukcesów nie da się osiągnąć bez rozlewu krwi. Celem – twierdzi - nie jest Gdańsk, lecz przestrzeń życiowa, zabezpieczenie żywności i rozwiązanie „problemu Bałtyku”. O powodzeniu wojny ma zadecydować izolacja Polski. Tok rozumowania Hitlera wyglądał następująco: Skoro nie mamy pewności, czy konflikt niemiecko-polski nie doprowadzi do wojny na Zachodzie, działania wojenne muszą być skierowane przede wszystkim przeciwko Anglii i Francji. Podstawowy cel: konflikt z Polską - rozpoczęty atakiem na nią – tylko wtedy zostanie uwieńczony powodzeniem, jeżeli mocarstwa zachodnie będą się trzymały na uboczu. Jeżeli to okaże się niemożliwe, to lepiej zaatakować na zachodzie i mimochodem załatwić się w tym samym czasie z Polską. Ostateczna decyzja skierowania pierwszego uderzenia na Polskę wypływała ze słusznego rozumowania przewidującego, że w sytuacji konfliktowej na Wschodzie, Zachód zachowa się biernie, nie przystąpi do bezpośredniej wojny, w przeciwieństwie do Polski, która na pewno uderzy na Niemcy w przypadku ich konfliktu na Zachodzie. To też wyizolowanie międzynarodowe Polski, osłabienie zainteresowania nią jej sojuszników, aby niemieckie siły zbrojne mogły przeprowadzić błyskawiczną kampanię wojenną, dawało Niemcom szanse na uniknięcie wojny na dwa fronty.

Próby przechytrzenia

Z jednej strony sojusz z Polską nie był wystarczającym zabezpieczeniem dla Zachodu przed agresją niemiecką, a z drugiej strony Francja i Wielka Brytania nie zamierzały angażować się militarnie po stronie swoich wschodnich sojuszników. To właśnie skłoni te państwa do podjęcia trudnych kilkumiesięcznych negocjacji w Moskwie, w których udziału odmówiła Polska obawiając się pogorszenia stosunków z Niemcami. Celem tych negocjacji będzie zawarcie brytyjsko-francusko- radzieckiego układu o wzajemnej pomocy na wypadek gdyby któreś (z tych państw) znalazło się w wojnie z Niemcami, na skutek agresji Rzeszy w stosunku do wyraźnie wymienionych państw, m.in. Polski i Rumunii. Liczono, że udział Rosji Radzieckiej w sojuszu powstrzyma Hitlera. Inicjując rozmowy moskiewskie, Zachodowi chodziło głównie o wzmocnienie frontu antyniemieckiego na Wschodzie, przeniesienie części swoich zobowiązań wobec sojuszników w Europie środkowo-wschodniej na ZSRR, a w ostateczności o wepchnięcie III Rzeszy w wyczerpującą wojnę w tym rejonie Europy. Dyplomacja radziecka wyczuwała prawdziwe intencje francusko- brytyjskie, potwierdzone w pierwszej połowie sierpnia informacjami zachodnich misji wojskowych „na temat własnych planów wojennych oraz swych sił zbrojnych”. Podpisanie układu zobowiązywało jego sygnatariuszy do działań zbrojnych w przypadku agresji niemieckiej. W związku z tym podczas negocjacji misji wojskowych marszałek Woroszyłow w dniu 14 sierpnia postawił zagadnienie dotarcia wojsk radzieckich do najbliżej położonego terytorium III Rzeszy czyli Prus Wschodnich. Wyjaśnienie tego zagadnienia wstrzymało dalsze pertraktacje. W tej sprawie, z prośbą o wyrażenie zgody na przemarsz wojsk radzieckich przez terytorium Polski do Prus Wschodnich jeżeli zajdzie taka potrzeba, zwrócili się ambasadorowie Francji i Wielkiej Brytanii do ministra Becka. Odpowiedź chociaż nieoficjalna była negatywna. Ten impas w rozmowach dał Kremlowi zorientowanemu już w słabym przygotowaniu partnerów do wojny, obawiającemu się znalezienia w pułapce, sam na sam z Niemcami i Japonią, chwilę czasu i większą swobodę w podjęciu w miarę racjonalnej decyzji, bardziej zgodnej z bieżącymi interesami w okresie zbliżającej się już nieuchronnie wojny. Wznowione w lipcu niemiecko-radzieckie kontakty przeradzają się w konkretne rozmowy. W dniu zawieszenia rozmów moskiewskich 14 sierpnia Berlin podejmuje kroki mające na celu zmianę na swoją korzyść kształtującej się ostatnio sytuacji. Informuje telegraficznie swojego ambasadora w Moskwie Schulenburga o gotowości przybycia Ribbentropa na rozmowy z Mołotowem i Stalinem. Moskwa zorientowana już dobrze w planach politycznych i wojennych Zachodu, decyduje się na postawienie Berlinowi telegraficznie jednoznacznych pytań, od odpowiedzi na które uzależni przyjazd Ribbentropa. W telegramie zapytano czy Rzesza jest w stanie skłonić Japonię do bardziej pokojowego stanowiska wobec ZSRR? Czy gotowa jest zawrzeć pakt o nieagresji i zgodzi się na wspólną gwarancję granic państw bałtyckich. Odpowiedź Berlina była pozytywna i drogą przez Królewiec przybył Ribbentrop do Moskwy, gdzie po jego rozmowach ze Stalinem i Mołotowem zostaje podpisany niemiecko- radziecki układ o nieagresji. Układ ten był wynikiem gry politycznej wszystkich mocarstw europejskich, które nawzajem chciały siebie przechytrzyć. Zerwanie rokowań angielsko-francusko-radzieckich w wyniku dwoistej pozycji zachodnich partnerów - pisze historyk Jewgienij Aleksandrow – groziło Związkowi Radzieckiemu izolacją na arenie międzynarodowej oraz perspektywą wojny z Niemcami sam na sam, a uwzględniając wrogą postawę militarystycznej Japonii, nie wykluczano wojny na dwa fronty. Okoliczności te zmusiły Związek Radziecki do przyjęcia propozycji Niemiec i zawarcia z nimi 23 sierpnia 1939 r. paktu o nieagresji. Podpisanie takiego układu nie odpowiadało strategii radzieckiej polityki zagranicznej, jednakże ze wszystkich możliwych wówczas wariantów, ta wymuszona decyzja rządu ZSRR najlepiej zapewniała interesy państwowe Kraju Rad. Uzasadniony charakter takiego posunięcia radzieckiego kierownictwa w pełni uznawali wówczas realnie myślący politycy Zachodu David Lloyd George, Winston Churchill i inni. Niemcom układ miał zabezpieczyć tyły na wypadek wojny z Zachodem, był przede wszystkim narzędziem presji Hitlera na Wielką Brytanię oraz Francję w kierunku wycofania się tych państw z poparcia i gwarancji wobec Polski. Skutki - mimo wszystko - tego traktatu okazały się dla Hitlera odwrotne. Z tego zabezpieczenia sobie przez Niemcy tyłów, wyciągnęła odpowiednie wnioski polityka angielsko-francuska. I wbrew wszystkiemu co byśmy nie powiedzieli o tym traktacie – właśnie jego zawarcie uniemożliwiło ograniczenie wojny do Polski czy Europy wschodniej, co wiązałoby się nie tylko z likwidacją państwa polskiego ale - znając założenia ideologii faszystowskiej - z likwidacją narodu polskiego. Traktat z 23 sierpnia spowoduje, że Wielka Brytania po wielomiesięcznych oporach, kierując się głównie własnymi interesami, podpisze w dwa dni później układ z Polską.

Rozkaz do natarcia

Następnego dnia po wyjeździe Ribbentropa do Moskwy w południe 23 sierpnia zwołuje Hitler do Berghofu naradę generałów, dowódców armii niemieckich, na której dokonuje oceny gotowości bojowej wojska oraz sytuacji politycznej. Zdaniem Hitlera położenie Polski jest obecnie takie jakiego sobie życzył. Jest przekonany, że Anglia i Francja poza embargiem handlowym, ewentualnie zerwaniem stosunków, palcem nie kiwną, nie wywiążą się ze swych zobowiązań wobec Polski. Początek działań wojennych, których głównym celem miało być „zniszczenie Polski”, wyznaczył na sobotę 26 sierpnia. Kiedy przygotowania do agresji ruszają pełną parą Hitler po powrocie do Berlina otrzymuje list od premiera brytyjskiego, zaniepokojonego rozmowami Ribbentropa, podkreślający zdecydowaną postawę rządu JKM. Jednakże zawarta pod koniec listu nadzieja, że możliwe jest rozwiązanie problemów polsko-niemieckich na drodze pertraktacji, umacnia tylko Hitlera w przekonaniu, że premierowi brytyjskiemu chodzi o wytargowanie czegoś i zapewnienie sobie pokoju. Przypuszczenia Hitlera potwierdza jego rozmowa z ambasadorem brytyjskim w Berlinie Hendersonem, który ujawnia obawy i strach Wielkiej Brytanii przed wojną i mówi o przyjaznym stosunku Chamberlaina wobec Niemiec, o czym świadczyć miała odmowa „przyjęcia Churchilla do swojego gabinetu”. Hitler wysłuchawszy Hendersona oświadczył mu, że nie zalicza go do wrogów Niemiec, ale między Wielką Brytanią i III Rzeszą możliwe jest tylko porozumienie lub wojna. Dawał mu do zrozumienia, że planowane podpisanie układu Wielkiej Brytanii z Polską przekreśla wszelkie nadzieje na trwałe porozumienie niemiecko-brytyjskie. Liczył po cichu, że rząd brytyjski od podpisania tego układu z Polską uchyli się, zwłaszcza gdy otrzyma informację o podpisaniu przez Ribbentropa traktatu z ZSRR. Przekonany był, że nastąpi wówczas kryzys gabinetowy we Francji i Anglii, że zdecydowaną górę w tych państwach uzyskają tendencje pokojowe. I już od samego ranka 25 sierpnia wzywa szefa urzędu prasy Dietrych i dopytuje się o kryzysy gabinetowe. Zamiast wiadomości o upadku rządu Chamberlaina otrzymuje tekst jego mowy w Izbie Gmin z 24, w której premier brytyjski potwierdza aktualność angielskich gwarancji wobec Polski. Mimo tych niepomyślnych informacji i może dlatego, wezwanemu na godzinę 13.30 ambasadorowi brytyjskiemu Hitler wręczy propozycje sojuszu brytyjsko-niemieckiego. W tych propozycjach oferuje Wielkiej Brytanii gwarancję ze strony III Rzeszy „dla dalszego istnienia Imperium Brytyjskiego”, pomoc i gotowość ograniczenia zbrojeń, jak i „uznanie niemieckich granic na Zachodzie za ostateczne i niezmienne”. Podobne propozycje wysunie o godzinie 17.30 wobec ambasadora francuskiego, Coulondre’a, chociaż sytuacja, o której się dowiedział z rana, uległa w międzyczasie pewnemu już wyjaśnieniu, o czym kilka słów poniżej.

W tych zabiegach dyplomatycznych chodziło Hitlerowi o niedopuszczenie do sojuszu brytyjsko-polskiego. Będąc przekonany, że to osiągnie o godzinie 14.30 przełomowego w pewnym sensie dnia 25 sierpnia, wydaje szefowi adiutantury wojskowej płk Schmundtowi rozkaz dla dowództwa o rozpoczęciu uderzenia na Polskę nazajutrz o godzinie 5.00. Ale, jak to często bywa, sytuacja zaczyna się komplikować. Już od 18 sierpnia - kiedy to w Salzburgu Ribbentrop zapytany przez Ciana w sprawie Gdańska, odpowiedział chłodno: Nie chodzi o Gdańsk… Zdecydowaliśmy wojnę - w Rzymie zaczynają się wahania i zmiany nastrojów politycznych. Przeciwko wciąganiu Włoch w nieobliczalny w swych konsekwencjach konflikt wystąpi zdecydowanie, zwłaszcza 24 sierpnia, król Wiktor Emanuel. Ciano zaczyna być coraz bardziej pokojowo nastawiony, a Mussolini w swych wahaniach podejmuje różne sprzeczne decyzje. Występujące u przywódców Włoch niezdecydowanie, wyjaśnia następny dzień, właśnie 25 sierpnia, kiedy to w południe rząd włoski jako pierwszy otrzymuje za pośrednictwem ambasadora brytyjskiego Loranie wiadomość z Londynu o podpisywanym właśnie traktacie między Wielką Brytanią, a Polską. Po otrzymaniu tych informacji, Ciano natychmiast, bez konsultacji z Mussolinim, przekazuje ambasadorowi włoskiemu w Berlinie Attolico instrukcję, w której stawia Niemcom niemożliwe do wypełnienia warunki techniczne, od których wykonania Włochy uzależniają swój udział w wojnie. Hitler podczas rozmowy z Attolico o godzinie 13.00, a więc przed wspomnianym już spotkaniem z ambasadorem Anglii i Francji „pieni się ze złości” i nie rozumie stanowiska włoskiego. Dopiero o godzinie 16 otrzymuje z Rzymu wiadomość o podpisaniu przez Wielką Brytanię traktatu, przymierza z Polską.

Dyplomatyczne zabiegi Hitlera nie przyniosły mu oczekiwanych rezultatów. W tej sytuacji po wyjściu ambasadora francuskiego, wzywa ponownie płk Schmundta i wstrzymuje wydany kilka godzin wcześniej, a będący już w realizacji rozkaz operacyjny przeciw Polsce. Stracony w pięć lat później po zamachu 20 lipca 1944 r. znany płk Oster po wyjściu z – mającej być wówczas rozstrzygającą - narady u szefa sztabu gen. Haldera, na wiadomość o tym niesłychanym w Niemczech fakcie cofnięcia wydanego rozkazu wojennego zanosił się ze śmiechu, krzycząc: Oto co zdarza się, gdy kapral chce prowadzić wojnę. Natomiast fachowcy niemieccy nie będą się mogli nadziwić, jak sprawnie aparat wojskowy w ciągu kilku godzin wycofał się z rozpoczętego już zadania. Szef Abwehry admirał Canaris następnego dnia, tj. 26 sierpnia powie: Z tego upadku nie podniesie się (Hitler) już nigdy… Pokój jest uratowany na lat dwadzieścia… Okazało się, że tylko na sześć dni. Rozkaz Hitlera o wstrzymaniu ataku dotarł do wszystkich jednostek. Jedynie - jak podaje wysoki funkcjonariusz Abwehry Gisevius - oddział spadochroniarzy zajął przełęcz Jabłonowską i tam doczekał 1 września 1939 r. Polacy - pisze Gisevius - mieli w tym wypadku dobrą sposobność, aby akcję tę zauważyć i rozgłosić na świat… Wśród ówczesnego zdradzieckiego milczenia ów pierwszy blitz mógł przyczynić się do zwrócenia uwagi Europy na nadchodzącą burzę.

Po wyznaczeniu nowego terminu ataku na Polskę, Hitler jeszcze raz będzie starał się pozyskać ale i zarazem przechytrzyć Anglię, której złoży 27 sierpnia za pośrednictwem Dahlerusema ponętne propozycje, których głównym celem było spowodowanie zamieszania w brytyjskim parlamencie i opinii publicznej. Spodziewał się po tej ofercie mocniejszej presji Anglii i Francji na rząd polski w kierunku przyjęcia żądań niemieckich, rozdźwięku między Polską, a jej zachodnimi sojusznikami.

W momencie najazdu na Polskę, III Rzesza złamała szereg traktatów i układów międzynarodowych oraz międzypaństwowych. Całkowicie zawiódł najważniejszy dla bezpieczeństwa Polski sojusz wojskowy z Francją i Wielką Brytanią. Francja już w chwili wybuchu wojny starała się z niego wycofać, a Brytyjczycy nie byli do niej przygotowani. Rząd brytyjski, udzielając Polsce gwarancji, miał na uwadze wyłącznie własne interesy, chciał odwrócić uwagę Hitlera od Zachodu i skierować pierwsze uderzenie na Wschód, celem zdobycia czasu na dozbrojenie. Główni sojusznicy Polski wywiązanie się z podpisanych traktatów ograniczyli jedynie do wypowiedzenia w trzecim dniu czyli 3 września Niemcom wojny. Przy ich bezczynności cała potęga niemiecka, dwukrotnie liczniejsza, nowocześnie uzbrojona, zwaliła się na Polskę. Tak więc wiążąc się z Wielką Brytanią, Polska uczyniła z siebie ofiarę - tak napisał gen. Sikorski w liście do Polonii Amerykańskiej - aby ratować cywilizację przed barbarzyńcami dwudziestego wieku. Ta wielce szkodliwa polityka rządu sanacyjnego doprowadziła do przygotowania przeciwko niemu procesu przez polski rząd emigracyjny w Paryżu do którego nie doszło na skutek inwazji w czerwcu 1940 r. III Rzeszy na Francję. Podobnie szkodliwa polityka jest prowadzona w dzisiejszych czasach na, którą nie reaguje realistycznie społeczeństwo ogłupiałe fałszywymi tezami przez propagandę.

 Jacek Smolarek

 

 Ludność cywilna, a powstanie

(70 rocznica powstania warszawskiego)

Mimo upływu wielu lat, wspomnienia o bohaterstwie i poświęceniu powstańców są nadal w świadomości społecznej żywe. O wiele mniej się natomiast mówi o cierpieniach, stratach biologicznych i materialnych, zaangażowaniu w powstanie ludności cywilnej. To, co robili żołnierze SS grup szturmowych - wspominał niemiecki starosta Warszawy Leist po wojnie - nie da się opowiedzieć i opisać . Znęcano się przede wszystkim nad ludnością cywilną, nie oszczędzano kobiet i dzieci. Ci, którzy uszli śmierci, zostali ograbieni i pobici. Kobiety gwałcono... W październiku 1944 r. w Warszawie pozostały tylko gruzy i zgliszcza.

Trwająca od godzin przedpołudniowych dnia 22 do 25 lipca 1944 roku, przez most Kierbedzia i Poniatowskiego, paniczna ucieczka ze wschodu na zachód pomocniczych oddziałów niemieckich ale nie liniowych oraz ewakuacja wschodnich powiatów dystryktu warszawskiego, administracji niemieckiej miasta Warszawy wywołały u przyglądających się temu wydarzeniu mieszkańców Warszawy gwałtowny wzrost emocji, dochodzący do szczytu. Już po zamachu na Hitlera w dniu 20 lipca 1944 roku oczekiwano na załamanie się lada chwila potęgi niemieckiej, powtórkę sytuacji z listopada 1918 roku oraz na działania zbrojne będące odwetem za 5-letni terror i śmierć najbliższych. Część ludności cywilnej poparła z wielkim entuzjazmem oraz poświęceniem w pierwszych dniach powstanie, będąc przekonana, że walki potrwają kilka, co najwyżej kilkanaście godzin, że dowództwo Armii Krajowej ich rozpoczęcie zsynchronizowało z wejściem wojsk radzieckich do Warszawy i liczyła również na pomoc aliantów zachodnich, których większe walki zbrojne AK w ogóle nie interesowały. Prawdziwy stosunek aliantów zachodnich do sprawy polskiej społeczeństwu Warszawy jak i zresztą całej Polski oraz kierownictwu państwa podziemnego nie był znany. Funkcjonujący w świadomości społecznej obraz był tutaj wyjątkowo zniekształcony, fałszywy, odbiegający daleko od politycznej rzeczywistości. To był głównie wynik uprawianej przez zachodnich aliantów, a zwłaszcza Anglików propagandy radiowej. Dowództwu i nam wszystkim - zauważa Jan Nowak Jeziorański - zdawało się, że Polska znajduje się w centrum uwagi, że jest pępkiem świata, że Anglicy są wpatrzeni w Polskę. Złudzenie powstało pod wpływem audycji BBC, które nadawane były z Londynu, ale zawierały nieproporcjonalną porcję wiadomości z Polski i o Polsce. Ta propaganda angielska wprowadzała w błąd kierownictwo podziemia, które zupełnie fałszywie oceniało stosunek Anglików do tego, co się działo w Polsce. Społeczeństwo nie słuchało Radia Moskwa, słuchało Londynu. Dezinformując wcześniej ludność cywilną, w czasie powstania BBC będzie nadawało komunikaty o charakterze wojskowym, o przemieszczaniu oddziałów AK, co wykorzystywali Niemcy do zwalczania powstańców. Już na początku sierpnia w depeszy do Londynu gen. Bór domagał się zaprzestania nadawania przez brytyjskie radio informacji o złym stanie uzbrojenia powstańców i brakach amunicji, ułatwiających Niemcom planowanie operacji przeciwko walczącemu miastu.

 To właśnie głównie dzięki poświęceniu, spontanicznemu zaangażowaniu ludności cywilnej, żyjącej w niewoli fałszywych obrazów, iluzji wytworzonej przez radio BBC, a jednocześnie masowo mordowanej w sposób bestialski, powstanie nie upadło w pierwszych dniach sierpnia po opuszczeniu Warszawy przez oddziały AK z Mokotowa i Żoliborza, lecz 62 dni trwało. Na apel dowództwa AK w szeregi powstańcze zaciągnęło się wiele osób nie należących wcześniej do żadnej podziemnej organizacji wojskowej. Ci ochotnicy, a nie żołnierze AK stanowić będą ponad 50% żołnierzy powstania. Wraz z rodzicami często zgłaszało się do różnych prac pomocniczych, a także łączności wiele dzieci w wieku nawet 10-12 lat. Ludność cywilna znajdująca się sama w trudnej sytuacji wspierała powstańców swoimi skromnymi zapasami żywności, lekarstw, odzieży, papierosów itd. Z upływem czasu stosunek znacznej części ludności cywilnej do powstania zaczął się radykalnie zmieniać. Tragedie wywołane utratą najbliższych, coraz trudniejsze warunki życia, braki żywności, wody, energii, prowadziły często do załamań psychicznych, pogarszania się nastrojów, myślenia o ratowaniu własnego życia.

 Już na skutek przesunięcia wybuchu powstania z godzin nocno-porannych, co przewidywały wcześniejsze plany, na godzinę 17, zapłaciła dodatkowo ludność cywilna. Wymieszanie się o tej porze dnia na ulicach miasta z ludnością cywilną powracającą do domów z pracy, mające ułatwić przemieszczanie się żołnierzom AK i ochronę ich przed identyfikacją ze strony Niemców, doprowadziło do tego, że wiele dzieci niepełnoletnich zostało bez rodziców oraz wiele osób starszych utraciło kontakt z rodzinami. Niemiecki odwet za zryw zbrojny spadł głównie na ludność cywilną, uważaną za podludzi – untermenschów słowiańskich, w bestialski sposób eksterminowaną niezależnie od wieku, płci, stanu zdrowia. Systematyczną eksterminację zgodnie z rozkazem Himmlera, że: każdego mieszkańca należy zabić, nie brać żadnych jeńców - siły niemieckie pod dowództwem generała porucznika Reinera Stahela, a od 6 sierpnia SS- Obrgruppenführera von dem Bach-Zelewskiego rozpoczęły od pierwszych dni powstania. Masowa rzeź ludności Woli trwała od 4 do 12 sierpnia i jej ofiarami było około 40 tys. wymordowanych ludzi. Mordowano ludność wzdłuż arterii wylotowej Warszawy - ulicy Wolskiej oraz na przyległych do niej ulicach, najczęściej na terenie fabryk, gdzie spędzano ją z okolicznych budynków. Tylko na terenie fabryki Franaszka zamordowano ok. 5000 osób - mieszkańców ulicy Wolskiej od nr 34 do 52 oraz pracowników fabryki. Na Ochocie głównymi miejscami zbrodni po rozbiciu powstańców będzie Instytut Radowy przy ulicy Wawelskiej oraz tzw. Zieleniak. Wraz z mordowaniem znęcano się, gwałcono i używano do osłony czołgów ludność cywilną. A oto kilka zeznań naocznych świadków tych zbrodni. /.../otoczyli nasz dom- zeznaje Halina Tuszyńska - bili, strzelali, rzucali granaty. Widziałam jak chcieli odebrać malutkie dziecko matce. Nie oddawała. Wtedy Niemiec strzelił jej w nogi, a główkę dziecka roztrzaskał kolbą/.../. Eugenia Hankiewicz tak oto przedstawia sytuację, w jakiej się znalazła: /.../strzelali do nas z karabinów maszynowych ustawionych na jezdni. Jak długo to trwało, nie pamiętam; kiedy się ocknęłam, widziałam wokół tylko trupy, wygrzebałam się spod nich. Żyłam. Martwe ciała mojej mamy i siostry leżały obok mnie. Podoficer Wehrmachtu Willy Friedl tak oto zeznaje w sprawie masowego mordowania ludności cywilnej: /.../ widziałem jak wpędzano siłą polskich cywilów w podwórze poprzez poprzeczny budynek partiami po 10 osób, kładziono ich na stosach twarzą w dół, niektórych nawet wleczono za włosy i następnie rozstrzeliwano strzałami w potylicę. Zabitych nie usuwano i następna partia musiała wchodzić na trupy lub była wciągana, a następnie również rozstrzeliwana. I tak dalej, dopóki nie urósł cały stos, a wszyscy znajdujący się tam Polacy rozstrzelani. Widziałem tam 9-10 warstw trupów tak ułożonych na stosie. Kobiety z dziećmi przy piersi były rozstrzeliwane razem. Liczbę ofiar cywilnych zbrodni niemieckich szacuje się na około 180 tys. Ogólny bilans strat biologicznych Warszawy okazał się dużo wyższy, niż Wojska Polskiego podczas działań wojennych w 1939 roku, a bezbronnej ludności cywilnej, głównej ofiary bestialstwa niemieckiego, ponad 10 krotnie wyższy, niż powstańców (ok.17 tys.). W ciągu dwóch miesięcy wysiłek i dorobek wielu pokoleń został zniszczony bądź zrabowany. Zniszczeniu uległo 80% miasta, w tym muzea, archiwa, biblioteki, prywatne zbiory, kolekcje dzieł sztuki, 25 kościołów itd. Zrabowane polskie mienie publiczne i prywatne wywieziono w głąb Niemiec 45 tysiącami wagonów kolejowych i 6 tysiącami samochodów.

Rozkaz Hitlera i Himmlera, dotyczący stłumienia powstania, wyniszczenia ludności cywilnej, zrównania miasta z ziemią po uprzednim ograbieniu go, wykonywały oddziały Wehrmachtu (bataliony wartownicze, szkolne, zapasowe piechoty, artylerii, broni pancernej, obsługi parków samochodowych) garnizonu warszawskiego, jednostki lotnictwa, opóźnione jednostki spadochronowo - pancernej dywizji „Hermann Göring” przerzucanej na wschód z frontu włoskiego, 19 dywizji pancernej przebijającej się ze wschodu przez Warszawę na zachód, 4 pułk wschodniopruskich grenadierów usiłujący 3 sierpnia otworzyć arterię jerozolimską, nacierając od mostu Poniatowskiego, oddziały policji bezpieczeństwa i służby bezpieczeństwa dowodzone przez SS-Hauptsturmführera Alfreda Spikera oraz grupa operacyjna Wyższego Dowódcy SS i Policji w Kraju Warty SS- Gruppenführera Heinza Reifartha (do 1962 roku posła do Landtagu i burmistrza w Westerland), składająca się z 16 kompanii policyjnych z Poznania, 608 Posner Ersatz-Regiment pod dowództwem płk Schmidta, brygady szturmowej RONA pod dowództwem SS-Brigadeführera Bronisława Kamińskiego, brygady SS „Dirlewangera” (Kosaken-Brigade) pod dowództwem SS-Oberfürera Oskara Dirlewangera, kompanii SS Röntegen, zmotoryzowanego batalionu policyjnej straży pożarnej oraz batalionu „Krone” ze 150 miotaczami płomieni. Szczególnym okrucieństwem w stosunku do ludności cywilnej wyróżniły się: brygada RONA (1700 żołnierzy ) o małej wartości bojowej składająca się z dezerterów z Armii Radzieckiej na żołdzie niemieckim, brygada Dirlewangera, którą gen. mjr policji i SS Ernest Rode w zeznaniu określił „schweinehaufen” - raczej gromada świń, niż żołnierzy, składająca się w 50% z kryminalistów niemieckich, którym obiecano amnestię i w 45% z dezerterów z innych armii, volksdeutschów oraz oddziały warszawskiego Sipo i SD. Duży procent składu tych najbardziej bestialsko postępujących oddziałów stanowili żołnierze narodowości ukraińskiej, turkmeńskiej, a także azerbejdżańskiej, gruzińskiej, czeczeńskiej, czerkieskiej itd., o czym -zacierając prawdę historyczną i w imię prób budowy strategicznego partnerstwa z tymi państwami - niewiele się dzisiaj wspomina. W składzie brygady Dirlewngera znajdowali się między innymi żołnierze I/111 batalionu azerbejdżańskiego, II batalionu „Bergmann” składającego się z Czerkiesów i wschodnio-muzułmańskiego pułku SS. Na samej tylko Woli wymordowali tysiące cywilów. Azerowie również uczestniczyli w masakrze 21 i 22 sierpnia zgrupowania Kampinos spieszącego z pomocą Starówce. I właśnie na tej umęczonej Woli przy Muzeum Powstania Warszawskiego prezydent Azerbejdżanu i miasta Warszawy Lech Kaczyński, kierujący się motywami politycznymi, a nie prawdą historyczną, odsłonili 29.03.2005 roku ufundowaną przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa tablicę poświęconą Azerbejdżanom w służbie Rzeczypospolitej, w tym walczącym na barykadach Powstania Warszawskiego. Dyrektor muzeum Jan Ołdakowski stwierdził, że w oddziałach powstańczych walczyło dwóch Azerów - jeden znany z nazwiska drugi nie. A my jesteśmy do pokazywania pozytywnych przykładów. Badaczowi historii powstania Andrzejowi Krzysztofowi Kunertowi nie był znany fakt walki Azerów po stronie powstańców. Może trafił się jakiś jeden - twierdzi Kunert - ale historia o tym nie wspomina. Natomiast w tym czasie Prezes Związku Powstańców Warszawskich Zbigniew Ścibor-Rylski powiedział: Oni walczyli w powstaniu. Tylko, że nie z nami, ale przeciwko nam. To kompromitujące wydarzenie wywołało wówczas liczne protesty społeczne.

 Kiedy po kilku dniach powstania na ludność cywilną spadły wyjątkowo ciężkie ciosy, rozpoczęła się jej eksterminacja, pogorszyły się gwałtownie warunki bytowania, zaczyna między nią, a powstańcami dochodzić do napięć, nienawiści, głośnego „złorzeczenia.” O ile z podziwem i wielkim szacunkiem ludność cywilna odnosiła się do żołnierzy walczących na pierwszej linii, o tyle z dezaprobatą do tych, którzy całymi dniami przebywali na tyłach w placówkach wojskowych. Ci z akcji, z barykad byli zawsze pierwszorzędni - relacjonuje 32 letni wówczas publicysta Aleksander Rogalski. Były to najpiękniejsze kwiaty polskiego rycerstwa, aż rozpacz bierze, że tak wielu z nich kosiła śmierć …Ci z tyłów …wskrzeszali smutnej pamięci typ przedwojennego oficera polskiego, jaki panoszył się po kasynach i salach balowych: arogancki, pyszałkowaty, kłótliwy i niemoralny. Faktyczny stan stosunków między ludnością cywilną, a powstańcami wyżej przytoczony publicysta ukazuje w relacji nr 265 pisząc: Co noc prawie wpadali do schronów żołnierze bądź też nasi żandarmi wojskowi, wyciągali cywilów z ich legowisk i pędzili do robót przy naprawianiu barykad, kopaniu rowów, gaszeniu pożarów itp. Roboty te były w dużym stopniu niebezpieczne, ponieważ niedbałe i lekkomyślne dowództwa poszczególnych odcinków dostrzegały niebezpieczeństwo w swym sektorze dopiero w ostatniej chwili i w ostatniej chwili, często gdy było już za późno, pragnęły jemu zaradzić. W piwnicach rozlegały się płacze i krzyki kobiet, które broniły swych synów lub mężów przed groźbą śmierci. Nic to nie pomagało, mężczyzn brutalnie wyrzucano, a kobietom grożono. Starcy, kalecy, chorzy - ludzie osłabieni brakiem należytego odżywiania i przeżyciami dnia – musieli iść często pod same stanowiska wroga i wśród rozrywających się pocisków i świstu kul spełniać rozkazy wojska, podczas gdy setki żołnierzy bezczynnie czekały na jakieś zatrudnienie. Jan Ciechanowski, autor książki o powstaniu wydanej w Londynie, a później w Polsce, uczestnik powstania w taki oto sposób relacjonuje wizytowanie 22 września przez gen. Bora-Komorowskiego kompanii, w której służył: Gdy przechodził (Bór) przez piwnicę, kobiety wołały za nim: Morderco naszych dzieci ! Słyszałem to na własne uszy. Gdyby wtedy weszli sowieci, ludzie poszliby za PKWN, bo uważali, że Komorowski sprowadził na nich wszystkie nieszczęścia. Znając relację między ludnością cywilną, a powstańcami, występowanie konfliktów, gen. Bór-Komorowski w rozkazie z dnia 3 października 1944 r. do żołnierzy walczącej Warszawy napisze: Ludności wyrażam podziw i wdzięczność walczących szeregów wojska i ich do nich przywiązanie. Ludność tę proszę, aby darowała żołnierzom wszystkie przewinienia, jakie w ciągu długotrwałej walki musiały w stosunku do ludności niejednokrotnie mieć miejsce.

 Obok zbrodni podczas powstania, władze niemieckie dokonały następnej zbrodni, deportując pod eskortą wojska i żandarmerii w sumie ok. 600 tys. osób wyczerpanych fizycznie i psychicznie do obozu w Pruszkowie. Tam umieszczono ich w wyjątkowo ciężkich, prymitywnych, nieludzkich warunkach – w nie ogrzewanych halach kolejowych, otoczonych drutem kolczastym, bez wody, światła, sanitariatów. W wyniku braku żywności, chleba, zwłaszcza w pierwszym okresie, zdarzały się wypadki śmierci głodowej wśród dzieci i osób starszych oraz szerzyły się epidemie: tyfusu, duru brzusznego, czerwonki, biegunki, krwawej dyzenterii. Zimno, głód, choroby zwiększały umieralność dzieci, ludzi rannych, chorych, osłabionych i starszych. Rozdzielanie najbliższych członków rodzin i nieświadomość, niepewność o dalsze ich losy skutkowało tym, że wiele osób właśnie okres uwięzienia w Pruszkowie uzna za najcięższy z całego Powstania. Na zakończenie artykułu w „Warszawskim Głosie Narodowym” z dnia 30.08.1944 r. czytamy: Pruszków stanie się w historii haniebnym symbolem wojennych metod niemieckich, ale będzie także ciężkim wyrzutem sumienia dla naszych możnych aliantów, którzy... przyglądali się spokojnie i flegmatycznie jak wymierają z głodu i epidemii polskie kobiety i dzieci w Pruszkowie. Obóz w Pruszkowie nazywany dulagiem czyli obozem przejściowym, faktycznie był - gdyż o charakterze obozu decyduje nie nazwa niemiecka lecz istota samego obozu - obozem niemieckich władz bezpieczeństwa. Od 06.08.1944 r. do 11.08.1944 r. był pod wyłącznym zarządem SS i żandarmerii. Od 12.08.1944 r. formalnie zarząd nad obozem przejmie Wehrmacht i będzie się zajmował sprawami porządkowymi, organizacyjnymi i gospodarczymi ale o losie tam uwięzionych nadal decydowała policja bezpieczeństwa, gestapo, której ekspozytura znajdowała się w tzw. zielonym wagonie. Gestapo dokonywało selekcji, rozdzielając często członków rodzin, przesłuchiwało podejrzanych politycznie o udział w powstaniu ludzi młodych, przekazując ich do obozów koncentracyjnych (Oświęcim, Mauthausen, Ravensbrück, Dachau, Gross- Rossen, Sachsenhausen), bądź do siedziby policji bezpieczeństwa przy ul. Parkowej, lub dokonywało rozstrzeliwań na terenie glinianek między Pruszkowem, a Komorowem w pobliskich lasach. Obozowe gestapo analizowało listy osób przeznaczonych do zwolnień i wraz z niemieckim Urzędem Pracy kierowało osoby „zdolne” do pracy na roboty przymusowe do III Rzeszy niemieckiej. W sumie do obozów koncentracyjnych i na roboty przymusowe niemieckie władze bezpieczeństwa obozu pruszkowskiego skierowały około 150 tys. osób, około 100 tys. zwolniły z obozu, a ponad 300 tys. (głównie matki z dziećmi do lat 15, kobiety powyżej 50 lat, mężczyźni powyżej 60 lat, kaleki itd.) na deportację na teren Generalnej Guberni. Większość ludzi deportowanych, która przeżyła wojnę, już nie powróciła do Warszawy i tułała się często w ciężkich warunkach po całym świecie. Mimo, że ludność cywilna poniosła dotkliwe straty, tracąc najbliższych, dorobek często wielu pokoleń, nie poczyniono żadnego gestu w uznaniu ich tragedii i cierpień, chociaż możliwości ku temu istniały i istnieją. Przeciwko uznaniu uwięzionych w niemieckim obozie w Pruszkowie za represjonowanych w rozumieniu przepisów prawa wysuwa się bezpodstawnie argument, że przebywali w zwykłym obozie przejściowym tzw. Dulagu. A przecież mimo, że obóz w Pruszkowie powstały 6 sierpnia od 12 sierpnia nazywał się Dulagiem wraz z przejęciem administracji nad nim przez Wehrmacht, to osoby w nim osadzone, przebywały w warunkach porównywalnych do warunków w obozach koncentracyjnych i znajdowały się w dyspozycji nie Wehrmachtu lecz obozowego gestapo czyli niemieckich władz bezpieczeństwa. Takie stanowisko zajęli już specjaliści od spraw obozów niemieckich Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu wcześniej Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. W rozumieniu wszakże art. 4 ust.1 pkt.1 lit. b ustawy z dnia 14.01. 1991 r. o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami represji wojennych i okresu powojennego, represjami są okresy przebywania: pkt.1) z przyczyn politycznych, narodowościowych, religijnych i rasowych...lit. b) w innych miejscach odosobnienia, w których warunki pobytu nie różniły się od warunków w obozach koncentracyjnych, a osoby tam osadzone pozostawały w dyspozycji hitlerowskich władz bezpieczeństwa. Jednakże Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, naruszając przepisy powyższej Ustawy, odmawia po dziś dzień osobom przebywającym w obozie pruszkowskim w tym w wieku do 14 lat prawa do uznanie ich za represjonowanych. Prawa do starań o uprawnienia wynikające z przepisów tej ustawy odmawia się również wdowom i wdowcom po osobach przebywających w tym obozie. W procedurze Urzędu o miejscu represjonowania decyduje sporządzony pośpiesznie wykaz obozów w formie rozporządzenia Prezesa Rady Ministrów z dnia 20 września 2001 roku, a nie przepisy Ustawy z dnia 24 stycznia 1991 roku uchwalonej przez Sejm. W tym dodatkowym wykazie, powstającym w ciągu kilku lat pod wpływem lobbingu różnych grup polityczno-regionalnych, a później ujętym w formie rozporządzenia premiera, nie znajduje się obóz niemiecki w Pruszkowie ale często obozy przejściowe nie spełniające wymogów ustawy. Nie wydawanie decyzji urzędowych o charakterze odmownym, możliwych do zaskarżenia, a jedynie powoływanie się w tej sprawie w odpowiedziach kierowanych do petentów na ten wątpliwej wartości wykaz funkcjonujący w formie rozporządzenia, jest poważnym naruszeniem prawa, wielkim nieporozumieniem, dyskryminującym ludność cywilną powstańczej Warszawy deportowaną do pruszkowskiego obozu. Obóz ten nie jest nawet wymieniony wśród grupy obozów, za pobyt w których dzieci do lat 14 uznawane są za represjonowane. Wymienia się tutaj głównie obozy podległe niemieckiej Centrali Przesiedleńczej, w których warunki nie były gorsze od warunków w obozie pruszkowskim, a w którym uwięzieni ponadto znajdowali się w dyspozycji niemieckich władz bezpieczeństwa, spełniając tym samym przywołany wcześniej art.4 ust. 1 pkt. 1 lit. b ustawy. Wcześniej przyznano uprawnienia jako osobom represjonowanym dzieciom do 14 lat przebywającym w obozach przesiedleńczych w Zwierzyńcu, Zamościu, później w Łodzi, Poznaniu, Toruniu, Smukale itd.Już w piśmie z dnia 15 lipca 1992 roku (l. dz. Z k. II/442/15/92) skierowanym do osoby zmarłej pod koniec lat 90-tych, wydanym w oparciu o opinię ekspertów od spraw obozów hitlerowskich, dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu - Instytut Pamięci Narodowej uznał prawo osoby, która przebywała jako kilkunastoletnie dziecko w obozie w Pruszkowie do ubiegania się o uprawnienia kombatanckie. Tego stanowiska GKBZpNP-IPN zdaje się nie dostrzegać po dziś dzień Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, co jest naruszaniem przepisów ustawy z 24.01.1991 r. o kombatantach i osobach represjonowanych. Już od wielu lat osoby, które przeszły przez obozy podobne do pruszkowskiego często o charakterze lżejszym, posiadają status represjonowanych i korzystają z przysługujących im uprawnień. Na przykład uprawnienia kombatanckie posiada był Kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych za przebywanie kilka godzin w obozie przesiedleńczym w Poznaniu. Niestety ludność cywilna powstańczej Warszawy, która tak wiele ucierpiała i konsekwencje pobytu w obozie pruszkowskim po dzień dzisiejszy boleśnie odczuwa, z tych przysługujących jej uprawnień ustawowych nie korzysta, gdyż całkowicie w „wolnej Polsce” została zapomniana.

Tak więc na "nieposłusznych " mieszkańcach Warszawy .nadal ciąży kara, nałożona przez okupacyjne władze niemieckie.

 Jacek Smolarek
 
 


 Droga do decyzji i wydania rozkazu w sprawie powstania warszawskiego

 (72-ga rocznica powstania warszawskiego)

Pierwszy kompleksowy plan walk zbrojnych z okupantem niemieckim zwany „powstaniem powszechnym” zakładał ich podjęcie przy ścisłym współdziałaniu z aliantami zachodnimi w warunkach korzystnych, w końcowej fazie wojny, w sytuacji całkowitego załamania i rozkładu III Rzeszy oraz armii niemieckiej. Ten plan powstania powszechnego w późniejszym okresie, wraz ze zmianą sytuacji militarnej, przewidywanym wyzwoleniu ziem polskich przez front nadciągający ze wschodu, zostaje zastąpiony opracowanym w październiku 1943 roku, a obowiązującym od stycznia 1944 roku planem „Burza” zakładającym nękanie tylnych straży wycofujących się wojsk niemieckich, zajmowanie miejscowości po ich opuszczeniu przez okupanta, a przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Określone w obu tych głównych wyżej wymienionych planach warunki do podjęcia działań zbrojnych nie będą spełnione tak 31 lipca w chwili wydania rozkazu, jak i w dniu 1 sierpnia, w chwili rozpoczęcia powstania. Operacja „Burza” - mająca przebiegać strefami wraz z przesuwaniem się frontu wschodniego na Zachód, żeby nie narażać na zniszczenia miejscowości, mordowanie ludności cywilnej, zwłaszcza w rejonach większej koncentracji wojsk niemieckich, w których właśnie na przełomie lipca i sierpnia znalazła się Warszawa - nie zakładała żadnych większych działań zbrojnych. Niezależnie od tych ogólnych założeń, zarządzenie z marca 1944 roku uzupełniające plan „Burza” nie przewidywało w ogóle walk zbrojnych, powstania w Warszawie. Również ogólne sformułowanie Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego zawarte w depeszy z 7 czerwca 1944 roku do gen. Bora, na które powołują się zwolennicy wybuchu powstania - gen. Okulicki i inni, mające charakter porady lecz nie rozkazu, mówiące o opanowaniu w korzystnych okolicznościach w ostatnich chwilach odwrotu niemieckiego, a przed wkroczeniem Armii Czerwonej na okres przejściowy i krótkotrwały Wilna, Lwowa, innego większego centrum, nie wymienia Warszawy. Sformułowanie – opanowanie- oznaczało tutaj głównie zajęcie danej miejscowości po opuszczeniu jej przez wojska niemieckie, zorganizowanie władzy cywilnej, wojskowej, następnie ujawnienie się jej wobec wkraczających wojsk radzieckich w roli gospodarza. Większe walki zbrojne zwłaszcza w miastach, których przeciwnikiem w ogóle z przyczyn politycznych był sam gen. Sosnkowski, nie mieściły się w planie „Burza”. Mimo wyłączenia Warszawy z walk zbrojnych i wywożenia na prowincję zapasów broni tam potrzebnej dla prowadzania operacji „Burza”, na spotkaniu, które rzekomo odbyło się w dniu 21 lipca 1944 roku, gen. Okulicki w obecności gen. Pełczyńskiego miał wystąpić do Komendanta KG AK gen. Bora - Komorowskiego z inicjatywą przeprowadzenia w stolicy zbrojnego powstania. Nad tym jak skłonić Komendanta AK gen. Bora i Delegata na Kraj Jankowskiego do wydania decyzji i rozkazu o rozpoczęciu powstania w Warszawie, jego zwolennicy w KG AK często dyskutowali. I tak na przykład kilka dni wcześniej na spotkaniu prawdopodobnie około 16 lipca 1944 r. w lokalu konspiracyjnym przy alei Niepodległości nad tą kwestią właśnie debatowali: szef sztabu gen. Pełczyński, jego zastępca gen. Okulicki oraz płk Szostak - szef Oddziału III KG AK. Głównymi argumentami za podjęciem działań zbrojnych w Warszawie wbrew wcześniejszym planom i ustaleniom, na spotkaniu trzech generałów w rzekomym dniu 21 lipca 1944 roku miały być informacje o rozpoczęciu ofensywy I Frontu Białoruskiego z zachodniego Wołynia, klęskach niemieckich na froncie wschodnim oraz zamachu na Hitlera. Niestety na to czy faktycznie, wyłącznie sama sytuacja militarna na froncie wpłynęła na przyjęcie koncepcji przeprowadzenia w Warszawie powstania i to w dniu 21 lipca, nie ma żadnych wystarczających materialnych dowodów. W depeszy wysłanej tego samego dnia do sztabu Naczelnego Wodza, gen. Bór nic nie wspomina o planach przeprowadzenia walki zbrojnej w Warszawie, a jedynie o sytuacji na froncie, zamachu na Hitlera, możliwościach załamania Niemiec oraz o wydaniu rozkazu stanu czujności do powstania z dniem 25 lipca godzina 001, nie wstrzymując przez to dotąd wykonywanej „Burzy”.. Wspomniany w depeszy rozkaz stanu czujności do powstania nie wynikał z ustaleń narady odbytej w dniu 21 lipca w sprawie powstania w Warszawie, gdyż został wydany kilka dni wcześniej, o czym gen. Bór informuje Sztab Naczelnego Wodza w drugiej depeszy (1407) też z 21 lipca, podając: Na skutek możliwości załamania się Niemców zarządziłem w dniu 17 lipca stan czujności do powstania od dnia dwa pięć lipca godz. 001. Rozkaz ten zawierający w sobie określenie „powstanie” nie dotyczył Warszawy, a głównie prowincji i nie oznaczał również powrotu do tzw. planu przeprowadzenia powstania powszechnego w drugiej depeszy (1407) też z 21 lipca, podając: gdyż realizowany był - o czym mówi inna depesza z tego samego dnia - plan opracowany później, plan „Burza”. Wydany 17 lipca 1944 roku rozkaz stanu czujności do powstania nie tylko w związku z możliwością załamania się Niemców ale głównie z powodu zbliżającego się frontu wschodniego miał na celu ukierunkować AK w terenie na zachowanie w nowej sytuacji, strefie operacyjnych działań armii radzieckiej, szczególnej ostrożności. Również w depeszy jaką wysłał gen. Bór następnego dnia czyli 22 lipca 1944 roku do Sztabu Naczelnego Wodza nie ma żadnej wzmianki o jakże ważnym ustaleniu trzech generałów rzekomo w dniu 21 lipca, a dotyczącym powstania w Warszawie. Depesza głównie skoncentrowała się nad sposobami uniemożliwienia ZSRR uzyskania wpływów w Polsce. Uznano, że wsparcie Anglosasów dla tej kampanii politycznej może nastąpić tylko wtedy, jeśli wykażemy zdecydowaną wolę wygrania jej i umiejętnie rzucimy na szalę wszystkie środki. W depeszy tej podkreślano konieczność przeciągnięcie na stronę tzw. obozu londyńskiego (Rząd, RJN, Delegatura, AK) społeczeństwa polskiego, które w dużej części negatywnie oceniało rządy przedwrześniowe w Polsce, obciążało sanację za klęskę wrześniową i oczekiwało na reformy społeczno-polityczne w wyzwolonym spod okupacji niemieckiej Kraju. Cel ten zamierzano jak informuje depesza osiągnąć poprzez:

a. Odebranie Sowietom inicjatyw reform społecznych w Polsce i dokonanie natychmiast takich pociągnięć prawnych, które by natchnęły szerokie masy ludowe wsi i miast pełnym zaufaniem do polskiego czynnika kierowniczego...

b. Podjęcie szerokiej próby wyrwania z rąk Sowietów masy żołnierzy Armii Berlinga i AL... Energiczna agitacja w szeregach Armii Berlinga prowadzona przez wszystkich, wszelkimi środkami (przenik) - podstawą tej akcji musi jednak być uświadomienie w dokonywującej się przebudowie społecznej...

W tej prowadzonej wewnętrznej walce głównie z lewicą wiążącą się nie z aliantami zachodnimi, a z ZSRR o zdobycie wpływów w społeczeństwie polskim, dążenia obozu londyńskiego do przebudowy państwa polskiego miały być potwierdzone jak najszybciej odpowiednimi manifestami i dekretami władz krajowych o przebudowie ustroju Polski obejmującego przejęcie bez odszkodowania na rzecz reformy rolnej wielkiej własności ziemskiej, o uspołecznieniu głównych gałęzi produkcji przemysłowej i ustanowieniu rad załogowych, o upowszechnieniu oświaty i opieki społecznej. Najważniejszym celem politycznym obozu londyńskiego w tym okresie nie będzie już walka z okupantem niemieckim, którego klęska była przesądzona, ale o władzę i to wyłącznie dla siebie w wyzwolonej spod okupacji niemieckiej Polsce. I właśnie walka zbrojna z Niemcami w Warszawie jako pewna forma demonstracji politycznej służyć miała temu nadrzędnemu celowi politycznemu. Niepotrzebną walkę, przegraną, skutkującą olbrzymimi stratami, będzie się później tłumaczyć wyłącznie walką o niepodległość. A przecież każda decyzja o rozpoczęciu walk, a zwłaszcza o niepodległość wymaga szczególnego rozsądku, realizmu i kierowania się logiką oraz prawidłowego rozeznania sytuacji. Bilans strat biologicznych, ekonomicznych i zysków politycznych powinien być w miarę możliwości jak najbardziej korzystny, a nie tragiczny.

Gen. Bór o zamiarze podjęcia walki zbrojnej informuje, mimo rzekomych ustaleń w dniu 21 lipca, szefa Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza dopiero depeszą z 25 lipca 1944 roku pisząc: Jesteśmy gotowi w każdej chwili do walki o Warszawę. Przybycie do tej walki Brygady Spadochronowej będzie miało olbrzymie znaczenie polityczne i taktyczne. Przygotujcie możliwość bombardowania na nasze żądanie lotnisk pod Warszawą. Moment rozpoczęcia walki zamelduję. Data wysłania tej informacji wskazuje na to, że ustalenia co do podjęcia walk w Warszawie nie miały miejsca 21 lipca 1944 roku, o czym przekonywano dopiero w latach powojennych, lecz kilka dni później, a więc w dniu jej wysłania 25 lipca bądź dzień wcześniej czyli 24 lipca 1944 roku. Rozpoczęte dopiero pod koniec lipca w sztabie KG AK dyskusje w sprawie działań zbrojnych w Warszawie również wskazują na to, że te ustalenia nastąpiły nie wcześniej jak około 25 lipca 1944 roku. Szef Oddziału VI KG AK płk Jan Rzepecki, zwolennik przedwczesnego wybuchu powstania, pisze na ten temat: W dniach 21, 22, 23 i 24 nie byłem jednak wzywany na żadne zebranie. Nie wiedziałem nic o decyzjach powziętych 21 lipca i obradach z Delegatem i Komisją Główną RJN. Wprowadzenie stanu pogotowia dla okręgu warszawskiego jakoby bez wiedzy gen. Bora nastąpiło w dniu 27 lipca po otrzymaniu informacji o tych ustaleniach przez płk Chruściela. Decydującym zatem czynnikiem mającym wpływ na przyjęcie przez gen. Bora propozycji gen. Okulickiego o przeprowadzeniu powstania w Warszawie będzie głównie nie tyle sytuacja militarna na froncie, zamach na Hitlera, panika niemiecka na ulicach stolicy w dniach 22-25 lipca, ale przede wszystkim informacja podana wieczorem 24 lipca 1944 r. przez radio Moskwa o utworzeniu PKWN i jego manifeście. Podawana w latach powojennych data 21 lipca 1944 roku jako data przyjęcia przez gen. Bora koncepcji gen. Okulickiego o walce w Warszawie miała sugerować, że decyzja, która doprowadziła do wielkiej tragedii miasto i jej ludność nie zrodziła się z przyczyn politycznych, walki o władzę w Polsce, lecz czysto wojskowych. Oczywiście, że nie doszłoby do tej tragicznej decyzji w sprawie Warszawy i sytuacja polityczna w chwili wkraczania Armii Czerwonej na terytorium Polski byłaby całkowicie inna, gdyby umożliwiono wejście PPR w skład podziemnego parlamentu (RJN), o co zabiegał Władysław Gomułka prowadzący bezskuteczne rozmowy z przywódcami podziemia londyńskiego w 1943 roku. Sam natomiast pomysł wywołania powstania w Warszawie jako formy manifestacji politycznej skierowanej przeciwko ZSRR przywiozła z Londynu do Kraju zaufana osoba gen. Sosnkowskiego - gen. Okulicki. Mimo, że zarządzenie z marca 1944 r. wyłączyło Warszawę ze strefy walk, gen. Okulicki poza plecami Komendanta AK gen. Bora nakłania oficerów Komendy Głównej AK do zorganizowania powstania. Przekonywał ich, że powstanie poruszy sumienie aliantów i świata, doprowadzi do rozerwania ich sojuszu z ZSRR i być może konfliktu zbrojnego między nimi, podważy również ustalenia teherańskie, dotyczące stref wpływów w Europie, a w przypadku gdyby Armia Czerwona nie przekroczyła w czasie powstania Wisły, Warszawa swoją śmiercią miała dać dodatkowe argumenty na rzecz prowadzenia w społeczeństwie propagandy antyradzieckiej. I tak na przykład podaje płk Sanojca, że w połowie czerwca 1944 roku nocował u niego gen. Okulicki, który krytykował ostro dowództwo AK jako sklerotyków, tchórzy, zarzucając mu wyłączenie Warszawy ze strefy walk twierdząc, że stolica musi walczyć niezależnie od ceny. Podczas rozmów w czerwcu i lipcu 1944 r. z płk Irankiem, gen. Okulicki z jednej strony twierdził, że ze względu na możliwość wybuchu III wojny światowej będącej jakoby dla Polski nową szansą, należy zaprzestać z Niemcami walk w kraju i chronić maksymalnie nasze siły, przede wszystkim młodzież, a z drugiej strony nakłaniał uporczywie do przeprowadzenia powstania z chwilą opuszczenia Warszawy przez Niemców ale przed wkroczeniem wojsk radzieckich. Odpowiedziałem mu - podaje płk Iranek - że nie można ryzykować zniszczenia Warszawy i moim zdaniem powinniśmy organizować walkę wokół Warszawy jak to przewidywano w planie „Burza”. On jednak utrzymywał, że Warszawa powinna zaprotestować, nawet gdybyśmy wszyscy mieli zostać pogrzebani pod gruzami.

W dniu 9 lipca gen. Okulicki podczas spotkania z płk Plutą-Czachowskim przekonywał go o konieczności podjęcia walki w Warszawie, która miała być odpowiedzią na wyniki Konferencji w Teheranie oraz doprowadziła do zmian na naczelnych stanowiskach wojskowego i cywilnego podziemia. Okulicki podczas rozmowy argumentował przeprowadzenie działań zbrojnych w Warszawie trudnościami w przerzucie w krótkim czasie broni poza miasto. Obawiał się, że wychodzenie uzbrojonych oddziałów z miasta może doprowadzić do przedwczesnych walk, natomiast oddziały, które wyjdą bez broni, mogą nigdy już jej nie otrzymać. Nie brał pod uwagę faktu, że Warszawa posiadała bardzo skromne zapasy broni wywożonej na tereny wschodnie w związku z marcową decyzją o tym, że w mieście nie będzie żadnych walk zbrojnych. Wielki transport broni wysłano już po przybyciu gen. Okulickiego w czerwcu w okolicę Białegostoku, a ostatnie wysyłano w połowie lipca. Wraz z bronią Warszawę opuszczali również najlepsi oficerowie zrzucani z Zachodu. Również Niemcy w 1944 r. przejmowali duże ilości broni i materiałów wojskowych. Na przykład w kwietniu na skutek zeznania aresztowanego Wacława budowniczego magazynów KG AK Niemcy przejęli ok. 170 miotaczy ognia i ok. 78 tys. granatów ręcznych z magazynów „KG i Komendy Okręgu Warszawskiego”. Ponadto i Warszawa potrzebowała pewnej ilości broni ale dla ewentualnej obrony ludności cywilnej przed wybrykami wycofujących się wojsk, zwłaszcza tzw. formacji wschodnich w służbie niemieckiej. Wychodząc z założenia, że Warszawa musi być wyzwolona wyłącznie przez AK, nie brał gen. Okulicki pod uwagę środków jakimi dysponuje, nie zapoznał się nawet dokładnie z planem „Burza” dotyczącym miast, uważając z góry ten plan za tchórzowski. Agitacja jego wśród oficerów KG AK trwała od początku czerwca, od chwili przybycia do Polski. Bezpośrednio do gen. Bora z koncepcją walki w Warszawie zwróci się, wykorzystując sytuację zwłaszcza polityczną, wspierany przez gen. Pełczyńskiego dopiero w trzeciej dekadzie lipca. Jedną z pierwszych osób poinformowanych oficjalnie o planie przeprowadzenia powstania w Warszawie będzie dowódca Obszaru Warszawskiego AK gen. Albin Skroczyński „Łaszcz” (były oficer armii rosyjskiej w I wojnie światowej, ciężko ranny w 1939 roku, gen. brygady od 1942), któremu ze względu na jego realistyczne i negatywne stanowisko wobec tej koncepcji odebrano dowództwo nad siłami AK w Warszawie. Spotkanie to, w którym uczestniczyli gen. Bór, gen. Pełczyński, gen Okulicki, płk Monter, szef sztabu Obszaru Warszawskiego płk Frączek tak oto relacjonował gen. Skroczyński: O walce w Warszawie usłyszałem po raz pierwszy od marca, kiedy to oznajmiono mi decyzję, że Warszawa nie znajdzie się w strefie walk. Wydawało mi się to bardzo rozsądnym zarządzeniem. Byłem odpowiedzialny za stronę wojskową Obszaru Warszawskiego AK, tj. nie tylko okolic ale także samego miasta, a znając tragiczną słabość naszych środków wiedziałem, że jakakolwiek walka zakończy się masakrą. Po zasięgnięciu opinii mojego szefa sztabu (płk Frączka) powiedziałem Pełczyńskiemu, że nie ma prawa do podejmowania takiej decyzji, która jest niczym innym jak samobójstwem. Zbladł nieco i odparł, że decyzja została już powzięta i że nie ma o czym dyskutować. Zwróciłem się do Bora i poprosiłem go o odwołanie decyzji, lecz nic mi na to nie opowiedział. Zażądałem wówczas, by ta rozmowa została zaprotokółowana, wyjaśniając, że nie chcę odpowiadać za takie szaleństwo. Wówczas Pełczyński oświadczył mi, że nie ma powodów do niepokoju, gdyż od tej chwili siły znajdujące się w Warszawie już nie podlegają mnie, lecz zostały podporządkowane Komendzie Głównej. Nie pozostało mi nic innego jak wstać i wyjść, co też chłodno pożegnawszy się uczyniłem. Według gen. Tatara jedną z przyczyn pozbawienia gen. Skroczyńskiego „Łaszcza” dowództwa nad siłami AK w Warszawie będzie dążenie do odebrania kontroli nad wojskiem przez oficerów - piłsudczyków z rąk starych oficerów armii carskiej, do których należał Łaszcz. Po mnie i Bokszczaninie przyszła kolej na Łaszcza. Co nam zarzucano? Nasz realizm, odrzucanie złudzeń, chęć nie narażania Polski na nową szarżę szwoleżerów równie krwawą jak bezużyteczną.

O tym iluzorycznym podejściu do kształtującej się sytuacji, braku realizmu, odpowiedzialności i odpowiednich kompetencji wojskowych podejmujących decyzję o powstaniu oraz ich słabym rozeznaniu w sytuacji świadczy już chociażby fragment tekstu wcześniej przytoczonej depeszy z 25 lipca, informującej Sztab Naczelnego Wodza w Londynie o planowanym powstaniu. Prośba w tej depeszy o przysłanie ze względów politycznych, militarnych, psychologicznych do Kraju brygady spadochronowej wskazuje również o nieinformowaniu wcześniej przez Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego Komendanta Głównego AK gen. Bora o rzeczywistej sytuacji polityczno-wojskowej poza granicami Kraju. Już wszakże 6 czerwca 1944 r. w oparciu o uchwałę rządu i za zgodą Naczelnego Wodza brygada spadochronowa została podporządkowana naczelnemu dowództwu wojsk alianckich. Ale dopiero w depeszy z 2 sierpnia gen. Sosnkowski przebywający wówczas we Włoszech, do którego jeszcze nie dotarła informacja o wybuchu powstania, wysłał depeszę do szefa sztabu gen. Kopańskiego przebywającego w Londynie z poleceniem o poinformowanie gen. Bora, żeby na żadne wsparcie nie liczył. W zakończeniu depeszy czytamy: Ze względu na przewidziane trudności polityczne, które słusznie Pan Generał podkreśla, trzeba natychmiast powiedzieć Dowódcy AK jasno i uczciwie, by na żadne wsparcie nie liczył. Jest to bardzo ważne, gdyż prawdopodobnie dowódca AK w dużej mierze uzależnia swoje decyzje operacyjne od tego wsparcia. W następnej depeszy do Naczelnego Wodza wysłanej po wybuchu powstania 8 sierpnia gen. Bór, do którego jeszcze nie dotarła depesza szefa sztabu gen. Kopańskiego, m.in. pisze: Jesteśmy w bardzo ciężkim położeniu. Przysłanie brygady spadochronowej może przesądzić losy Warszawy. Znany pilot gen. Ludomir Rayski stwierdzi po wojnie, że przerzut brygady spadochronowej do Warszawy był niemożliwy również ze względów technicznych, gdyż około 15 godzinny przelot transportowych Dakot D2 trwałby około 7-8 godzin przy świetle dziennym nad terytorium nieprzyjaciela. Ileż strat poniosłyby Dakoty wiozące desant?, zapytuje gen. Rayski. W przedmowie do książki gen. Sosabowskiego p.t. Najkrótszą drogą gen. Sosnkowski całkowicie odetnie się od pomysłu użycia brygady w Warszawie. Uzna to za niemożliwe również pod względem technicznym i operacyjnym. …Zrzucenie brygady lub jej części na dachy domów wielkiego miasta (w którym nota bene szalały już liczne pożary ) byłoby eksperymentem bez precedensów dla zrzutów spadochronowych, a czymś całkowicie niewykonalnym dla szybowców przewożących ciężki sprzęt bojowy. …W tych warunkach i wobec braku współdziałania brytyjskiego z powietrza brygada spadochronowa, prawdopodobnie pozbawiona broni ciężkiej i zdziesiątkowana podczas dalekiego przelotu i podczas lądowania, mogła jedynie pomnożyć – i to w nieznacznych stosunkowo rozmiarach – siły powstańcze w Puszczy Kampinowskiej bez większego wpływu na przebieg walk w Warszawie.

O ile wśród części oficerów KG AK pojawiło się pod wpływem agitacji gen. Okulickiego przekonanie, że ze względów głównie politycznych, a nie militarnych zryw zbrojny w Warszawie jest wskazany, o tyle opinie co do czasu jego rozpoczęcia były mocno podzielone. I tak na porannej odprawie KG AK z udziałem Delegata Rządu w dniu 26 lipca 1944 roku, kiedy wszyscy byli jeszcze pod wpływem wycofywania się od 22 lipca pomocniczych wojskowych oddziałów niemieckich, ale nie liniowych, ich magazynów i baz remontowych, ewakuacji niemieckiej ludności cywilnej oraz administracji dystryktu, za rozpoczęciem walk za dwa dni w dniu 28-go lipca wypowiedział się gen. Leopold Okulicki (,,Kobra”) zastępca szefa sztabu, płk inż. Antoni Sanojca (,,Kortum”) szef Oddziału I, płk dypl. Józef Szostak (,,Filip”) szef Oddziału III, płk dypl. Jan Rzepecki (,,Prezes”) szef Oddziału VI-BIP oraz płk Antoni Chruściel (,,Monter”) dowódca Okręgu Warszawskiego. Atmosferę pewnego zażenowania wśród uczestników odprawy wprowadził płk Chruściel, który przekazując nierzetelne informacje o wzmacnianiu przez Niemców terenów podwarszawskich oddziałami o słabej wartości bojowej, zwrócił zarazem uwagę na fatalny stan uzbrojenia oddziałów AK. Płk dypl. Kazimierz Pluta-Czachowski (,,Koczuba”) szef Oddziału V zaproponował ze względu na brak współdziałania operacyjnego AK z Armią Czerwoną podjęcie akcji zbrojnej w momencie forsowania przez nią mostów, przeprawiania się przez Wisłę w Warszawie i jej okolicach. O niejasnej sytuacji militarnej na wschód od Warszawy, koncentracji świeżych posiłków niemieckich w tym trzech doborowych dywizji pancernych mówił na odprawie płk dypl. Kazimierz Iranek-Osmecki (,,Heller”) szef Oddziału II, zalecając jednocześnie szczególną ostrożność, a także nie przyspieszanie decyzji o rozpoczęciu walk, lecz jej odwlekanie w celu wyklarowania się sytuacji. Podobne stanowisko na odprawie, przeciwne próbie podjęcia decyzji o rozpoczęciu walk w dniu 28.07.1944 nieuzasadnionej sytuacją militarną wokół Warszawy, zajęli również gen. Albin Skroczyński (,,Łaszcz”) dowódca Obszaru Warszawskiego, płk dypl. Janusz Bokszczanin (,,Sęk”) II zastępca szefa sztabu oraz ppłk Ludwik Muzyczka (,,Benedykt”) szef kadr. Niektórzy uznali ale po latach, już po wojnie, w tym m.in. płk Iranek-Osmecki, płk Rzepecki, że najbardziej korzystnym momentem na rozpoczęcie powstania był okres ewakuacji administracji niemieckiej, odwrotu pomocniczych oddziałów wojsk niemieckich, opuszczania w popłochu przez Niemców Warszawy, ułatwiający opanowanie przez powstańców miasta, jego ważnych punktów. Ostatni dzień tej chaotycznej ewakuacji Niemców przypadający na 25 lipca miał być najkorzystniejszym momentem do rozpoczęcia walk, do opanowania całej Warszawy wraz z mostami, a nie tylko części ulic, oddzielonych enklaw w mieście, co nastąpiło 1 sierpnia. Trudno pogląd ten uznać za w pełni słuszny, gdyż i wcześniejszy wybuch powstania ułatwiający jedynie zajęcie powstańcom większej części miasta, ważnych punktów strategicznych wcale nie gwarantował jego pomyślnego zakończenia, ponieważ w gruncie rzeczy wszystko tutaj zależało od przebiegu ofensywy wojsk radzieckich na lewy brzeg Wisły, lewobrzeżną Warszawę. Do stłumienia tego wcześniej rozpoczętego powstania niewątpliwie Niemcy użyliby doborowych jednostek wojskowych przerzucanych w tym okresie na prawy brzeg Wisły, a po ewentualnym zajęciu przez wojska radzieckie Pragi, z lewobrzeżnej Warszawy uczyniliby główne centrum swojego oporu na środkowej Wiśle. Już wszakże 26.07.1944 r. czyli w dniu omawianej tutaj porannej odprawy Komendy Głównej AK miał miejsce przemarsz ulicami Warszawy kierowanych na front wschodni oddziałów spadochronowych, pancernej dywizji Herman Göring odwołanej z frontu włoskiego. W swym raporcie do władz GG Ludwik Fischer napisze, że: U dowódcy 9 armii generała von Vormana ( dowódca 9 armii od 26.06. do 21.09.1944 r., autor między innymi wydanej w 1958 roku w Weissenburgu książki „Der Feldzung 1939 in Polen”) wyjednałem rozkaz przeprowadzenia ostentacyjnie wszystkich przybywających oddziałów przez Warszawę w kierunku z zachodu na wschód, ażeby ludność polska, po deprymującym wrażeniu wielotygodniowego odwrotu, ujrzała znowu niemiecką armię rozwiniętą do działania. Nadzwyczaj mocne wrażenie wywarło kilka nowych formacji, które w ciągu dzisiejszego dnia przeszły ze śpiewem ulicami Warszawy w drodze na front, demonstrując świetną postawę. W następnym dniu tj. 27 lipca na ulicach Warszawy pojawiają się już wzmocnione patrole żandarmerii i SS, żołnierze Legionu Wschodniego oraz wojska Własowa, a Ludwik Fischer, próbując przytłumić powstańcze nastroje wśród ludności, nakazuje ogłoszenie o godz. 17 przez uliczne megafony zarządzenia wzywającego do stawienia się następnego dnia 100 tys. ludzi do robót fortyfikacyjnych, jak również odezwy zapewniającej ludność polską, że wojska niemieckie tak jak polskie w 1920 roku odeprą bolszewików od miasta i że nie wolno opuszczać miejsc pracy. Okupacyjne władze dystryktu intensywną antyradziecką propagandę prowadziły w Warszawie już od wielu miesięcy w ramach akcji „Berta” na łamach prasy niemiecko i polskojęzycznej, w radiu, kronikach filmowych i jej natężenie wzrasta wraz ze zbliżaniem się frontu wschodniego. Wiosną na przykład szczególnie mocno nagłaśniano antyradzieckie memorandum przyjęte na synodzie 14 marca 1944 r. przez 11 biskupów ukraińskich, a złożone uroczyście gubernatorowi dystryktu Fischerowi. Gdy zaś front przesunął się na teren Wołynia, w rejon Tarnopola, całą serię masowych wieców i zebrań w tym w zakładach pracy władze niemieckie zorganizowały pod hasłem „Bastion wschodni w walce z bolszewizmem”, na których przemawiali przedstawiciele władz cywilnych i Wehrmachtu. W samej tylko Warszawie w maju zorganizowano 19 wieców pod hasłem „Bastion wschodu”, na których podsycano w społeczeństwie polskim silną wrogość do nadciągających wojsk radzieckich. Ta antyradziecka i antyrosyjska propaganda niemiecka niepokoiła wszystkich realnie myślących polityków i wojskowych. I tak np. w piśmie do prezydenta Raczkiewicza już z dnia 21.12.1944 roku gen. broni Lucjan Żeligowski, poruszając sprawę powstania napisze, że w/.../ marcu br. jako poseł na sejm warszawski (wydałem) odezwę do rodaków, przypominając im, że jesteśmy Słowianami, wezwałem do czujności wobec fałszerstw niemieckich, zdążających do wywołania zatargu zbrojnego między bratnimi słowiańskimi narodami polskim i rosyjskim... Prawda idei słowiańskiej jest szczególnie wyraźna w dobie obecnej. W niej bowiem tkwi największa siła Polski moralna i historyczna. Niemcy zresztą nawet po klęsce powstania wykorzystywać będą nie zdobycie wówczas przez armię radziecką Warszawy w swojej propagandzie i swoich działaniach. Mimo popełnionych zbrodni próbują nawet nakłaniać do wspólnych działań przeciwko Armii Czerwonej. Z taką propozycją wystąpi podczas rozmowy 4 października 1944 roku w Ożarowie gen. SS von dem Bach wobec gen. Bora, który wydał już rozkaz ograniczenia do minimum akcji „Burza”. Nie wątpił (gen. Bach) - pisze gen. Bór – że po ostatnich doświadczeniach Polacy nie będą mieć żadnych złudzeń co do wrogich zamiarów Sowietów w stosunku do Polski. Niemcy i Polacy stoją wobec wspólnego niebezpieczeństwa i mają tego samego wroga. Oba narody powinny zatem zaprzestać waśni i pomyśleć o wspólnej obronie. Odpowiedziałem na to, aby uniknąć wszelkich nieporozumień i wyjaśnić swoje stanowisko, że podpisałem kapitulację oddziałów Armii Krajowej w Warszawie i jestem gotów lojalnie ją wykonać. Kapitulacja nie zmienia jednak w niczym stosunku Polski do Niemiec, z którymi od 1 września jesteśmy w stanie wojny. Jakiekolwiek są nasze uczucia w stosunku do Rosji, pojęcie „wspólnego” wroga nie istnieje dla mnie, gdyż wrogiem Polski są w dalszym ciągu Niemcy.

 W tym samym dniu, kiedy Fischer ogłasza swoje zarządzenie wzywające 100 tys. warszawiaków do prac fortyfikacyjnych i odezwę o obronie przed nadciągającą Armią Radziecką Warszawy przez Niemców, w Moskwie ogłoszono tekst porozumienia z poprzedniego dnia, z 26 lipca zawartego między Stalinem, a PKWN, uznającego Komitet za tymczasową władzę wykonawczą w Polsce ale nie za rząd tymczasowy, administrującą terenami na zachód od linii Curzona, odpowiedzialną za polsko-radziecką współpracę. W porozumieniu Związek Radziecki zobowiązał się popierać prawa Polski do granicy na Odrze i Nysie . W art.4 czytamy: Rząd ZSRR uznał również, że granica między Polską a Niemcami winna być ustalona wzdłuż linii na zachód od Świnoujścia do rzeki Odry, pozostawiając miasto Szczecin po stronie polskiej, dalej w górę rzeki Odry do ujścia Nysy, a stąd rzeką Nysą do Czechosłowackiej granicy. Tą koncepcję przesunięcia polskiej granicy na linię Odry nie mówiąc już o Nysie Łużyckiej w okólniku z 26 lipca zaatakuje minister informacji w polskim rządzie w Londynie Stanisław Kot, pisząc: Komitet Chełmski wysuwa linię Odry jako granicę na zachodzie. Rząd polski w swoich roszczeniach terytorialnych wysuwa jedynie sprawę Prus Wschodnich, Gdańska i Śląska Opolskiego z małym zabezpieczeniem portów bałtyckich i przemysłu śląskiego, nie popierając demagogicznej i nierealnej linii Odry.

Na przeprowadzonej w dniu 27 lipca odprawie dowódców obwodów, komendant Okręgu Warszawskiego płk Chruściel (,,Monter”) informuje, że w każdej chwili należy się spodziewać rozkazu do walki oraz zarządza pogotowie sztabów, okręgu, rejonów, zgrupowań, wydaje rozkaz alarmu, przygotowawczy do walki, polegający na mobilizacji żołnierzy w miejscach konspiracyjnych, a który zgodnie z wcześniejszymi instrukcjami zastrzeżony był wyłącznie dla Komendanta Głównego AK i nie mógł być odwołany, lecz zakończony wybuchem walk. Rozkaz ten płk Chruściel wydaje poza plecami gen. Bora po uzgodnieniu z gen. Pełczyńskim, ponieważ sam nie był zdolny do podjęcia tak ważnej decyzji i prawdopodobnie jak twierdzi płk Pluta -Czachowski w obawie przed rozbiciem oddziałów AK w związku z zarządzeniem Fischera.. Na tej odprawie na pytania dotyczące braków w uzbrojeniu przyrzekł rozdzielić posiadane zapasy, rozkazując rzucić do walki wszystkie siły, uzbrajając powstańców nie posiadających broni w siekiery, kilofy, łomy. . Po wojnie gen. Bór twierdził, że zarządzony bez jego wiedzy przez płk Chruściela stan pogotowia rozkazał, gdy o tym się dowiedział następnego dnia, niezwłocznie odwołać. Rozkaz znoszący stan pogotowia nie dostarczono jednak wszystkim oddziałom i pozostawały one nadal na punktach zbornych, co prowadziło do ich dekonspiracji i często walk z niemiecką policją. Sama mobilizacja trwająca w nocy z 28 na 29 lipca ujawniła fatalny stan uzbrojenia, a jej odwołanie poderwało zaufanie żołnierzy do dowództwa AK. W dniu zarządzenia przez płk Chruściela stanu pogotowia 27.07.1944 r., gen. Bór informuje depeszą Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego przebywającego wówczas we Włoszech, a która dociera 29 lipca do Londynu, o wzmocnieniu sił 9 armii niemieckiej na przedpolu Warszawy między innymi oddziałami dyw. pancernej Herman Göring oraz o rozpoczętym przeciwnatarciu wojsk niemieckich w rej. Siedlce-Łuków, w kierunku na Brześć jak i o tym, że po wyraźnie panicznej ewakuacji Warszawy od 22 do 25 VII Niemcy okrzepli, niemieckie władze administracyjne powróciły i objęły z powrotem urzędowanie. Właśnie od wyniku niemiecko-radzieckiej bitwy na przedpolach Warszawy gen. Bór uzależnia wówczas dalsze działania pisząc: Działania swe o Warszawę uzależniam od wyniku bitwy 2AOK ( 9 armii niemieckiej) na wschodnim brzegu Wisły. . Dowódca AK uzurpuje sobie tutaj zarazem prawo do podejmowania decyzji odnośnie działań zbrojnych w Warszawie. Decyzja w tej sprawie należała wówczas wyłącznie do kompetencji rządu polskiego w Londynie, przekazana dopiero 28 lipca Delegatowi Rządu na Kraj. W przekazanej depeszy na podstawie uchwały rządu z 26 lipca, nie precyzującej o jakie powstanie tutaj chodzi czy powszechne czy strefowe czy w Warszawie, premier Mikołajczyk jedynie informuje Delegata że: Na posiedzeniu Rządu RP zgodnie zapadła uchwała upoważniająca was do ogłoszenia powstania w momencie przez was wybranym. Jeżeli możliwe, uwiadomcie nas przed tym. Odpis przez wojsko dla komendanta AK. Sten. Wraz z przekazaniem depeszą Delegatowi Rządu na Kraj przez rząd polski w Londynie prawa do podjęcia decyzji o wybuchu powstania, odpowiedzialność za ostateczne jego skutki przeniesiona zostaje na krajowe kierownictwo cywilno-wojskowe, dla którego rzeczywisty stosunek W. Brytanii i USA do kluczowych zagadnień polsko-radzieckich był nieznany. To przekazanie prawa do podjęcia decyzji o wybuchu powstania Delegatowi Rządu tłumaczono jego lepszym rozeznaniem sytuacji na froncie wschodnim, w tym pod Warszawą. Sądzono, że ewentualna decyzja będzie trafna i podjęta w najkorzystniejszym momencie. Niewątpliwie ta uchwała rządu z 26 lipca, sprzed wyjazdu premiera Mikołajczyka na rozmowy ze Stalinem, była zarazem pewną zachętą dla kierownictwa krajowego do przeprowadzenia w Warszawie powstania. Powstanie w powojennych opiniach jego zwolenników miało być odebrane jako pewna forma wsparcia militarnego działań wojsk radzieckich, obalić opinię Stalina o bierności AK polegającej na nie atakowaniu Niemców lecz „staniu z bronią u nogi”, czemu jednak przeczą motywy jakimi kierowały się osoby podejmujące decyzję o jego wybuchu.

W dniu 29 lipca na odprawie kierownictwa AK, na której uznano, że sytuacja jeszcze nie dojrzała do rozpoczęcia działań zbrojnych, gen. Bór na wniosek płk Chruściela zmienił godzinę wybuchu przyszłego powstania z godzin nocnych jak przewidywały wcześniejsze plany na 17 oraz skrócił czas mobilizacji z 36 do 12 godzin. Wniosek swój płk Chruściel argumentował tym, że o godzinie 17 po zakończonej pracy na ulicach znajdują się duże tłumy ludzi, co ułatwić miało przemieszczanie oddziałów AK oraz zaskoczyć Niemców. Później okazało się, że przy zdecydowanej przewadze ogniowej nieprzyjaciela, żołnierze podziemia bardzo słabo uzbrojeni, przygotowywani wcześniej do ataku na pozycje niemieckie w godzinach nocnych, atakując w biały dzień o godz. 17 ponieśli niepotrzebnie, dodatkowo, olbrzymie straty.

Tego samego dnia duże zaniepokojenie kierownictwa AK wywoła odezwa, która po południu pojawiła się na murach Warszawy dowódcy małej organizacji wojskowej Polskiej Armii Ludowej płk Juliana Skokowskiego. Skokowski podając fałszywą informację o ucieczce gen. Bora-Komorowskiego i sztabu jego z Warszawy, ustanawiał się w mieście dowódcą oddziałów podziemia, zarządzając ich mobilizację do walki z Niemcami. Dowództwo AK uznało to za prowokację mającą na celu odebranie mu inicjatywy walk o Warszawę przez komunistów co spowodowało, że gen Bór-Komorowski wydal płk Chruścielowi polecenie gotowości jeżeli zajdzie taka potrzeba do rozpoczęcia walk 30 lipca o godzinie 17. W godzinach rannych 30 lipca płk Chruściel miał otrzymać ostateczną decyzję, która mogła zostać odwołana. Wyznaczając termin gotowości do ewentualnego rozpoczęcia powstania na godz.17 w dniu 30 lipca gen. Bór-Komorowski wchodził w zakres kompetencji decyzyjnych przekazany przez rząd polski w Londynie Delegatowi Rządu na Kraj.

Wezwanie do walki ludności Warszawy, która słyszy już bez wątpienia huk armat bitwy, która wkrótce przyniesie jej wyzwolenie, nadaje o godz. 20.15 w dniu 29 lipca radio Moskwa. W apelu podkreślono, że Niemcy będą próbowali bronić się w Warszawie co doprowadzi do olbrzymich strat, zniszczenia miasta i dlatego przez bezpośrednią czynną walkę na ulicach Warszawy, w domach, fabrykach, magazynach nie tylko przyspieszymy chwilę ostatecznego wyzwolenia, lecz ocalimy również majątek narodowy i życie waszych braci. Podobny apel wzywający do walki ludność Warszawy powtórzony kilkakrotnie nadaje 30 lipca radiostacja Związku Patriotów Polskich „Kościuszko”. Apel między innymi wzywał:...Uderzcie na Niemców. Udaremnijcie ich plany zburzenia budowli publicznych. Pomóżcie Czerwonej Armii w przeprawie przez Wisłę... Tak apele radia Moskwa jak i radiostacji „Kościuszko” wzywają do walk ludność Warszawy podczas zdobywania miasta przez Armię Czerwoną. Powstanie w Warszawie miało ułatwić opanowanie mostów, wspierać tym samym działania wojsk radzieckich. Jego zatem początek był ściśle uzależniony od bezpośredniej ofensywy wojsk radzieckich na całą Warszawę, zwłaszcza lewobrzeżną, do czego doszło nie 1 sierpnia 1944 roku lecz dopiero 17 stycznia 1945 roku. Apel Skokowskiego oraz apele radiowe wprowadziły konsternację w KG AK i jak twierdzi płk Bokszczanin: Począwszy od 29-go wszystko stało się niepewne i różne stanowiska były już tylko sprawą osobistych przekonań. Powinniśmy natychmiast dać rozkaz do Powstania, inaczej komuniści uczynią to przed nami - mówili jedni. Drudzy odpowiadali, że skoro komuniści prowokują nas do tego, to przeciwnie, powinniśmy zdwoić naszą czujność. Tylko przyszłość mogła to pokazać, lecz za jaką cenę? Ja osobiście, dalej utrzymywałem, że powinniśmy czekać, gdyż w głębi serca wolałem ryzykować opanowanie miasta przez komunistów, niż jego zniszczenie przez Niemców. Wolałem Warszawę żywą i komunistyczną, niż Warszawę umarłą i… także komunistyczną. .

W związku z tymi apelami radiowymi często wysuwa się pretensje pod adresem strony radzieckiej, że nawołując do walk nie udzieliła walczącym pomocy i w ten sposób próbuje się oczyścić z winy odpowiedzialnych za podjęcie przedwczesnej, błędnej, decyzji. Jest oczywiste, że każda armia, która posuwa się podczas walk wyzwoleńczych do przodu, wzywa różne społeczeństwa do działań ją wspierających. I właśnie powstanie rozpoczęte w odpowiednim momencie miało wesprzeć działania wojsk radzieckich, których ofensywa w ostatnich dniach lipca i na początku sierpnia została powstrzymana i nie dotarła do Warszawy. Od strony politycznej sprawa była szczególnie skomplikowana, gdyż dla polskiego rządu w Londynie Związek Radziecki w tym czasie nie był sojusznikiem i właśnie przeciwko niemu skierowane było politycznie powstanie. Nasuwa się pytanie, czy uznając kogoś za przeciwnika, a nawet i wroga, przy skomplikowaniu się sytuacji na warszawskim odcinku frontu, należało oczekiwać na pomoc z tej strony i dopatrywać się w jej braku perfidii i głównej przyczyny klęski? Ten aspekt zagadnienia będzie oczywiście wykorzystywany po dziś dzień w prowadzonej propagandzie antyrosyjskiej zwłaszcza przez orientację propiłsudczykowską odpowiedzialną za wybuch powstania. I to ma być dodatni, ułatwiający manipulowanie, odpowiednie kształtowanie świadomości politycznej społeczeństwa polskiego, kapitał przegranego powstania. Sam los miasta i jego mieszkańców nie miał tutaj dla głównych inspiratorów przedwczesnego wybuchu powstania większego znaczenia, najważniejszym było ukazanie aliantom i społeczeństwom zachodnim, że Warszawa wyzwoliła się sama, własnymi siłami, bez współudziału Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego, spod okupacji niemieckiej.

Przed podjęciem decyzji o przedwczesnych walkach przestrzegali Delegata Rządu na Kraj wojskowi i politycy zaniepokojeni przemarszem na wschód świeżych jednostek niemieckich oraz powrotem władz dystryktu do Warszawy. Przestrzegał go między innymi przewodniczący Stronnictwa Pracy Józef Chaciński, na co Delegat nie zareagował, a na uwagę Jerzego Brauna członka Rady Jedności Narodowej, że żołnierze AK nie mają broni odparł : „To sobie zdobędą”. Przewodniczący Rady Jedności Narodowej Kazimierz Pużak obawiał się czy armia radziecka zdoła przyjść Warszawie z odsieczą i uważał, że manifestacja zbrojna jaką miało być powstanie bez osłony z powietrza zdoła wytrzymać jeden lub dwa tygodnie. Wiele środowisk obawiało się nie tylko biologicznych i materialnych skutków przedwczesnego wybuchu powstania ale politycznych. Żołnierz powstania, były marszałek Sejmu RP w latach 90-tych prof. Wiesław Chrzanowski twierdził w udzielonym wywiadzie, że jego środowisko młodzieżowe, kierując się właśnie przesłankami politycznymi ale i również logicznymi miało krytyczny stosunek do wywołania powstania jeszcze przed podjęciem decyzji o jego rozpoczęciu… nawet podjęliśmy próby dotarcia do członków Rady Jedności Narodowej… apelując, żeby hamować te próby. Co prawda, my nie przypuszczaliśmy, że dowództwo wywoła powstanie, nie mając pewności, czy Armia Czerwona zajmie Warszawę w ciągu 2-3 dni. Dlatego nie braliśmy pod uwagę, jak gigantyczne mogą być straty. Natomiast problem był całkiem inny… uważaliśmy, że decyzja o Powstaniu to jest nic innego tylko generalna dekonspiracja… Poinformowany przez płk Iranka-Osmeckiego o możliwości wybuchu powstania wyższy oficer wywiadu ppłk dypl. Franciszek Herman (,,Bogusław”) określił ten plan ze względu na koncentrację wojsk niemieckich wokół Warszawy szaleństwem. Rano 30 lipca właśnie w tym samym dniu - podaje Jan Nowak-Jeziorański – kiedy ostatecznie zameldowałem się Borowi, wpadł na melinę... kolega z akcji „N” pseudonim Wolf i załamując ręce wykrzykiwał „Co oni robią. Przecież w obecnej sytuacji to jest szaleństwo”. Łączniczka, która mnie wiozła na spotkanie z komendantem AK, mówiła po drodze: W panu ostatnia nadzieja. Może Pan ich przekona, może pan im wyperswaduje, żeby tego nie robili.. Mimo różnych wątpliwości, zastrzeżeń i obaw, wniosek o wydanie rozkazu do walki w dniu 31 lipca na przedpołudniowej odprawie przy ulicy Pańskiej, w której uczestniczyli gen. Bór, gen Okulicki, pułkownicy Bokszczanin, Chruściel, Iranek-Osmecki, Pluta-Czachowski, Rzepecki, Szostak, zgłosi gen. Pełczyński, uzasadniając go zajęciem Warki przez wojska radzieckie co miało oznaczać, że rozpoczął się manewr okrążenia Warszawy. Tej wiadomości gen. Pełczyńskiego nie potwierdzi szef wywiadu płk Iranek oraz łączności płk Pluta-Czachowski informujący, że otrzymany przed godziną meldunek z Warki mówi, że znajdują się tam nadal wojska niemieckie. Gen. Pełczyński, dążąc do wprowadzenia w błąd uczestników odprawy, wyraźnie tutaj blefował. Mimo zresztą wcześniejszych ustaleń sztabowych precyzujących wyraźnie, że jedno lub dwustronny manewr okrążający rozpocznie się wówczas, gdy wojska radzieckie przekroczą czołgami Wisłę i nacierać będą na Warszawę od strony zachodniej, od Sochaczewa, a więc nie od strony Wisły. Na naradzie tej dominowała atmosfera pośpiechu oraz obaw, żeby się nie spóźnić z rozpoczęciem powstania. Administracji cywilnej należało bowiem zapewnić 12 godzin niezbędnych na przygotowanie się do jej ujawnienia. Szczegółowo na odprawie sytuację militarną wokół Warszawy omówił szef Oddziału II płk Iranek-Osmecki. Przedstawił dyslokację jednostek niemieckich, ich koncentrację i przygotowywania do głównej bitwy pod Warszawą oraz niejasną sytuację na przedpolu Pragi, co jego zdaniem nie pozwalało na podejmowanie jakiejkolwiek decyzji w sprawie rozpoczęcia powstania. Opóźnienie marszu wojsk dowodzonych przez marszałka Rokossowskiego, spowodowane manewrem oskrzydlającym mającym na celu zdobycia Brześcia, dawało możliwość zaatakowania przez wojska niemieckie wysuniętych jednostek wojsk radzieckich i ich zatrzymanie. Sprawozdanie swoje po serii pytań płk Iranek zakończył, mówiąc, że atak na Warszawę nie rozpocznie się wcześniej, niż za cztery do pięciu dni i że wobec tego nie ma żadnej potrzeby, aby powstanie wybuchło w chwili obecnej. Z tego raportu szefa Oddziału II nie był zadowolony zwłaszcza gen. Okulicki i płk Rzepecki. Już od dłuższego czasu nakłaniano płk Iranka do przedstawienia takiego obrazu sytuacji, któryby przyspieszał, a nie odwlekał moment wybuchu powstania. Od treści jego raportów zależała wszakże decyzja o podjęciu działań zbrojnych w Warszawie. Co prawda pułkownik tym naciskom nie uległ, przedstawiając na ogół rzeczywisty obraz sytuacji w oparciu o otrzymywane meldunki wywiadu ale o tych naciskach na siebie, próbach manipulacji nie powiadomił gen. Bora, chociaż z racji pełnionej funkcji należało to do jego obowiązków i nie było donosicielstwem. Zresztą nie musiał wymieniać nazwisk ale mógł ostrzec gen. Bora, że są próby składania fałszywych meldunków i że każdy meldunek mający wpływ na decyzję odnośnie wybuchu powstania powinien być sprawdzony, kontrolowany, weryfikowany. Po pułkowniku Iranku na tej odprawie głos zabrał gen. Okulicki, który jak podaje płk Bokszczanin: Zaczął wymyślać nam od tchórzy; zarzucił, że nie mamy odwagi bić się, przeciągamy decyzję...Nie zwracał się bezpośrednio do Bora, lecz wszyscy zrozumieliśmy, że słowa swoje kierował do niego. Nikt nigdy nie przemawiał w ten sposób na naszych odprawach. Stanowisko gen. Okulickiego zostało poparte przez płk Szostaka i płk Rzepeckiego, który jak podaje gen. Bór-Komorowski mówił mi do czego brak decyzji doprowadził Skrzyneckiego. Na tej naradzie płk Chruściel między innymi poruszył sprawę braku uzbrojenia uniemożliwiającego skuteczne zaatakowanie wojsk niemieckich. Już wcześniej na to zwracali mu uwagę jego podwładni. Sugerował, żeby czekać na odwrót Niemców, ich wycofywanie się z Warszawy, całkowitą dezorganizację. Na problem, że nie ma czym nacierać, gen. Okulicki odpowiedział mu, że broń zdobywa się na nieprzyjacielu. Płk Pluta- Czachowski, zwracając uwagę na taktykę armii radzieckiej w stosunku do AK polegającą jego zdaniem na wstrzymywaniu swoich działań ofensywnych, nawet wycofywaniu się co wynikało z napływających meldunków, domagał się rozpoczęcia działań zbrojnych w odpowiednim momencie, którym miało być związanie się na trwałe walką o Warszawę wojsk radzieckich, w tym forsowanie Wisły, natarcie na mosty i Służewiec. Dopóki wojska radzieckie nie pokonają wojsk niemieckich, mówił płk Bokszczanin, nie należy podejmować żadnych zbrojnych działań. Na to stanowisko ostro zareagował generał Okulicki. Wówczas wstał... - podaje Bokszczanin - i bijąc pięścią w stół, znów nazwał nas tchórzami. Bór zakrył twarz rękami i nic nie odpowiadał. Ja oświadczyłem Okulickiemu, że bitwa, której pragnie, będzie improwizacją. - „Cała nasza walka jest improwizacją, a zwycięzca będzie zawsze miał rację - odpowiedział. Armia niemiecka jest u kresu sił. Ludność rozbije ją swoją masą. Nie trzeba ani planów, ani przygotowań; potrzebny jest tylko rozkaz, a milion warszawiaków rzuci się na Niemców z karabinem, kijem... trzeba tylko, abyśmy mieli odwagę ten rozkaz wydać.”. Bór był całkowicie zagubiony. Widać było, iż nie wie, co ma robić. Namyślał się, a potem zaproponował, aby głosować za lub przeciw natychmiastowemu wybuchowi Powstania. Na siedem osób głosujących trzy uznały, że należy teraz podjąć decyzję o wybuchu powstania, cztery były temu przeciwne. W głosowaniu nie brał udziału gen. Bór i Pełczyński. Za natychmiastowym rozpoczęciem powstania wypowiedział się gen. Okulicki, płk Rzepecki i Szostak, a przeciw płk Bokszczanin, Iranek-Osmecki, Chruściel, Pluta-Czachowski. Po głosowaniu zdenerwowany gen. Okulicki miał zwrócić się do gen. Bora-Komorowskiego, mówiąc między innymi: Jeśli Pan Generał nie podejmie decyzji, będzie Pan drugim Skrzyneckim. Ubliżając wręcz, próbował wymóc na dowódcy AK przedwczesną decyzję. Po zakończeniu tej odprawy, następną gen. Bór wyznaczył na godzinę 18 mimo, że dotychczas odbywały się o godzinie 17.

W godzinach południowych gen. Bór uczestniczyć będzie wraz z Delegatem Rządu (wicepremierem) w posiedzeniu Komisji Głównej Rady Jedności Narodowej, na którym przedstawi aktualną sytuację w rejonie Warszawy, stan sił niemieckich, uzbrojenia AK oraz zaapeluje do Delegata o podjęcie decyzji w sprawie wybuchu powstania co najmniej 20 godzin przed rozpoczęciem walk. Politycy zalecali zachowanie szczególnej ostrożności, nie narażanie ludności cywilnej i ustalili, że następne posiedzenie Komisji Głównej RJN odbędzie się następnego dnia tj. 1 sierpnia o godz. 15, na którym przewodniczący RJN Kazimierz Pużak miał przedstawić nowe informacje. W tym czasie, kiedy zakończyło się posiedzenie KG RJN, czyli około godziny 14, ani władze polityczne podziemia ani Komendant AK nie przewidywały wybuchu powstania 1 sierpnia, a nawet w ciągu najbliższych dwóch dni. Popołudniową odprawę dowództwa AK, odbywającą się do tej pory o godz. 17, a wyznaczoną na godzinę 18, poprzedziło spotkanie trzech generałów - Bora, Pełczyńskiego, Okulickiego. Na to spotkanie o godz. 17 przybył płk Chruściel, który na porannej naradzie głosował przeciwko natychmiastowemu podjęciu decyzji o powstaniu, przynosząc jak wspomina po latach gen. Bór informację o tym, że rzekomo: sowieckie oddziały pancerne wdarły się na przedmoście niemieckie na wschód od miasta i zdezorganizowały jego obronę, że sowieckie czołgi są już pod Pragą, a Radość, Miłosna, Okuniew, Wołomin i Radzymin zostały zajęte przez wojska sowieckie. „Monter” wyraził opinię, że walkę o Warszawę powinniśmy podjąć bezzwłocznie, w przeciwnym razie będzie za późno. Nieco wcześniej bo o godz. 15-tej 31 lipca w lokalu Komendy Okręgu Warszawskiego szef sztabu ppłk Stanisław Weber złożył meldunek płk Chruścielowi o przygotowywanym kontruderzeniu niemieckim: Raporty wywiadu donoszą o przybywaniu dywizji niemieckich z zachodu, siły głównie docierają w rejon Warszawy pociągami i przez mosty warszawskie idą na wschód. Natychmiast płk Chruściel miał udać się do gen. Bora. Gdy wrócił, było około 17.30. Wyglądał na bardzo poruszonego. Jego twarz zawsze opanowana, zdradzała wielkie podniecenie. Zdumiony zapytałem, co się stało. - Bór podjął decyzję - odparł. - To szaleństwo – nie mogłem się powstrzymać. To będzie prawdziwa rzeź. Myślałem, że się ze mną zgodzi, ale on odpowiedział:- Nie mogliśmy dłużej czekać, sytuacja nam się wymyka.W dniu 05.08.1944 r., czyli już po wybuchu powstania i widocznych jego wstępnych skutkach w rozmowie z wiceprzewodniczącym RJN z ramienia SN Władysławem Jaworskim, płk Chruściel miał powiedzieć: wezwali mnie do kwatery Bora i zakomunikowali godz. W... powiedziałem, że jestem przeciwny, ale że rozkaz wykonam. Co ciekawe, o ile płk Chruściel namawiał rzekomo po południu 31 lipca w pośpiechu do podjęcia bezzwłocznej decyzji, gdyż będzie za późno, o tyle 9 września, kiedy nawiązano kontakt z gen. Roehrem w sprawie podpisania kapitulacji, będzie o wiele bardziej powściągliwy i w liście do gen. Bora z 10 września napisze : Proszę Pana Generała o zwłokę. Jeszcze dwie doby. Niedobrze by było pośpieszyć się o pięć minut. My tutaj chcemy koniecznie zyskać na czasie – może w Niemczech rozegrają się spodziewane wypadki - może wkroczą wreszcie Sowiety. …Proponuję wezwać Żymierskiego na odsiecz i przyrzec mu (lojalną współpracę). Zmieniają się warunki naszej walki - bądźmy więcej elastyczni. …Więcej nam odpowiada współpraca z Żymierskim, niż kapitulacja.

Do podstawowych obowiązków gen. Bora należało sprawdzenie wiarygodności rzekomego meldunku płk Chruściela i jeżeli faktycznie by został potwierdzony, to i tak zgodnie z wcześniejszymi planami i ustaleniami sztabowymi nie spełnione były warunki do wydania rozkazu o rozpoczęciu powstania. Głównym sygnałem tutaj miało być rozpoczęcie manewru okrążającego przez armię radziecką Warszawy oraz wycofywanie się z niej niemieckich wojsk liniowych. Z meldunku płk nie wynikało, że rozpoczął się manewr okrążający Warszawę. Sam gen. Bór wcześniej uważał, że walki należy rozpocząć, gdy Niemcy będą opuszczać Śródmieście, natomiast Kazimierz Pużak - gdy będą już tylko na Woli. Brak cierpliwości i określone nastawienie polityczne zwłaszcza gen. Pełczyńskiego i Okulickiego, zagorzałych zwolenników jak najszybszego rozpoczęcia akcji zbrojnej doprowadzi, że nie czekając niecałą godzinę do 18-tej na członków sztabu KG AK, wezwano przebywającego w pobliżu Delegata Rządu na Kraj, od którego decyzji, zgody uzależnione było wydanie rozkazu o wybuchu powstania. Zwolennicy wybuchu powstania, mającego skłonić ofiarą polskiej krwi W. Brytanię i USA do modyfikacji ustaleń teherańskich, obawiali się, że na odprawie o godz. 18 mogą zostać przedstawione nowe, dodatkowe informacje, odmienne stanowiska, uniemożliwiające podobnie jak na naradzie porannej podjęcie decyzji, wydanie rozkazu oraz byli przekonani, że do Warszawy Armia Czerwona wkroczy nie później, niż w ciągu 2-3 dni, a oddziały powstańcze miały – zakładano - wytrzymać w walce do 7 dni. Zwłaszcza gen. Pełczyński miał olbrzymi wpływ na dowódcę AK gen. Bora i w tak małym gronie trzech generałów to on głównie o wszystkim decydował. O dużym uzależnieniu Komendanta AK od jego szefa sztabu wspomina wielu świadków tych wydarzeń. Np. płk dypl. szef operacji J. Bokszczanin twierdzi, że we wszystkim musiał Bór „polegać na Pełczyńskim”. Według por. Pomiana gen. Pełczyński: To był główny doradca wojskowy gen. Komorowskiego. I nie ulega dla mnie wątpliwości, że gen. Komorowski przyjmował prawie wszystkie sugestie gen. Pełczyńskiego. Płk Stanisław Juszczakiewicz w powstaniu dowódca zgrupowania „Kuba” twierdzi, że Komorowski polegał na Pełczyńskim, który miał duży dar analizowania ale nie potrafił podjąć decyzji, a „Bór” wydawał decyzję. Kazimierz Bagiński zapytany przez Janusza K. Zawodnego jak wyglądał stosunek Bór - Pełczyński odpowiedział: Stosunek między Pełczyńskim, a Borem sprawiał takie wrażenie jakby zależność służbowa była odwrotna: Pełczyński był szefem, a „Bór” podkomendnym”. Płk Pluta-Czachowski twierdził, że gen. Bór-Komorowski był jedynie komendantem de nomine, władzę sprawował Pełczyński; wskazuje na to choćby taki drobny fakt, gdy nadeszło zapytanie od Sosnkowskiego o opinię w sprawie Tatara, którego Naczelny Wódz chciał odznaczyć krzyżem virtuti militari IV klasy za pracę w podziemiu. Bór odczytawszy depeszę stwierdził, że chyba nie będziemy się temu sprzeciwiać, na to Pełczyński wyrwał mu z rąk depeszę, żachnął się i autorytatywnie orzekł, że w żadnym wypadku na to się nie zgodzi.

Po przybyciu w ciągu 20 minut Delegata Rządu na Kraj będącego zarazem wicepremierem rządu, gen. Bór przedstawił mu meldunek płk Chruściela, a następnie przekonywał go, że działania AK przerywające linię zaopatrzenia frontu niemieckiego pod Warszawą ułatwią wojskom radzieckim manewr okrążający i przyczynią się do klęski wojsk niemieckich. Po wysłuchaniu gen. Bora, Delegat Rządu zadał kilka pytań, w tym płk Chruścielowi odnośnie stanu posiadanej broni i amunicji oraz postawił pytanie wszystkim obecnym co się stanie gdy Rosjanie zostaną zatrzymani, na które gen. Pełczyński odpowiedział: że wtedy Niemcy nas wyrżną co nikt nie wierzył uważając, że Rosjanom na zajęciu Warszawy bardzo zależy. Następnie Delegat Rządu upoważniony telegraficznie przez rząd polski w Londynie do podjęcia decyzji w sprawie powstania, nie mając własnych informacji, ufając czynnikom wojskowym, zwrócił się do Komendanta AK gen. Bora ze słowami: Niech Pan zaczyna i opuścił lokal. Na to spotkanie, na którym podjęto decyzję, nie wezwano, nie poproszono - chociaż przewidywały to wcześniejsze ustalenia - przewodniczącego RJN Pużaka rozsądnego polityka, ostrożnie podchodzącego do walk zbrojnych w Warszawie. O rozkazie rozpoczęcia powstania dowie się dopiero wczesnym popołudniem 1 sierpnia 1944 roku.

Po decyzji Delegata Rządu rozkaz o rozpoczęciu powstania wydał gen. Bór przed godziną 18, zwracając się do dowódcy okręgu warszawskiego płk Chruściela tymi oto słowami: Jutro punktualnie o godzinie 17 rozpocznie Pan operację „Burza” w Warszawie. Wydany rozkaz nie mieścił się w ramach ustaleń operacji „Burza”, gdyż tylne straże niemieckie nie opuszczały Warszawy. Kilka godzin wcześniej na porannej naradzie gen. Bór nie przewidywał wybuchu powstania 1 czy też nawet 2 sierpnia, a sam gen. Pełczyński wydał łączniczkom alarmowym polecenie stawienia się w lokalu konspiracyjnym dopiero następnego dnia, czyli 1 sierpnia o 7 godzinie. Po wydaniu rozkazu w lokalu pozostał tylko gen. Bór, żeby poinformować uczestników mającej się odbyć o godz. 18 odprawy o podjętej decyzji. Decyzja o rozpoczęciu powstania, w oparciu o którą został wydany rozkaz do rozpoczęcia walki 1 sierpnia o godz. 17, zapadła wieczorem 31 lipca w momencie, kiedy na warszawskim odcinku frontu inicjatywa już zaczęła przechodzić w ręce niemieckie. Trzeci i szesnasty korpus pancerny 2 armii radzieckiej przechodziły do obrony. W Dzienniku działań niemieckiej 9 armii zanotowano następnego dnia tj. 1 sierpnia: W rejonie Warszawy nieprzyjaciel ogranicza się do słabej działalności. Własne natarcie dla okrążenia sowieckiego korpusu pancernego posuwa się powoli, lecz skutecznie. Części XXXIX korpusu pancernego… docierają do Radzymina. Grupa uderzeniowa 19 dywizji pancernej obchodzi Okuniew, zyskuje w terenie w kierunku wschodnim. (s.82). Właśnie o tym przygotowywanym kontruderzeniu niemieckim poinformował 31 lipca o godz.15 płk Chruściela ppłk Weber.

To, że Niemcy byli przekonani, że zdołają odeprzeć atak wojsk radzieckich na Warszawę i utrzymają w swoich rękach zwłaszcza jej lewobrzeżną część, świadczył chociażby rozkaz z 26 lipca o wstrzymaniu ewakuacji warszawskich zakładów przemysłu zbrojeniowego. Łatwo zauważalne dla wywiadu wstrzymanie ewakuacji zakładów zbrojeniowych powinno być ostrzegawczym sygnałem dla dowództwa AK. Po powrocie niemieckich władz dystryktu do Warszawy, gubernator Fischer zwrócił się o zaniechanie ewakuacji przemysłu zbrojeniowego do gen. Schindlera inspektora produkcji zbrojeniowej w GG w latach 1940-1944 oraz za pośrednictwem gen. Vormanna dowódcy 9 armii do dowództwa Grupy Armii „Środek”, które miało żądać „ewakuacji warszawskiego przemysłu zbrojeniowego”. Ówczesny dowódca Grupy Armii „Środek” na froncie wschodnim feldmarszałek Model odpowiedział Fischerowi za pośrednictwem dowództwa 9 armii, że „nigdy nie wydał takiego rozkazu, zaproponował jedynie zmniejszenie zagęszczenia w Warszawie Pradze”. Decyzję o obronie przed nacierającą Armią Radziecką Warszawy Niemcy podjęli już wcześniej bo 22 lipca.

Pierwszy na popołudniową odprawę o godz. 18 przybył szef wywiadu płk dypl. Iranek- Osmecki, który w następujący sposób relacjonuje spotkanie z gen. Borem-Komorowskim: Otrzymałem właśnie nowe informacje potwierdzające, że kontrnatarcie niemieckie rozpocznie się lada chwila, lecz to mnie nie zaniepokoiło. Po tym co mówiliśmy rano, nie wyobrażałem sobie, aby można było teraz powziąć decyzję….W przedpokoju wpadłem na Bora. Wyglądało, że właśnie wychodził. Spojrzałem na niego zdziwiony i zapytałem:- Jak to, pan jest sam, pozostali nie przyszli?- Zebranie się skończyło - odpowiedział szybko. Wydałem rozkaz do rozpoczęcia walk. Popatrzyłem na niego zaskoczony i powiedziałem machinalnie: -Rozpoczęcie walk? Ale dla czego ?- Monter przyniósł informacje, według których czołgi sowieckie zajmują właśnie Okuniew, Radość i Miłosną oraz zrobiły wyłom na przyczółku mostowym na Pradze. Powiedział, że jeśli nie zaczniemy natychmiast, to ryzykujemy, że możemy się spóźnić. Wydałem więc rozkaz. Słyszałem te słowa, ale nie mogłem jakoś pojąć ich sensu. Wewnętrznie odrzucałem jeszcze przyjęcie tej decyzji. Potem powoli mój umysł zaczął znów funkcjonować i zapytałem, kto był obecny.- Gdy przyszedł Monter, byłem z Pełczyńskim i Okulickim. Natychmiast poprosiłem Jankowskiego, aby przyszedł. Przedstawiłem mu fakty i wyraził zgodę. Podniosłem głowę i patrząc mu w twarz, powiedziałem:- Popełnił pan błąd, panie generale. Informacje Montera nie są ścisłe. Otrzymałem właśnie ostatnie raporty od moich miejscowych agentów. Dementują wyraźnie pogłoski, że przyczółek mostowy na Pradze został rozbity. Przeciwnie, potwierdzają wszystko to, o czym mówiłem rano: Niemcy przygotowują się do kontrnatarcia. Bór usiadł lub raczej opadł na krzesło. Przesunął kilka razy ręką po czole, po czym zapytał mnie bezbarwnym, urywanym głosem: - Czy jest pan zupełnie pewny, że wiadomość Montera jest nieprawdziwa?- Zupełnie pewny panie generale. Może kilka czołgów przedostało się wewnątrz przyczółka, lecz jestem pewny, że nie został on rozbity. Przez chwilę milczał a potem znów nalegał:- Czy może mnie pan o tym zapewnić? Rozumiejąc, że Bór się waha, starałem się mówić jak najbardziej przekonywająco.- Zapewniam pana, generale - odpowiedziałem stanowczym głosem. …Co mam zrobić - szeptał. Co mogę zrobić, co mi pan radzi? Miałem wrażenie, że mogę jeszcze powstrzymać przeznaczenie. Zapytałem go:- Czy ma pan łączniczkę, którą mógłby pan posłać do Montera, aby odwołać rozkaz?. Spojrzał na mnie i zapytał:- A więc trzeba jeszcze raz anulować, jeszcze raz przełożyć?- Tak panie generale. Wybrał pan najgorszy moment. Trzeba odwołać rozkaz. Bór spojrzał na zegarek. Chciał coś powiedzieć, gdy drzwi nagle się otworzyły. Przyszedł Szostak. Popatrzył na nas obydwu: Bora siedzącego w kapeluszu i płaszczu i mnie stojącego naprzeciw niego; zdziwienie malowało się na jego twarzy.- Co się dzieje, zapytał z kolei, czy odprawa już zakończona? Wyglądało, jakby Bór nie zauważył przybycia Szostaka. Patrząc bez ruchu na zegarek powiedział: Mój Boże, już 6-ta. Już przeszło godzina jak Monter wyszedł. Dawno już pewnie zdążył rozesłać rozkazy. Za późno, nie możemy już nic zrobić. Zrozumiawszy nagle o co chodzi, Szostak wykrzyknął:- Jak to, wydał pan rozkaz nie poradziwszy się Iranka, szefa II Oddziału, ani mnie? Ależ to szaleństwo. Damy się w ten sposób wymordować. Trzeba natychmiast anulować rozkaz. Lecz Bór tylko powiedział:- Za późno, nie możemy już nic poradzić. Po latach w wywiadzie z dniu 3 maja 1965 roku Bór między innymi tłumaczy przyczynę przedwczesnego wydania rozkazu - z czym trudno się zgodzić - wyjątkowo skromnymi informacjami napływającymi o sytuacji na froncie: My nie wiedzieliśmy o zgrupowaniu niemieckiej broni pancernej pod Warszawą. Wiedzieliśmy tylko o przybyciu dywizji „Hermann Göring”. Sądziliśmy, że przeciwuderzenie niemieckie nie będzie miało skutku. Co prawda napływające wiadomości nie były precyzyjne i zawsze wiarygodne, gdyż AK nie dysponowała przy szybko zmieniającej się linii frontu informacjami zwiadu lotniczego, to niemniej istniejące rozeznanie sytuacji w połączeniu z wcześniejszymi ustaleniami sztabowymi na wydanie tego rozkazu w oparciu o rzekomy meldunek ppłk Chruściela nie pozwalało. Również wydany rozkaz, jak twierdził gen. Bór dawno już rozesłany, przy dobrej woli i większym poczuciu odpowiedzialności mógł być szybko odwołany. Czasu na odwołanie rozkazu, jak wynika z przebiegu jego przekazywania, było wystarczająco dużo. Sam Bór nie był w pełni o tym przekonany, a także obawiał się reakcji na odwołanie rozkazu ze strony dwóch swoich zastępców, zwolenników jak najszybszego wybuchu powstania, którzy doprowadzili do jego wydania. Z treści rozkazu wynika, że wersja sformułowana do przekazania dla oddziałów powstała dopiero o godzinie 19. Rozkaz brzmiał: Alarm. Do rąk własnych komendantom obwodów. Dnia 31.7. godz. 19. Nakazuję „W” dnia 1.8. godz. 17. Adres m. p. Okręgu Jasna 22 m 20 czynny od godziny „W”, otrzymanie rozkazu natychmiast pokwitować. Następnie rozkaz został zaszyfrowany ale przed godziną policyjną czyli 20-tą nie był rozsyłany. Tak więc mógł zostać nawet bez pośpiechu odwołany. Postąpiono również niezgodnie z instrukcją do planu operacyjnego „W”, wydając rozkaz około godz. 17.30. Instrukcja przewidywała wydanie rozkazu do południa do godziny 12 oraz dawała co najmniej 36 godzin czasu na dostarczenie go dowódcom i przeprowadzenie mobilizacji oddziałów. Rozejście się natomiast 31 lipca łączniczek wcześniej do domów z polecenia gen. Pełczyńskiego oraz godzina policyjna powodują, że rozkaz roznoszony jest dopiero następnego dnia z rana i z planowanych 36 godzin na mobilizację pozostaje raptem niecałe 10. Łączniczkom alarmowym przekazano rozkaz o godzinie 7, do dowódców obwodów dotarł około 8 godz., do dowódców rejonów i zgrupowań bojowych około 10, do plutonów około godz. 14. W swojej publikacji powojennej gen. Bór podaje na ten temat fakty niezgodne z rzeczywistością, pisząc: Lotem błyskawicy tysiące rozkazów prysnęło po całym mieście, docierając jeszcze tego wieczora do najniższych komórek, a często poszczególnych żołnierzy.

Ten krótki czas na dostarczenie rozkazu odbił się fatalnie na przebiegu mobilizacji. W wielu oddziałach zdołano zmobilizować zaledwie 50% stanu ewidencyjnego, np. na około 2500 żołnierzy „Kedywu” zgrupowania „Radosław” na czas, na miejsce koncentracji na Woli zdołało przybyć zaledwie 900. Około 30% zmagazynowanej broni oraz amunicji nie przekazano powstańcom, uniemożliwiając im zajęcie w odpowiednim czasie pozycji wyjściowych do ataku. Krótki czas przeznaczony na mobilizację powoduje nadmierny pośpiech oraz nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa, co doprowadza do przedwczesnego wybuchu walk, np. na Żoliborzu już o godz. 14 oraz postawienia w stan pogotowia Wehrmachtu i policji, obsadzenia stanowisk ogniowych, ogłoszenia przed godziną 17 alarmu dla całego garnizonu niemieckiego.

O wydaniu rozkazu nie powiadomiono w trybie pilnym większości członków, szefów broni i służb KG AK. Zastępca szefa sztabu płk dypl. Bokszczanin w ogóle nie zostanie poinformowany i pozostając w mieszkaniu na Bernerowie, nie zdoła dotrzeć do powstańców. Główny Kwatermistrz AK, też zastępca szefa sztabu płk dypl. Zygmunt Miłkowski „Denhoff” o terminie wybuchu powstania dowiaduje się dopiero około godz.13 w dniu 1 sierpnia i wówczas wydaje rozkaz zgrupowaniu „Leśnik” powstałemu w oparciu o ludzi z kwatermistrzostwa oraz służb uzbrojenia KG AK opanowania gmachów sądu od strony ulicy Ogrodowej. Szef oddziału V łączności płk Pluta-Czachowski dowiaduje się o terminie wybuchu powstania o godz. 10 po przybyciu na planowaną odprawę KG AK przy ul. Chłodnej 4. Kazimierz Malinowski, zastępca szefa łączności Okręgu Warszawskiego, od połowy sierpnia szef centrali Przekaźnikowej Dowództwa Wojsk Łączności AK, tak po latach to oceni : Fakt, że szef Oddziału V Komendy Głównej AK dowiedział się o tak istotnych decyzjach Komendanta Głównego jako jeden z ostatnich oficerów jego sztabu, odbił się w sposób zasadniczy na działalności łączności Komendy Głównej w pierwszych dniach powstania. Na skutek braku zorganizowanej łączności Komendant Główny AK gen. Bór przez pierwsze 15 godzin powstania odcięty będzie od jakichkolwiek informacji o jego przebiegu. Od płk Pluty-Czachowskiego o powstaniu w południe 1 sierpnia dowiadują się płk Jerzy Uszycki ( „Ort”) szef łączności radiowej oraz płk Konstanty Kułagowski ( „Raresz”) szef zrzutów lotniczych i do wybuchu powstania w swoim zakresie niewiele mogą uczynić. Dopiero o godz. 15 o decyzji rozpoczęcia powstania dowiadują się: szef Oddziału VIII (biuro wojskowe) płk Muzyczka (,,Benedykt”), szef Oddziału VII ( finanse) major Stanisław Thun (,,Leszcz”). Późno również o wydanym rozkazie dowiadują się szefowie służb KG AK tj. szef służby uzbrojenia ppłk Jan Szypowski (,,Leśnik”), szef intendentury ppłk Henryk Bezeg (,,Gil”), szef służby sanitarnej ppłk dr Lech Strahl (,,Feliks”), szef przemysłu uzbrojeniowego AK por. Zygmunt Gokeli ( „Ryszard”). W ogóle o terminie wybuchu powstania nie poinformowano szefów broni KG AK : szefa wydziału broni szybkiej (pancerno-motorowych i kawalerii), wspomnianego wcześniej zastępcę szefa sztabu płk dypl. Janusza Bokszczanina, szefa wydziału piechoty ppłk dypl. Karola Ziemskiego (,,Wachnowski”), szefa wydziału artylerii Jana Szczurka-Cergowskiego (,,Sławbor”), szefa wydziału saperów ppłk Franciszka Niepokulczyckiego (,,Teodora”), szefa wydziału lotnictwa ppłk dypl. Bernarda Adamieckiego (,,Dyrektor”) oraz komendanta Kwatery Głównej AK majora „Tobruka”. O podjętej decyzji nie poinformowani zostali równiez tacy wyżsi oficerówie jak: gen. Kazimierz Sawicki, gen. Jan Skorobohaty-Jakubowski (,,Dziadek-Vogel”) inspektor Okręgu Warszawskiego, płk dypl. Stanisław Dworzak ( „Przemysław”) były inspektor Okręgu „Jodła”, gen. Albin Skroczyński (,,Łaszcz”) dowódca Okręgu Warszawskiego – dowiadują się najczęściej przypadkowo w godzinach południowych. Zdecydowana większość wyższych oficerów Obszaru Warszawskiego nie powiadomiona o powstaniu zostaje zaskoczona jego wybuchem. Do ppłk Franciszka Jachecia „Romana” dowódcy Podokręgu Zachodniego, mającego zadanie niedopuszczanie oddziałów niemieckich do Warszawy, rozkaz dotarł dopiero o godz.17 i był dużym zaskoczeniem, a błędy w szyfrowaniu depesz spowodowały, że łączność radiowa podokręgu z Komendą Obszaru zaczęła funkcjonować dopiero 7 sierpnia. Niedopuszczenie oddziałów niemieckich do walczącego miasta w ramach realizacji na zachód od Warszawy planu „Burza” przez oddziały AK Podokręgu Zachodniego oraz odsiecz z pomocą dla walczącej stolicy oddziałów Batalionów Chłopskich i Armii Krajowej okazały się niemożliwe do wykonania na skutek zbyt wielkiej koncentracji wojsk niemieckich na tych terenach.

Jacek Smolarek


 

O trzech generałach, którzy doprowadzili do Powstania Warszawskiego

 (70-ta rocznica powstania warszawskiego)

Powstanie Warszawskie jako przejaw braku poczucia odpowiedzialności, rzetelnego, realnego rozeznania sytuacji międzynarodowej oraz militarnej na przedpolach Warszawy, a także nieudana, nieszczęśliwa demonstracja polityczno-militarna, doprowadzi w konsekwencji do jednej z największych tragedii w dziejach Polski. Już wcześniej pojawiło się wiele opinii, że należymy do grupy narodów, w których podejmuje się wyjątkowo dużo szkodliwych i błędnych decyzji na różnych poziomach władzy. Nasze dzieje często również po czasy obecne naszpikowane są tragicznymi, szkodliwymi decyzjami. Jednakże do zawężonej świadomości historyczno-politycznej polskiego społeczeństwa prawda o tym na ogół rzadko dociera. U nas obiektywnej prawdzie nie decydują rzeczywiste fakty lecz aktualna polityka, ideologia, propaganda i prawdą w ostateczności stają się różne stworzone mity oraz legendy uniemożliwiające społeczeństwu wyciąganie prawidłowych wniosków z przeszłości oraz modernizację swojego najczęściej naiwnego politycznie, narzuconego mu modelu- sposobu myślenia. Różne gremia polityczne preferujące korzystne dla swoich partykularnych interesów „prawdy historyczne” odpowiadają zarazem za stan świadomości polityczno-historycznej polskiego społeczeństwa..

Wspominając dzisiaj po latach powstanie warszawskie, podkreśla się głównie bohaterstwo walczących powstańców. Oddając hołd poległym bohaterom, gdyż na to rzeczywiście zasłużyli, o wiele mniej wspomina się o cierpieniu ludności cywilnej, zniszczeniu miasta, a już sporadycznie o okolicznościach, które do przedwczesnego wybuchu powstania, do tej tragedii narodowej doprowadziły. Rzadko pojawiają się pytania, czy w ogóle należało wywoływać powstanie, narażać ludność i miasto na zniszczenie, gdyż przecież nawet pomyślny militarnie jego przebieg nie wpłynąłby na zmianę kształtującej się sytuacji politycznej, związanej z zejściem ze sceny politycznej II Rzeczpospolitej i powstaniem III Rzeczpospolitej nazywanej powszechnie PRL-em. Czy rzeczywiście za końcową fazę okupowanej II RP należało jeszcze dodatkowo, bez sensu płacić tak olbrzymimi stratami, życiem ludzkim, cierpieniem, nie mającym w najmniejszym stopniu wpływu na zmianę stosunku tzw. Wielkiej Trójki do sprawy polskiej? Pełnej prawdy o motywach jakimi się kierowały osoby podejmujące decyzję o wybuchu Powstania w audycjach radiowo-telewizyjnych i publikacjach, na ogół niewiele się wspomina. O kardynalnych błędach, jakie zostały popełnione rzadko się mówi. Winą za tą tragedię obciąża się głównie- co jest oczywiste - okupanta niemieckiego, a także niekiedy i Stalina, wytykając mu, że Armia Radziecka nie przyszła powstaniu z pomocą i w ten sposób określone orientacje polityczne zaszczepiają współczesnemu społeczeństwu polskiemu postawy rusofobii wobec obecnej demokratycznej, chrześcijańskiej Rosji, porównując ją z ZSRR zbudowanym przez kosmopolitów, internacjonalistów budujących obecnie Unię Europejską- Stany Zjednoczone Europy.

 Już podczas wojny domagało się wielu polskich polityków i wojskowych wyjaśnienia do końca sprawy podjęcia decyzji o wybuchu powstania, o czym większość publikacji na ten temat nie wspomina. Żądali tego m. in. członkowie podziemnego parlamentu - Rady Jedności Narodowej, Jerzy Braun (Stronnictwo Pracy), Władysław Jaworski (Stronnictwo Narodowe), gen. Anders, który uznał wybuch powstania za wielkie nieszczęście i inni.

 Na ogół podejmowane decyzje przez jedną osobę lub kilka mają często duży wpływ nie tylko na ich osobiste życie, ale także na los setek tysięcy i milionów ludzi. Decyzje nieprzemyślane, nierozsądne, doprowadzające do pogorszenia się, a nawet tragicznej sytuacji ludności w Polsce podejmowano jak wcześniej wspomniano dość często. Niekiedy prowokowane, manipulowane zwłaszcza powstania w Polsce, z wyjątkiem Powstania Wielkopolskiego (1918-1919), Powstań Śląskich doprowadzały do tragicznej sytuacji naród polski. Głównie trzej polscy generałowie, wywołując powstanie warszawskie doprowadzili do tragedii ludność Warszawy. W dniu 31 lipca 1944 r. wymuszona została decyzja dotycząca wybuchu powstania przez osoby kierujące się w swoim postępowaniu głównie emocjami politycznymi, a nie względami taktyczno-wojskowymi oraz istniejącą sytuacją na froncie, kiedy jeszcze nie rozpoczął się manewr wojsk radzieckich okrążających Warszawę. Zdecydowana większość oficerów Komendy Głównej Armii Krajowej była przeciwko wywołaniu powstania w Warszawie. Do wybuchu powstania doprowadzili dwaj wojskowi politycy- piłsudczycy, a nie typowi oficerowie sztabowi -gen. Tadeusz Pełczyński oraz gen. Leopold Okulicki, którzy wymusili 31.VII.1994r. po godz. 16 przed planowanym zebraniem się KG AK na gen. Tadeuszu Borze –Komorowskim Dowódcy AK decyzję o rozpoczęciu 1 sierpnia 1944 r. o godz.17 powstania w Warszawie. Sprawy typowo sztabowe, operacyjno-strategiczne znajdowały się nieco wcześniej w kompetencji doświadczonych byłych również oficerów armii rosyjskiej gen. Stanisława Tatara(1896-1980) Szefa Oddziału III Operacji Sztabu KG AK oraz płk Janusza Bokszczanina (1894-1973)- od 5 lipca 1944 r. zastępcy szefa sztabu KG AK. Ze względu na ich realistyczne podejście do sytuacji na froncie wschodnim oraz sytuacji polityczne zostali odsunięci z zajmowanych stanowisk. Generała Tatara w kwietniu 1944 r. wysłano do Londynu, gdzie został zastępcą Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Szefostwo operacji przestało funkcjonować, nastąpiła likwidacja tej ważnej komórki, co według szefa Oddziału V-Łączności, zastępcy szefa sztabu KG AK płk Pluty –Czachowskiego „fatalnie się zemściło”. Gen. Bór –Komorowski, na którym gen. Pełczyński i gen. Okulicki wymusili podjęcie tragicznej dla narodu decyzji, nie nadawał się również na sprawowanie tak ważnej funkcji - dowódcy Armii Krajowej. Jako dowódca AK wypadł fatalnie, gdyż nie miał odpowiedniego przygotowania wojskowego do pełnienia tej funkcji. Będąc kawalerzystą był głównie miłośnikiem sportów konnych uczestnicząc w olimpiadach w Paryżu, Berlinie, a przed wybuchem wojny został komendantem szkoły kawalerii w Grudziądzu. Po klęsce wrześniowej znalazł się w Krakowie, skąd zamierzał przedostać się na Zachód do Paryża, ale działacz Stronnictwa Narodowego Tadeusz Surzycki- inicjator tworzenia organizacji wojskowej- nakłonił go jako nie piłsudczyka do zaangażowania się w te sprawy i objęcie funkcji dowódcy. Utworzona w krakowskim organizacja wojskowa połączyła się z organizacją Służba Zwycięstwu Polski. I gdy się zorientowano, że dowódca okręgu krakowskiego nie jest piłsudczykiem- w celu jego kontroli przesunięto gen. Bora do Komendy Głównej AK, gdzie pełnił funkcję zastępcy dowódcy AK, wykonując można powiedzieć jedynie specjalne zadania ale nie o charakterze wojskowym. Gen. Bora-Komorowskiego jako dobrze wychowanego, gładkiego, inteligentnego, prawdomównego gen. Grot-Rowecki wykorzystywał jedynie do nawiązywania kontaktów z organizacjami politycznymi, rozmów politycznych, a nie spraw typowo wojskowych. Po aresztowaniu gen. Grota-Roweckiego w połowie 1943 r. dowódcą AK zostaje można powiedzieć fikcyjny jego zastępca. W depeszy do Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego, odmawiając przyjęcia nominacji na dowódcę AK, gen. Bór uczciwie i trafnie ocenił swoje umiejętności, twierdząc: nie mam dostatecznych kwalifikacji aby wziąć na siebie taką odpowiedzialność, czuje się w obowiązku nie przyjąć zaoferowanego zaszczytnego stanowiska. Mimo tej odmowy objęcia stanowiska dowódcy AK wynikającej z poczucia słabych kwalifikacji wojskowych, gen. K. Sosnkowski w formie rozkazu wysłanego depeszą wymusił przyjęcie przez gen. Bora tej nominacji pisząc: „Sąd o Pana kwalifikacjach należy do mnie. Rozkazuje Panu objąć to stanowisko i nie życzę sobie korespondencji na ten temat”. Tą nominację gen. Bora na dowódcę AK członek KG AK płk Rzepecki uznał, że „była tragicznym nieporozumieniem”. Zresztą zdecydowana większość oficerów KG AK miała podobną opinię. Jeżeli zatem miało się poczucie braku odpowiednich kwalifikacji w tym sztabowych, to nie należało w żadnym wypadku tej ważnej funkcji przyjmować- zaproponowanej w formie rozkazu przez gen. Sosnkowskiego. Jednakże gen. Bór przyjmował każde stanowisko jakie mu proponowano. Nawet pod koniec września 1944 r. na kilka dni przed zakończeniem powstania, pójściem do niewoli czyli- obozu jenieckiego przyjął od polskiego rządu londyńskiego po dymisji gen. Sosnkowskiego zaproponowane mu nierozsądnie stanowisko Naczelnego Wodza nad wszystkimi wojskami polskimi, w tym walczącymi na froncie zachodnim. Tak więc gen. Bór-Komorowski w sprawach wojskowych nie był osobą samodzielną. Ważne decyzje wojskowe nie były jego osobistymi decyzjami. Uczestnik i znawca powstania warszawskiego Jan Ciechanowski zwrócił się z zapytaniem w tej sprawie do gen. T. Pełczyńskiego: „Niech pan powie, kto dowodził Armią Krajową?. Dlaczego pan pyta?. Bo mówią, że pańska żona dowodziła. Nie. Komorowski dowodził. Ale myśmy go podtrzymywali i pomagali podejmować decyzje”. Właśnie silne naciski osobiste gen. Pełczyńskiego i gen. Okulickiego- zwolenników jak najszybszego rozpoczęcia powstania, którzy również wykorzystywali nierzeczywisty meldunek płk Chruściela-,,Montera” o wkraczaniu wojsk radzieckich na Pragę- spowodowały wydanie przez gen. Bora przedwczesnego tragicznego w swych skutkach rozkazu. Według płk dypl. Leona Mitkiewicza- w latach 1940-1942 szefa Oddziału II i zastępcy szefa sztabu Naczelnego Wodza w latach 1943-1945 przedstawiciela Naczelnego Wodza w Połączonym Komitecie Szefów Sztabów w Waszyngtonie- ocena wyglądała następująco: „Jeśli chodzi o moją opinię o ś. p. gen. Komorowskim, to zaliczam go do pierwszej klasy gentelmanów niemal do rycerzy. Kawalerzysta. Ale opinii o nim jako dowódcy Armii Krajowej, nie mogę panu przekazać”. Na posiedzeniu Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari 30.10.1944 r., na którym rozpatrywano sprawę nadania odznaczenia II klasy gen. Bór- Komorowskiemu, znajdującym się w niewoli niemieckiej, Kanclerz jej gen. broni Lucjan Żeligowski między innymi stwierdził: “Powstanie zakończyło się tragicznie. Zaczęło się za wcześnie. Nie wiem, czy powstanie nawet dzisiaj winno się zacząć. Pomyłka ta doprowadziła do katastrofy. Czyja to wina? Niedoświadczenie dowództwa, a później straszna tragedia. Ja np. będę głosować za odłożeniem wniosku, ponieważ nie widzę racji w pośpiechu odznaczenia. Nie widzę, kto rozkazał robić powstanie. Czy zrobił to Bór sam - czy otrzymał rozkaz? Jeżeli Bora mamy odznaczać, to musimy go widzieć czystym. Mam przeświadczenie, że po wojnie każdy z nas powinien się dowiedzieć o prawdzie powstania i rozkazu, kto go wydał. Przecież i w 1939 r. wojsko i ludność Warszawy z Prezydentem Starzyńskim walczyła, a Prezydent Stefan Starzyński nie został dotychczas odznaczony. Czemu dzisiaj taki pośpiech z Borem?”. Po naciskach politycznych, w sprawie przyznania gen. Borowi-Komorowskiemu Orderu Wojennego Virtuti Militari II klasy, gen. Żeligowski zrezygnował z funkcji Kanclerza Kapituły.

 Wywierający presje na gen. Borze-Komorowskim gen. Tadeusz Pełczyński (1892-1986) należał w młodości do Związku Strzeleckiego, Związku Walki Czynnej, walczył jako piłsudczyk, legionista przeciwko państwom ententy, wspierał państwa centralne- Niemcy i Austro-Węgry. W okresie międzywojennym pełnił między innymi obowiązki szefa wywiadu, II Oddziału Sztabu Głównego Wojska Polskiego i w rozmowach w dniu 26.05. 1936 r. oraz 30.05.1937 r. z szefem francuskiego II Oddziału płk Gauche deklarował ścisłą współpracę z Niemcami hitlerowskimi. Uważał że: „istnieje wiele wspólnych cech(points communs) między mentalnością polską i mentalnością niemiecką i że w płaszczyźnie duchowej nic podstawowego nie odgradza tych dwóch krajów”. W czasie okupacji był komendantem Okręgu Lublin Związku Walki Zbrojnej, a następnie szefem sztabu KG AK i zastępcą dowódcy AK(10.09.1943-02.10.1944). Ciągle dezorganizował Komedę i jej funkcjonowanie. I na przykład trzy dni przed wybuchem powstania zdjął ze stanowiska kwatermistrza KG AK płk dyp. Zygmunta Miłkowskiego ( ps.Denhoff) i wysłał do Łodzi na dowódcę obszaru Zachodniego. Mimo, że gen. Pełczyński nie posiadał odpowiednich kwalifikacji operacyjno-sztabowych, dążył do objęcia funkcji Komendanta AK. Co prawda to mu się nie udało ale jak twierdzi Szef Biura Informacji i Propagandy płk Jan Rzepecki „w ciągu kilku miesięcy stał się faktycznym dowódcą”. Według płk Rzepeckiego był osobą skrytą, rzadko zabierającą głos podczas odpraw, nie przedstawiającą własnych opinii. Miał w ogóle trudności z podejmowaniem decyzji, a szczególnie w nagłych sytuacjach. Łatwo ulegał wpływom bliskich osób, które odpowiednio umiały sprzedawać mu własne zdanie, jakby pochodziło od niego. Głową polityczną gen. Pełczyńskiego miała być jego żona Wanda interesująca się polityką, przedwojenna posłanka do Sejmu z okręgu wileńskiego. Zdaniem gen. Tatara jako piłsudczyk gen Pełczyński „nie był demokratą i wzorem swojego mistrza przedkładał zamachy stanu na kompromisy”. O małej wiedzy gen. Pełczyńskiego w sprawach operacyjnych świadczy chociażby współudział w drugiej tragicznej próbie przedarcia się w rejonie Dworca Gdańskiego na Starówkę w dniach 21-22 sierpnia oddziałów z Kampinosu nie doświadczonych w walkach w mieście, ponoszących olbrzymie straty, niepotrzebnie wykrwawionych. Już wcześniej dowódcy po zapoznaniu się z planami akcji domagali się, żeby oddziały żoliborskie zaprawione w walkach w mieście, znające teren, wykonali natarcie, a oddziały leśne zakłócały niemieckie szlaki zaopatrzeniowe. Po przybyciu na Żoliborz gen. Pełczyński wpływa podobnie, jak płk Jan Ziemski (1895-1974),,Wachnowski” dowódca „Grupy Północ”, na płk Mieczysława Niedzielskiego(1897-1980) „Żywiciela, żeby oddziały z Kampinosu ponowiły frontalny atak i nie przemieszczały się na Starówkę podziemnymi kanałami. Sam gen. Pełczyński oraz doświadczony w walkach miejskich 250 osobowy oddział powstańców mający wzmocnić oddziały z Kampinosu przedostali się na Żoliborz kanałami. Początkowo gen. Pełczyński miał kierować natarciem, mimo że nie przeprowadzono należytego rozpoznania przeciwnika. Następnie z tej roli się wycofał oraz wycofano z ataku w rejonie Dworca Gdańskiego również oddział powstańczy- staromiejski, który przybył na Żoliborz kanałami. „Żywiciel” uważał, że oddziały leśne z Kampinosu same dadzą sobie radę, a przecież Niemcy doskonale orientowali się w sytuacji. Wiedzieli o zrzutach broni w Kampinosie, marszu oddziałów z Kampinosu na pomoc Starówce i doskonale się przygotowali, ustawiając na tym 300 metrowym odcinku zasieki, w bliskich odstępach karabiny maszynowe, na torach pociąg pancerny oraz kierowali ogień artyleryjski z Cytadeli i Burakowa. Doszło do masakry oddziałów z Kampinosu, chociaż mogły przedostać się na teren Starówki kanałami. Ale na tym frontalnym ataku zależało zwłaszcza gen. Pełczyńskiemu. Ten atak miał być materiałem do komunikatów radiowych, wskazujących, że już pierwsza pomoc z kraju do Warszawy dotarła. Naiwny generał przekonany był, że Europa i świat walkę powstańczą w Warszawie obserwują i im więcej się krwi polskiej przeleje tym sprawa polska nabierze większej wagi na arenie międzynarodowej.

 Najbardziej angażował się w wywołanie powstania gen. Leopold Okulicki (1898-1946). Mimo, że nie był ostrożny, spokojny i nie nadawał się do pracy konspiracyjnej, gen. Pełczyński wyznaczył go po powrocie do Kraju 22 maja 1944 r. szefem konspiracyjnej organizacji „Nie” na terenach zajętych przez wojska radzieckie. Już na samym początku wojny, prowadząc działalność konspiracyjną jako komendant Służby Zwycięstwu Polski i Związku Walki Zbrojnej w Okręgu Łódzkim, nie zachowując ostrożności bardzo szybko został zdekonspirowany i tylko szczęśliwym trafem zdołał uniknąć aresztowania, uciekając do Warszawy. Podobnie zachowywał się we Lwowie, gdzie został wysłany w listopadzie 1940 r. na własną prośbę w celu odbudowy zlikwidowanej przez NKWD siatki konspiracyjnej. W krótkim czasie w ciągu niecałych 3 miesięcy od przyjazdu w dniu 23 stycznia 1941 r. został aresztowany. NKWD przez ten okres pozwoliła mu pracować w celu ustalenia jego różnych kontaktów. Płk Okulicki, zamiast budować nową siatkę konspiracyjną całkowicie odciętą od starej wszedł jednak w bezpośredni kontakt z kilkoma członkami wcześniejszej organizacji, nie zastanawiając się nad tym, czy znajdujący się na wolności są inwigilowani. Niestety niecierpliwy jego charakter nie pozwalał mu na postępowanie zgodne z zasadami konspiracji. Oficer NKWD, który aresztował płk Okulickiego, powiedział do jego kolegi, że, nigdy nie spotkał wśród przywódców podziemia człowieka tak naiwnego i równie upartego. Mimo zachowania się nieprawidłowego płk Okulickiego w różnych sytuacjach i okolicznościach, Naczelny Wódz gen. Sosnkowski wysłał go w maju 1944 r. do kraju i od tego momentu mianowany był generałem. Gen. Sosnkowski zlecił płk Okulickiemu nastawianie wrogo AK i miejscowych polityków wobec nie piłsudczykowskiego polskiego rządu w Londynie i ograniczenie do minimum działań zbrojnych przeciwko Niemcom, a więc nie podejmowanie działań powstańczych oraz tworzenie organizacji konspiracyjnej działającej na terenach wyzwalanych przez Armię Czerwoną. Według płk Iranka- Osmeckiego (1897-1984) szefa Oddziału II KG AK nastawiony wrogo do rządu londyńskiego gen. Okulicki twierdził, „że jeśli Mikołajczyk zawrze porozumienie z PKWN i zgodzi się utworzyć nowy rząd z ministrami komunistycznymi… to wówczas powinniśmy stawić opór…” W tym okresie premier Mikołajczyk o tym wcale nie myślał, odrzucając w Moskwie na początku sierpnia 1944r propozycje Stalina o utworzeniu wspólnego rządu składającego się z przedstawicieli polskiego rządu londyńskiego i PKWN-u, z czego niezadowolony był Winston Churchill . Znawca powstania warszawskiego Jan Ciechanowski zwrócił się z zapytaniem do gen. Stanisława Kopańskiego, dlaczego gen. Sosnkowski na misję do kraju wysłał właśnie gen Okulickiego. Gen Kopański w ten sposób odpowiedział: „Gdyby Naczelny Wódz zapytał mnie o opinię, to wystawiłbym Okulickiemu taką, że nigdy by nie poleciał. Podobno na odprawach Komendy Głównej AK zachowywał się histerycznie, krzyczał na, Bora. Namawiał też Iranka-Osmeckiego, żeby meldował tak, aby powstanie wybuchło. Parł do niego za wszelką cenę”. Zdaniem również gen. Bora-Komorowskiego „Okulicki był bardzo impulsywnym i zaciętym oficerem… szybko się decydował. To był ktoś: to był chłopak do wypitki i do wybitki. To był chojrak. Lubił pić i bawić się. „Był jak Byk-twierdził płk Bokszczanin-, który umiał tylko rzucać się na wszystkie czerwone płachty, którymi wymachiwano mu przed nosem…”. Natomiast dwie główne namiętności gen. Okulickiego według gen. Pełczyńskego to: miłość do Polski i nienawiść do Rosji Sowieckiej. Nienawiść ta była tak gwałtowna, że Anders…, musiał odwołać go z funkcji szefa sztabu Armii Polskiej w ZSRR.

 Po przyjeździe do kraju Okulicki próbuje odegrać główną rolę w AK, nie mając niestety autorytetu gen. Grota-Roweckiego, inteligencji gen. Tatara, ścisłego i precyzyjnego sposobu myślenia, dyscypliny klasycznego oficera sztabowego. Dążył również do zmian na najwyższych stanowiskach polskiego podziemia, próbując je obsadzić ludźmi byłej sanacji i pozyskać nawet ludowców, co było mało realne dla osiągnięcia tego celu. Podczas powstania relacjonował płk Pluta-Czachowski, że zaprosił jego oraz płk Iranka- Osmeckiego na koniak szef sztabu KG Batalionów Chłopskich Kazimierz Banach i „w czasie tej rozmowy opowiadał o tym, że w czerwcu w prywatnym mieszkaniu na Polnej 40 odbyła się całonocna biesiada, uczestniczyli Banach, Rzepecki, Okulicki i Bień. Okulicki dowodził, że Jankowski i Bór nie zdolni są do decyzji i sprawowania władzy, że trzeba ich odsunąć i wprowadzić władzę ludowcowo-akowską. Na komendanta wysuwał Pełczyńskiego. Oburzona tą ostatnią propozycją Piasecka, która dyżurowała w sąsiednim pokoju, miała przerwać wywód Okulickiego i zgasiła tą nocną rodaków naradę”.

 Wywołanie powstania przez wymuszenie w tej sprawie decyzji na Borze-Komorowskim interesowało również stronę niemiecką. Głównie niemiecka wyższa kadra oficerska, generalicja wywodząca się zwłaszcza z junkierstwa pruskiego zainteresowana była tą sprawą. Liczyła na pewne korzyści polityczno-militarne nie tylko ze względu na wyeliminowanie Hitlera (zamach 20 lipca 1944 r. w Wilczym Szańcu), ale i wybuch powstania w Warszawie. Strona niemiecka przewidywała, że nie wyzwolenie przez Armię Radziecką powstańczej Warszawy miało wpłynąć na wzrost nastrojów antyradzieckich, pogorszenie się stosunków zachodnich aliantów z ZSRR, co ułatwiłoby Niemcom podpisanie w miarę korzystnego, podobnego jak w listopadzie 1918 r. zawieszenia broni, kapitulacji wyłącznie na froncie zachodnim. Po podpisaniu kapitulacji na zachodzie, w której to sprawie toczyły się tajne rozmowy wywiadów, Niemcy planowali skierowanie wszystkich swoich sił zbrojnych z zachodu na front wschodni w celu utrzymanie linii frontu na przedpolu Prus Wschodnich i Wiśle. Niemcy również dobrze orientowali się, że powstańcza Warszawa nie zostanie wyzwolona w najbliższym okresie gdyż trwająca 39 dni ofensywa I Frontu Białoruskiego już się wyczerpywała. Front przesunął się o 470 km na zachód, miał zatrzymać się po zajęciu Białegostoku, Lublina, Przemyśla i Lwowa, gdyż linie komunikacyjne były bardzo wydłużone, magazyny z amunicją, składy materiałowe, większość szpitali pozostały daleko w tyle. Ofensywa radziecka w ramach operacji „Bagration” na odcinku środkowej Wisły już się wyczerpała, co uniemożliwiło okrążenie i wyzwolenie Warszawy. Zresztą Niemcy umocnili linie frontu na Wiśle oraz przed Prusami Wschodnimi i na wschód od Warszawy umieścili doborowe dywizje pancerne takie jak „SS-Wiking”, „Tofenkof”, „Hermann Göring” itd. W tym czasie również przygotowywana była od dłuższego czasu wielka ofensywa armii radzieckiej na południu Europy w kierunku Bałkanów, która rozpoczęła się w sierpniu.

 Tak więc decydenci wymuszając decyzję w sprawie wybuchu powstania w czym również zainteresowana była strona niemiecka-doprowadzili do tragedii społeczeństwo Warszawy oraz do dużych strat gospodarczo- kulturowych cały naród polski. To, że Warszawa skazana została na zaplanowaną tragedię uznał również ambasador USA przy rządzie polskim w Londynie, a później w Warszawie . W 1948 roku pisał między innymi: „Możliwe, że gen. Bór był łatwowierny. Lecz któż mógł przypuszczać, iż są ludzie tak wyrachowani, aby obmyślić zasadzkę, która pochłonie 250 tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci”.

Jacek Smolarek

 


Plany powstań w okupowanej Polsce – ustalenia – stosunek aliantów

(70-ta rocznica powstania warszawskiego)

Jeszcze do połowy 1943 roku polskie ośrodki kierownicze w kraju i na emigracji nie były do końca przekonane przez kogo Polska będzie wyzwalana spod okupacji niemieckiej, czy przez aliantów zachodnich, czy przez wojska radzieckie. W pierwszych latach wojny sądzono, że o przyszłych losach Polski zadecydują działania militarne aliantów zachodnich, z którymi zsynchronizować zamierzano wspierające ich krótkotrwałe powstanie powszechne na całym terytorium państwa polskiego, ale rozpoczęte dopiero juz w momencie ostatecznej klęski Niemiec, w okresie ich dobijania. Plan ten opracowany w Komendzie Głównej AK w 1940 roku przekazano jako Raport operacyjny w lutym 1941 roku do Londynu. Zmianę sytuacji militarnej po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej uwzględniał już Raport operacyjny nr 154 opracowany w 1942 roku, przesłany do Londynu na początku 1943 roku. W opracowanym natomiast dokumencie przekazanym władzom polskim w Londynie 28 lutego 1943 roku wprowadzony został już wariant powstania przesuwającego się strefami od wschodu, co było już odchodzeniem od koncepcji powstania powszechnego jako jednoczesnego na całym obszarze kraju. Wariant ten zakładał m. in. zwycięstwo ZSRR na wschodzie i wkroczenie wojsk radzieckich do Niemiec przez terytorium Polski. Taki rozwój sytuacji przewidywał gen. Sikorski już na początku 1942 roku. W Instrukcji osobistej i tajnej dla Dowódcy Krajowego z 8 marca 1942 roku stwierdzi, że gdyby ten wariant się sprawdził to przeciwstawienie się wojskom radzieckim nie ma żadnych szans powodzenia. Odbudowa państwa - pisze gen. Sikorski - i tworzenie Polskich Sił Zbrojnych w Kraju będzie mieć wówczas miejsce tylko przy wykonaniu z dobrej woli przez Rosję przyjętych zobowiązań oraz nacisku ze strony aliantów. Natomiast uważał że... wszelkie odruchy przeciw rosyjskie byłyby tu na Zachodzie niezrozumiałe, uznane za prohitlerowskie, a ze strony Rosji mogły być potraktowane jako pretekst do złamania umowy i okupacji kraju... W przypadku tego wariantu załamywania się niemieckiego frontu na wschodzie, oddziały polskie miały wystąpić z bronią w ręku i rozbrajać Niemców, zapewnić warunki pracy administracji cywilnej mianowanej przez Delegata Rządu na Kraj. Gen. Sikorski zamierzał również doprowadzić do wkroczenia na terytorium Polski wraz z Armią Czerwoną Wojska Polskiego formowanego w ZSRR pod dowództwem gen. Andersa. Odpowiedzią na Instrukcję gen. Sikorskiego będzie meldunek z 22 czerwca 1942 roku wysłany do Londynu, w którym Komendant AK gen. Grot-Rowecki uważa, że przy wkraczaniu wojsk radzieckich do Polski podejmowanie walki zbrojnej przeciw Niemcom będzie niemożliwe, niecelowe i że należy jedynie uchwycić administrację Kraju przez Delegata Rządu ale nie ujawniać wojskowej konspiracji do czasu uzyskania potwierdzenia przez Moskwę istnienia Polski w granicach z 1939 roku. W przypadku wrogiego stosunku wkraczającej Armii Czerwonej miano skoncentrować siły przygotowywane do powstania na najdogodniejszym skrawku polskiej ziemi - na Pomorzu, nad Bałtykiem, utworzyć redutę, Polski Piemont mający łączność z Zachodem. Do meldunku Komendanta AK ustosunkowuje się gen. Sikorski przed odlotem do Waszyngtonu 26 listopada 1942 r. wskazując, że wszystko zależeć będzie od układu sił w końcowej fazie wojny ale w przypadku wkroczenia wojsk radzieckich na terytorium Polski w pogoni za Niemcami, podejmowanie z nimi walk byłoby szaleństwem jak również ukrywanie organizacji wojskowej, o której poinformowany jest rząd sowiecki, co doprowadzić może do jawnej walki Sowietów z Armią Krajową. Na wypadek rozwoju tego wariantu sytuacji gen. Sikorski zalecił: przygotować ujawnienie w tym wypadku Armii Krajowej oraz przystąpienie do jej mobilizacji, manifestując w ten sposób swoją liczebność, suwerenność jak i swój pozytywny stosunek do Rosji Sowieckiej. Odpowiedni grunt dla tego rodzaju rozwiązań miał przygotować gen. Sikorski na arenie międzynarodowej. W depeszach do kraju z 28 lutego oraz 26 marca 1943 roku potwierdza, że powstanie powszechne na kresach wschodnich w sytuacji wkroczenia wojsk radzieckich do Polski i przesuwania na zachód w pogoni za Niemcami powinno zmienić swój charakter i przebiegać strefami. W przypadku natomiast pogorszenia stosunków z ZSRR to strefowe powstanie powszechne na kresach wschodnich należało uruchomić tylko częściowo, a przy wyraźnie wrogim stosunku ujawnić jedynie administrację cywilną, natomiast siły AK wycofać na zachód, w głąb Kraju. Na ogół realistyczne podejście gen. Sikorskiego do ZSRR i poinformowanie Kraju już po zerwaniu przez rząd radziecki stosunków dyplomatycznych z polskim rządem w Londynie w związku ze zbrodnią katyńską o tym, że będzie starał się doprowadzić do ponownego porozumienia, czego nie zdążył dokonać, gdyż nie podobało się to zwłaszcza środowiskom byłej sanacji współodpowiedzialnej za klęskę wrześniową, antagonizującej ciągle Polskę ze wschodnim sąsiadem, nawiązującej iluzoryczne układy militarno - polityczne z Zachodem i oczekującej na wykrwawienie się tzw. „dwóch wrogów”. Nagła śmierć gen. Sikorskiego, osoby o znacznym autorytecie, którego przed grożącym mu niebezpieczeństwem w czasie podróży na Bliski Wschód ostrzegało wielu polityków, w tym w wystosowanym liście 11.05.1943 roku ministrowie: Marian Seyda i prof. Komarnicki, spowoduje wzrost wpływów politycznych na emigracji środowisk sanacyjnych przeciwnych porozumieniu z ZSRR, co w konsekwencji doprowadzi do przejęcia inicjatywy w sprawach polskich przez komunistów - środowisko lewicy krajowej. Po śmierci gen. Sikorskiego, premierem zostaje dotychczasowy wicepremier Stanisław Mikołajczyk, który próbuje kontynuować politykę swojego poprzednika, a Naczelnym Wodzem gen. Sosnkowski, bliski współpracownik Piłsudskiego, zagorzały przeciwnik porozumienia z ZSRR, ustępujący wcześniej ze stanowiska podsekretarza stanu na znak protestu przeciwko układowi Sikorski-Majski. Całkowicie odmienne, sprzeczne poglądy polityczne nowego premiera i Naczelnego Wodza doprowadzą do rozdwojenia polskiego ośrodka władzy oraz polskiej polityki zwłaszcza zagranicznej. Gen. Sosnkowski, dążąc do poderwania zaufania wobec premiera Mikołajczyka, uzna za bezwartościową Instrukcję dla Kraju rządu uchwaloną 27 października 1943 roku, w której opracowaniu sam uczestniczył, przewidującą nawiązanie przy pomocy sprzymierzonych stosunków z ZSRR, a w przypadku ich nie nawiązania po wejściu wojsk radzieckich - konspirację. Według Instrukcji rozkaz do ewentualnych działań zbrojnych w Kraju, do powstania wydać miał nie Delegat Rządu, lecz rząd polski w Londynie ale po wcześniejszym uzgodnieniu tej sprawy z aliantami i w sytuacji, gdyby front wschodni zatrzymał się przed granicami Polski, a alianci zachodni weszli na tyle głęboko na kontynent, że możliwa byłaby ich pomoc dla powstania, wsparcie z powietrza, zaopatrzenie AK w broń, przerzucenie ich misji łącznikowych. Natomiast w sytuacji wkraczania wojsk radzieckich na ziemie polskie w pościgu za Niemcami, Instrukcja przewidywała wzmożoną dywersję przeciwko Niemcom, lecz już nie powstanie. Gen. Sosnkowski, przekazując rzekomo bezwartościową Instrukcję Komendzie Głównej AK, stwierdzeniem róbcie jak uważacie ujawnił swoją nielojalność w stosunku do rządu, lekceważenie swoich podwładnych w Kraju znajdujących się w trudnej sytuacji polityczno-psychologicznej oraz niezdolność do podjęcia osobistych decyzji takich chociażby jak podanie się do dymisji w sytuacji nie akceptowania polityki rządu.

Gdy się jednak okazało, że na skutek szybkiego posuwania do przodu Armii Czerwonej terytorium Polski, na którym nastąpiła już duża koncentracja wojsk niemieckich, nie będzie wyzwalane przez Anglosasów, odstąpiono zgodnie z powyższą instrukcją ostatecznie od powszechnego powstania, które według wcześniejszych założeń miało rozpocząć się z chwilą całkowitego rozkładu wojska i państwa niemieckiego, jak to działo się pod koniec 1918 roku. W zasadzie już dużo wcześniej bo po klęsce Niemców pod Kurskiem przewidywano, że wyzwolenie ziem polskich spod okupacji niemieckiej nastąpi wraz z nadejściem frontu wschodniego, wkroczeniem za wycofującymi się Niemcami wojsk radzieckich. Mimo, że jednak nie dojdzie do oczekiwanego załamania Niemiec, mającego być sygnałem do powszechnego powstania, według wcześniejszych, a nieaktualnych już planów podjęta zostanie później przedwczesna tragiczna decyzja. Wypowiadając się w swych depeszach przeciwko powstaniu powszechnemu i szerszej akcji zbrojnej przeciwko Niemcom ze względu na wkraczanie na ziemie polskie wojsk radzieckich, gen. Sosnkowski jako Naczelny Wódz nie wydał jednakże w tej sprawie żadnych rozkazów, a tylko próbował jedynie radzić i był tutaj niekonsekwentny. Wysłał do Kraju płk Okulickiego - swojego człowieka zaufanego, zagorzałego zwolennika powstania o wyjątkowo antyrosyjskiej i antyradzieckiej postawie oraz 7 lipca 1944 r. do gen. Bora niejednoznaczny telegram, w którym pisze, że jeżeli przed wkroczeniem Armii Czerwonej udałoby się opanować Wilno, Lwów i inne jakieś centrum, to należy to zrobić. Właśnie na to sformułowanie inne jakieś centrum będzie później powoływał się Okulicki, prowadząc agitację na rzecz przeprowadzenia akcji powstańczej w Warszawie. Gdyby Naczelny Wódz gen. Sosnkowski w tych jakże istotnych sprawach wydał rozkaz zakazu walki w Warszawie, to jak twierdzi gen. Bór byśmy jej nie rozpoczynali. Rozkaz byłby wykonany.

 Po otrzymaniu wytycznych z Londynu, w których koncepcja powstania powszechnego odchodziła już do lamusa, KG AK opracowała swój nowy plan o nazwie „Burza”, autorstwa głównie zastępcy Szefa Sztabu do spraw operacyjnych, jednego z najzdolniejszych oficerów KG AK, jak go ocenił gen. Bór-Komorowski, a mianowicie gen. Stanisława Tatara „Tabora”. Generał Tatar opracował wówczas również realistyczny plan reform wewnętrznych i polityki zagranicznej znany jako Memorandum nr 3, a uznany przez gen. Pełczyńskiego - szefa sztabu AK za chęć zbolszewizowania Polski. Płk dypl. Janusz Bokszczanin - drugi zastępca szefa sztabu AK słusznie zauważa, że nie wprowadzenie właśnie tego planu politycznego w życie przesądziło o losie Warszawy już jesienią 1943 roku. Plan Tatara - twierdzi Bokszczanin - był ostatnim sensownym aktem politycznym. Z upływem czasu jego wniosek wydaje się proroczy: “Jeśli nie podejmiemy zdecydowanie odważniejszej polityki zarówno w dziedzinie koncesji terytorialnych, jak i reform wewnętrznych, naród zmęczony sytuacją, z której nie widzi wyjścia, zaniecha walki i staniemy się generałami bez armii.” Zasługą Tatara jest, że zrozumiał, iż nie jest to już 1920 rok, że nieokreślone slogany patriotyczne nie wystarczą już do zmobilizowania kraju i że mimo wrogiego nastawienia do ZSRR ogromna większość narodu nie ma chęci bić się w obronie polityki, która żałośnie zbankrutowała w 1939 roku. Między 1920 i 1944 narodziła się nowa generacja, która bardzo surowo osądziła przedwojenne państwo polskie i całą jego politykę... Wydaje mi się, że gdybyśmy byli posłuchali Tatara, sprawy ułożyłyby się zupełnie inaczej... Polska zachowując swoje siły nienaruszone, mogłaby lepiej oprzeć się uciskowi stalinowskiemu 1949-1956.. Plan „Burza” gen. Tatara, przewidujący prowadzenie wzmożonej akcji dywersyjnej przeciwko wycofującym się wojskom niemieckim i ujawnienie się mimo braku porozumienia polsko-radzieckiego kierownictwa cywilnego i wojskowego wobec władz radzieckich, został zatwierdzony ostatecznie przez dowódcę AK w listopadzie 1943 r. oraz przekazany do Londynu w styczniu 1944 r. i zaczął wówczas obowiązywać. Dopiero od tego momentu przestał formalnie obowiązywać nierealny już nawet na przełomie 1942/1943 roku, po klęsce niemieckiej pod Stalingradem, plan powstania powszechnego. Gen. Tatar - osoba w sposób szczególnie realistyczny oceniająca w KG AK kształtującą się wówczas sytuację polityczno-wojskową - według opinii gen. Bora-Komorowskiego chciał szukać za wszelką cenę pełnego porozumienia z Rosją, a nawet poza rządem i godził się na oddanie ziem wschodnich. Była to, jego zdaniem, jedyna możliwość ratowania sytuacji.). To prorosyjskie nastawienie gen. Tatara nie akceptowane przez oficerów związanych z sanacją, a także pewna zbieżność jego poglądów z poglądami premiera Mikołajczyka doprowadziły do odwołania go - do czego zwłaszcza przyczynił się gen. Pełczyński - z zastępcy szefa sztabu KG AK i wysłania w kwietniu 1944 r. do Londynu, gdzie został zastępcą szefa sztabu do spraw krajowych Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego - przeciwnika rozmów z Rosją Radziecką. Po jego wyjeździe dojdzie do likwidacji dowództwa operacyjnego obejmującego oddział II, III, IV i V, którego zadaniem była ocena sytuacji strategicznej w kraju, opracowanie generalnych planów operacyjnych, planowanie wszystkich akcji militarnych. Dowództwo operacyjne miało w przypadku wybuchu powstania zostać jego sztabem. Od wyjazdu gen. Tatara już ani razu gen. Bór nie zwoła posiedzenia całego dowództwa operacyjnego, które zastąpione zostało przez spotkania dyletantów w sprawach operacyjnych: gen. Bora - miłośnika sportów konnych, uczestnika olimpiady w Paryżu i Berlinie, gen. Pełczyńskiego - specjalistę od wywiadu i gen. Okulickiego - chojraka, skorego do wypitki i do wybitki jak określił go gen. Bór, pozbawionego dyscypliny umysłowej wymaganej od oficera sztabowego. Trafnie oceni zaistniałą sytuację płk dypl. Bokszczanin, twierdząc że: Z chwilą aresztowania Roweckiego komenda Główna straciła szefa, wraz z wyjazdem Tatara rozsądek... KG zapadła w rodzaj snu zimowego… i z chwilą przyjazdu Okulickiego prace sztabu AK charakteryzował brak realizmu i powagi, amatorszczyzna. Przygotowany przez gen. Tatara plan „Burza” nie przewidywał większych walk, lecz nękanie cofających się tylnych straży niemieckich, a przede wszystkim - ze względu na słabe uzbrojenie AK - oddziałów tylnych straży tylnej, co najczęściej dotyczyło oddziałów niemieckich wielkości kompanii lub plutonu. W Warszawie natomiast strażą tylną wycofujących się ze wschodu wojsk niemieckich mógł być korpus, a jego oddziałem tylnym dywizja pancerna. W rozkazie uzupełniającym z 23 marca 1944 roku do operacji „Burza” komendant AK nakazuje zajmowanie większych miast po ich opuszczeniu przez wojska niemieckie, przed wkroczeniem wojsk radzieckich. Również osiedla i miasteczka zgodnie z rozkazem z 14 kwietnia 1944 roku miały być opanowane natychmiast po ich opuszczeniu przez Niemców. Oczywiście, że zwłaszcza w osiedlach mogło dojść do walk zbrojnych w związku z atakami na tylne straże niemieckie ale w zasadzie takich sytuacji jako nietypowych nie przewidywał plan „Burza”. Nasycenie dużą ilością wycofującego się wojska niemieckiego z miast, miasteczek, osiedli, węzłów komunikacyjnych wywoływało obawy, że podjęcie na tych terenach walk doprowadzi do odwetu i zniszczeń. Dlatego tylnym strażom niemieckim miano nie utrudniać, lecz ułatwiać opuszczanie miast i różnych miejscowości. Dla samej Warszawy opracowano dwa plany - pierwszy w 1942 r. w ramach powstania powszechnego na wypadek załamywania się Niemiec podobnie jak w 1918 roku. Plan ten był ambitny i przewidywał, że powstanie rozpocznie się jednocześnie z ucieczką Niemców z Warszawy nie w godzinach popołudniowych o godz. 17, co nastąpiło 1 sierpnia, lecz o świcie atakiem bardzo dobrze uzbrojonych oddziałów powstańczych na ponad sto najważniejszych obiektów, zajęciem mostów, dworców, fortec, dwóch lotnisk, a następnie całego miasta. Szlaki komunikacyjne na zachód od Warszawy miały być nie atakowane, wolne, żeby umożliwić wojskom niemieckim wycofanie się z miasta bez walk grożących jego zniszczeniem. Drugi plan z 1943 roku opracowany w ramach operacji „Burza”, skromniejszy, łatwiejszy do realizacji, uwzględniający sytuację strategiczną, dużą koncentrację wojsk niemieckich, przewidywał wyprowadzenie oddziałów na północ do Puszczy Kampinowskiej, na południe do Lasów Kabackich, a następnie przesunięcie ich z dwóch stron wzdłuż Wisły w celu wypierania Niemców z miasta na zachód. Operacja ta miała być ściśle zsynchronizowana z ofensywą wojsk radzieckich. W rozkazie uzupełniającym z marca 1944 roku Warszawa została w ogóle wyłączona z planu „Burza”, z czym wiązało się zaprzestanie przygotowań do akcji powstańczej w stolicy. Aby nie tamować odwrotu wojsk niemieckich i ich ewentualnej nieobliczalnej reakcji w Warszawie, główne arterie przelotowe miały pozostać wolne. Uzbrojone oddziały AK miały opuścić Warszawę i na terenie podokręgu „Zachód” prowadzić akcję dywersyjną na szlakach komunikacyjnych. Rozkaz zatem gen. Bora z 31 lipca przekazany płk Monterowi: Jutro punktualnie o godz. 17 rozpocznie Pan operację „Burza” w Warszawie, w ogóle nie mieścił się w ramach planu „Burza” i powstanie wybuchło nie w chwili opuszczania Warszawy przez tylne straże niemieckie lecz na podstawie rzekomego meldunku o dotarciu kilku czołgów radzieckich na obrzeża Pragi. Operacja „Burza” na lewym brzegu Wisły, na którym znajdowała się główna część Warszawy, była w rzeczywistości możliwa jedynie podczas opuszczania przez Niemców odcinka środkowej Wisły, odchodzenia ich na zachód, co nastąpiło dopiero w styczniu 1945 roku.

 Decyzje o bezwzględnej obronie środkowej Wisły i Warszawy Niemcy podjęli w dniu 22 lipca. Hasłem głównym naczelnego dowódcy 9 armii generała wojsk pancernych von Vormana było: „Stoimy nad Wisłą i ją utrzymamy” . To zatrzymanie przez wojska niemieckie Armii Czerwonej na wschodniej stronie Wisły według- szefa Urzędu Dystryktu Warszawskiego dr Fridricha Gollerta- miało „ogromne znaczenie dla całego rozwoju sytuacji na froncie wschodnim. Gdyby bowiem bolszewikom udało się przekroczyć Wisłę w rejonie Warszawy i zgodnie z ich planem uderzyć dalej, poza Warszawę, to front wschodniopruski znalazłby się w ciężkich opałach. To, że ten strategiczny cel do dnia dzisiejszego (20.XII,1944 r) nie został zrealizowany najlepiej świadczy o niemieckim dowództwie wojskowym i bohaterstwie niemieckich żołnierzy walczących w rejonie Warszawy”. Tak więc w chwili podejmowania decyzji o wybuchu powstania oraz w pierwszej fazie jego trwania dowództwo AK w ogóle nie orientowało się czy obrona Warszawy przez Niemców przed wojskami radzieckimi będzie przejściowa czy też trwała. Dopiero później przekona się, że obrona ta będzie miała charakter trwały. Sam moment, sytuacja militarna w jakiej wydano rozkaz o rozpoczęciu powstania nie mieściły się w ogóle we wcześniejszych planach i ustaleniach sztabowych. Jego wydanie to wynik samowoli trzech generałów, a zwłaszcza generała Okulickiego i Pełczyńskiego, kierujących się w swym postępowaniu wyłącznie sytuacją polityczną, na zmianę której nie miałoby wpływu nawet pomyślnie zakończone pod względem wojskowym powstanie. Ingerencja wojskowych, ukształtowanych w duchu zasad rządzenia w Polsce pomajowej, doprowadzi Warszawę do bezsensownej tragedii, możliwej do uniknięcia.

 Stosunek aliantów zachodnich do planów działań zbrojnych o charakterze powstańczym na terytorium Polski będzie negatywny. I tak między innymi na zaniechanie realizacji koncepcji powstania powszechnego, obok nadciągającego frontu wschodniego, niewątpliwie wpływ miało również oświadczenie rządu angielskiego o tym, że działania zbrojne, powstanie powszechne w Polsce nie interesują go i strona polska w tych sprawach nie może oczekiwać na jakąkolwiek pomoc angielską. Dla alianckich szefów sztabu, omawiających w październiku 1943 r. przyszłą inwazję na Francję, działalność zbrojna AK na ziemiach polskich nie miała większego znaczenia. Interesowała ich jedynie współpraca wywiadowcza, informacje z terenów Niemiec oraz innych krajów okupowanych i w zamian za tą współpracę wspomagano skromnie jedynie działalność sabotażową AK. Nie przekazywano AK większych ilości broni zakładając, że może zostać użyta nie tylko przeciwko Niemcom ale ich najbliższemu sojusznikowi. Na dokumencie brytyjskim - twierdzi Jan Ciechanowski, autor książki o powstaniu wydanej w Londynie, który dotyczył zrzutów broni dla AK - znalazłem taki dopisek: „Niestety jeszcze nie wymyślono karabinu maszynowego, który zabija tylko Niemców, a nie Rosjan”. O braku zainteresowania zachodnich aliantów powstaniem, działaniami zbrojnymi AK na ziemiach polskich przechodzących w strefę operacyjnych działań Armii Czerwonej, świadczy chociażby sprawa wysłania do Polski misji wojskowej amerykańskiej i brytyjskiej, uznania żołnierzy AK za kombatantów czy też pomocy dla walczącej Warszawy. Starania o przysłanie brytyjskiej i amerykańskiej misji wojskowej do Polski rząd polski w Londynie rozpoczął w październiku 1943 roku. Na wystąpienie premiera Mikołajczyka w lutym 1944 roku w tej sprawie, amerykański chargé daffaires przy rządzie polskim Rudolf Schoenefeld w liście z 30 marca 1944 roku poinformuje, że wysłanie misji do Polski Zjednoczony Komitet Szefów Sztabów USA uznał za niewykonalne w obecnej sytuacji. Natomiast Churchill w swym liście z 7 kwietnia 1944 roku do Mikołajczyka napisze: Zastanawialiśmy się bardzo nad tą propozycją i starannie rozważaliśmy wszelkie jej aspekty. W obecnie panujących warunkach Rząd Jego Królewskiej Mości niechętnie uznał się zmuszonym do zdecydowania, że nie może teraz zgodzić się na sugestię Jego Ekscelencji . Swoją prośbę premier Mikołajczyk ponawia 9 kwietnia w poufnej rozmowie z Churchillem, którego stanowisko do powstania jest negatywne, a także w czasie powstania 28 sierpnia. Podobne starania czynili wobec Foregin Office ambasador Raczyński oraz wicepremier Kwapiński. Dopiero 24 grudnia 1944 roku, kiedy działania zbrojne AK zgodnie z wcześniejszym rozkazem gen.Bora zostały do minimum ograniczone i nie miały już jakiegokolwiek większego znaczenia militarnego, wyląduje w okolicach Żarek pod Częstochową brytyjska misja wojskowa płk Hudsona, której działalność trwała raptem trzy tygodnie do zajęcia tych terenów 17 stycznia przez wojska radzieckie. Ten negatywny stosunek aliantów zachodnich do planów prowadzenia walk zbrojnych przez AK w strefie działań operacyjnych wojsk radzieckich ujawni się w pełni właśnie podczas powstania warszawskiego. O ile np. Naczelny Dowódca Sił Sprzymierzonych w Europie gen. D. Eisenhower uznał wręcz błyskawicznie francuską armię podziemną „Maquis” za kombatantów, o tyle uznanie AK napotykało na duże kłopoty. Rozpoczęte 26 lipca starania ambasadora Edwarda Raczyńskiego o wydanie przez rząd brytyjski oświadczenia o przysługujących żołnierzom AK prawach kombatanckich wynikających z Konwencji Genewskiej z 1929 oraz o ogłoszenie komunikatu radiowego w tej sprawie trwały przeszło miesiąc. Prowadził je również wicepremier Jan Kwapiński, premier Mikołajczyk, minister Romer. Dopiero na skutek ciągłych nacisków, rząd brytyjski przyjął 29 sierpnia i ogłosił w prasie 30 sierpnia oświadczenie uznające AK za siłę kombatancką, integralną część polskich sił zbrojnych na Zachodzie, ostrzegające Niemców przed gwałceniem przepisów prawa wojennego. W tym samym dniu identyczną deklarację ogłosił rząd USA. Mimo, że sytuacja - rozstrzeliwanie przez Niemców rannych i wziętych do niewoli powstańców - wymagała natychmiastowego wydania takiego oświadczenia, rząd brytyjski zwlekał i wydał je dopiero po miesiącu walk w Warszawie . Podobnie będzie wyglądała sytuacja odnośnie pomocy dla powstania. Na przedłożoną 26 lipca sugestię o pomocy na wypadek powstania, 28 lipca rząd brytyjski poinformuje stronę polską za pośrednictwem sekretarza stanu Cadegana o swym negatywnym stanowisku w sprawie możliwości udzielenia pomocy walczącej Warszawie. Po wybuchu powstania, w tej sprawie interweniować będzie u władz brytyjskich i amerykańskich ciągle ambasador Raczyński, premier Mikołajczyk, wicepremier Kwapiński. Do żon prezydenta Roosvelta i premiera Churchilla w imieniu kobiet polskich apel wystosuje Helena Sikorska. Łączną depeszę do Roosvelta i Churchilla wystosują: Rada Jedności Narodowej, Delegat Rządu na Kraj oraz Komendant AK, a do wicepremiera brytyjskiego Attlee Centralny Komitet Polskiej Partii Socjalistycznej. Strona aliancka brak większego wsparcia dla walczącej Warszawy tłumaczyć będzie przeszkodami natury technicznej (odległość), operacyjnej (strefy działań), chociaż miały one w dużym stopniu podłoże polityczne możliwe do usunięcia przy odrobinie dobrej woli z ich strony. Oczywiście, że loty ze względu na swą długość nad terenami nieprzyjacielskimi nie należały do bezpiecznych ale jednak były prowadzone bombardowania obiektów leżących w dalszej odległości od baz, niż Warszawa jak np. w Królewcu, Ploesti, Bukareszcie, Drohobyczu itd. Opóźnione dostawy (na około 200 zrzutów 130 wpadło w ręce niemieckie) dzięki uporczywym staraniom strony polskiej, zwłaszcza w trzeciej dekadzie września zadecydowały o wyjątkowo niepomyślnym przebiegu powstania. W początkowej fazie powstania na skutek braku amunicji powstańcy nie byli w stanie wywalczyć sobie dogodnego oparcia o granice miasta, zlikwidować dokonanego przez jednostki niemieckie podziału miasta na odseparowane dzielnice, w których później oddziały powstańcze były z łatwością niszczone. Z braku broni i amunicji powstańcy nie mogli prowadzić dłużej i na większą skalę działań zaczepnych i krwawo wywalczone w początkowej fazie w miarę korzystne pozycje w mieście szybko utracili. Nasuwa się tutaj zarazem pytanie, czy w takim razie dostarczone przez aliantów w sumie skromne środki walki i to w niekorzystnym, późniejszym już okresie nie przedłużyły tylko trwającej tragedii i agonii powstania? Niewątpliwie tak. Wierny jak się okazało ale nie główny ich aliant zostanie wprowadzony w błąd, zdradzony i osamotniony, czego wcześniej przywódcy obozu londyńskiego jakoś nie przewidywali. Zrozumieli to poniewczasie przywódcy walczącego podziemia, czego przykładem będą kierowane do narodu odezwy, apele przepełnione goryczą i bólem. A oto wyjątek z takiej odezwy do Narodu z dnia 3 października 1944 r. wystosowanej przez Radę Jedności Narodowej i Krajową Radę Ministrów, w której m.in. czytamy: Podjęliśmy jawną walkę w Warszawie nie w tej intencji, abyśmy mieli sami Niemców pobić. Byliśmy na to za słabi liczbą i uzbrojeniem. Liczyliśmy na pomoc /.../ naszych Aliantów Zachodnich. Zawiedliśmy się. Skutecznej pomocy nie otrzymaliśmy. Potraktowano nas gorzej, niż sprzymierzeńców Hitlera: Italię, Rumunię, Finlandię. Walczyliśmy więc samotnie przez dziewięć tygodni. Walczyliśmy na gruzach Warszawy, na gruzach tego wszystkiego co kochamy, co jest pamiątką naszej wielowiekowej przeszłości. Krew nasza wsiąkła obficie w Świętą Ziemię Polską. A kiedy żołnierze nasi wystrzelali ostatnie, zdobyte na nieprzyjacielu pociski, kiedy matki dzieci naszych nie miały już czym karmić, ani napoić, kiedy długie kolumny ludzi nie znajdowały już wody w wypróżnionych studniach, kiedy trupy umarłych z głodu zaczęliśmy wyciągać z piwnic - nie mieliśmy żadnych możliwości prowadzenia dalszej walki i walkę tę przerywamy. Sierpniowe powstanie z powodu braku pomocy upada w tej samej chwili, gdy Armia nasza pomaga wyzwolić się Francji, Belgii i Holandii. Powstrzymujemy się dziś od sądzenia tej tragicznej sprawy. Niech Bóg Sprawiedliwy oceni straszną krzywdę, jaka Naród Polski spotka i niech wymierzy słuszną karę jej sprawcom..

Jacek Smolarek



Czynniki osłabiające Polskę według poglądów Dmowskiego

W ostatnich latach gwałtownie słabnie Polska i naród traci swoją tożsamość. Na zaistniałą sytuację wpływ mają nie tylko różne reformy gospodarczo-polityczne, manipulacje medialne, szkodliwa często polityka unijna ale i również czynniki o których już wcześniej pisał Roman Dmowski. Czynnikiem istotnym osłabiającym dawniej Polskę, a funkcjonującym i w czasach dzisiejszych, to między innymi stan charakteru mentalno-świadomościowego narodu z czego należy sobie zdawać sprawę.

Wypowiedzi Dmowskiego w sprawie przyczyn wpływających na słabości Polski znajdują się w wielu jego publikacjach książkowych i artykułach. Uznając dzieje Polski, zwłaszcza po upadku państwowości polskiej wyłącznie za historię narodu, nawiązuje tutaj do poglądów znanego Polaka ks. Stanisława Staszyca, który uważał na początku XIX w., że : „Nie ma to być opis szczególnych wydarzeń, panowań, ale ma to być historia narodu”.[1] Opisując słabości Polski zwłaszcza przedrozbiorowej, również nawiązuje do poglądów szkoły warszawskiej, a także Michała Bobrzyńskiego, Józefa Szujskiego, podkreślając zarazem duży wpływ na upadek państwowości polskiej czynników zewnętrznych czyli sytuacji międzynarodowej.

Historia Polski w stosunku do innych narodów jest według Dmowskiego stosunkowo krótka i „mniej jednolita, odznacza się zmiennością losów…”.[2] Podłożem słabości Polski, a więc polskiego narodu, w tym również w okresie międzywojennym są przyczyn: polityczne, społeczne, gospodarcze oraz psychologiczno- duchowe. Do podstawowych słabości Polski wpływających na upadek polskiej państwowości zalicza takie czynniki jak wszechwładzę szlachty uniemożliwiającą zaistnienie równowagi między czynnikiem społecznym, a państwowym, nadmierne przesunięcie się terytorialne Polski poza granice etnograficzne w kierunku wschodnim, asynchroniczność linii rozwojowej Polski i Europy w XVII-XVIII w., charakter społeczeństwa, narodu oraz przemoc zewnętrzną. Główna przyczyna wewnętrznej słabości i upadku Polski to właśnie zachwianie się równowagi między tzw. czynnikiem państwowym a społecznym na niekorzyść tego pierwszego, wynikająca z przerostu demokracji szlacheckiej w stosunku do władzy wykonawczej jako synonimu władzy państwowej.


Naród szlachecki

Dominacja polskiej szlachty rozpoczęła się już w XV w. wraz z jej wzmocnieniem ekonomicznym na skutek upadku handlu lewantyńskiego po zajęciu Konstantynopola przez Turków, uzyskaniu przez Polskę dostępu do morza, co uczyniło z Wisły główny trakt eksportu przede wszystkim zboża. Wzmocniona warstwa szlachecka zmuszała władców Polski do ustępstw w jej interesie głównie za wyrażenie przez nią zgody na pospolite ruszenie i sprawy podatkowe. W tej sytuacji władza zaczęła się przesuwać stopniowo w ręce czynnika społecznego, narodu szlacheckiego i sprawowana była za pośrednictwem Sejmów oraz Sejmików, które w późniejszym czasie staną się narzędziem gry politycznej wielkiej magnaterii, a także miejscem obcych wpływów i intryg. Ograniczając mocno władzę wykonawczą, czyli królewską, podporządkowując sobie warstwę chłopską, spychając na margines polskie mieszczaństwo, hamując jego działalność gospodarczą za pośrednictwem ludności żydowskiej, naród szlachecki jednocześnie dążył do rzeczywistej realizacji- ale tylko dla siebie- idei wolności i równości. Kształtowała się wówczas Polska jako federacja majątków szlacheckich ze zniewolonym chłopem. Tą dominującą pozycję szlachta osiągnęła bez większego wysiłku, walk politycznych i poświęceń. A zatem anomalia życia politycznego Polski przedrozbiorowej wynikała z braku poza stanem szlacheckim warstw „uzdolnionych” do życia politycznego co doprowadziło do tego, że szlachta posiadająca wyłączny przywilej sprawowania władzy, wolna od współzawodnictwa z innymi grupami, warstwami, zwyrodniała politycznie, utraciła poczucie interesu państwowego. Odznaczając się skrajnym indywidualizmem i liberalizmem, stojąc na straży wyłącznie własnych interesów, przeciwstawiała w praktyce sobie polskie państwo. W tym okresie prawie we wszystkich istniejących innych państwach, w tym sąsiedzkich, grupy, warstwy rządzące były „tresowane w szkole absolutyzmu”, spełniając zarazem służebną rolę wobec swojego państwa. Natomiast brak sił politycznych w Polsce będących przeciwwagą dla liberalizmu szlachty, broniących interesów państwowych zachwiał równowagą ówczesnego systemu politycznego, niezbędnego dla normalnego funkcjonowania i rozwoju państwowości polskiej, a także i narodu.[3] Tylko silne polskie mieszczaństwo o szerokich aspiracjach politycznych mogło być wówczas według Dmowskiego przeciwwagą warstwy szlacheckiej. Niestety szlachta, mając nieograniczoną władzę celowo hamowała rozwój miast polskich, czyli polskiego mieszczaństwa, a później wojny szwedzkie doprowadziły je do ostatecznej ruiny. Tak więc Polska uległa uwstecznieniu pod względem strukturalnej budowy społeczeństwa.[4] Upraszczając się w swojej budowie, społeczeństwo polskie składające się tylko z dwóch warstw: szlacheckiej i chłopskiej, z których żadna nie potrzebowała walczyć o swój byt ekonomiczny i wpływy polityczne- cofnęło się w swoim rozwoju. Życie wewnętrzne narodu stało się życiem biernym, bez walki i większych wysiłków. Ukształtował sie „miękki” typ charakteru jednostek. Dla jednostek aktywnych i twardych nie było miejsca w tym społeczeństwie. Lukę w strukturze społeczeństw polskiego mogła wypełnić ludność żydowska, ale nie posiadała zdaniem Dmowskiego aspiracji politycznych, czyli poczucia wspólnoty z narodem polskim i wspierała tylko pozbycie się przez szlachtę współzawodnika, jakim było polskie mieszczaństwo. „Dzięki Żydom- pisze- Polska została narodem szlacheckim do połowy XIX stulecia, a nawet dłużej, bo jest nim do dziś jeszcze w pewnej mierze, gdyby nie oni, pełniąca opanowane przez nich funkcje część ludności polskiej byłaby się zorganizowała jako współzawodnicząca ze szlachtą siła polityczna, jako trzeci stan, który tak doniosłą rolę w rozwoju społeczeństwa europejskiego odegrał i stał się głównym czynnikiem nowoczesnego życia społecznego. Gdyby nie oni wystąpienie na widowni mieszczaństwa w dobie Sejmu Czteroletniego, byłoby zjawiskiem bez porównania potężniejszym o ile by nie nastąpiło znacznie wcześniej” .[5] Tak więc napływająca do Polski ludność żydowska wpłynęła na niedorozwój nie tylko strukturalno- polityczny narodu polskiego, systemu ustrojowo-politycznego państwa ale i na indywidualizm szlachecki. Czym bardziej rozwinięte jest strukturalnie społeczeństwo, tym silniej związana jest z nim jednostka. Związanie zatem szlachty z pozostałą częścią społeczeństwem było bardzo słabe i żyjąc w izolacji od reszty narodu w warunkach cieplarnianych, nie współzawodnicząc, nie walcząc z nikim, mając szeroko rozbudowany system przywilejów, utrwalała tylko swoje wady oraz słabości. Szlachcic polski „bardzo mało musiał, a robił co chciał”. Takiego indywidualisty trudno było spotkać w innym narodzie europejskim. W konsekwencji szlachta polska utraciła swoje cechy duchowe dające jej siłę do wytrwałego wysiłku i odpowiedniego reagowania na naciski zewnętrzne.

Podobne poglądy jak Dmowski w tej sprawie prezentowali inni działacze narodowi, jak Ludwik Popławski, Zygmunt Balicki, mający również rodowody szlacheckie. W artykule „Akcja uzdrowienia narodowego”, zamieszczonym na łamach „Przeglądu Narodowego” z 1913 r., Balicki uznaje brak silnego stanu trzeciego za główną przyczynę słabości Polski i zwyrodnienie jej ustroju. [6] Szlachta w Polsce uniemożliwiła rozwój polskiego mieszczaństwa mającego wpływ na stan gospodarczy państwa, podczas gdy na zachodzie zaczynało ono odgrywać coraz większą rolę. Współpracując z ludność żydowską przeciwko mieszczaństwu polskiemu w celu zablokowania rozwoju politycznego swojego współzawodnika, uniemożliwiła tym samym władzy królewskiej przeciwstawić wszechwładztwu swojemu rodzime mieszczaństwo ze względu na jego słabość.[7] W tamtym czasie do tych poglądów Dmowskiego w pracy historycznej „Sprawa polska” z 1913 r. nawiązuje Eugeniusz Starczewski, a w okresie międzywojennym znany historyk Wacław Sobieski w „Dziejach Polski” wydanych w 1923 r. Natomiast wśród młodszego pokolenia ideologów Narodowej Demokracji podobnie analizuje sytuację w okresie późniejszym zwłaszcza Jędrzej Giertych w swej książce „Tragizm dziejów Polski” wskazując na trzy czynniki osłabiające Polskę. „”Sojusz trzech potęg- pisze J. Giertych- państwa pruskiego, Żydów i masonerii ( oraz niektórych innych tajnych związków), były stałym czynnikiem sytuacji politycznej ostatnich paru stuleci”.[8]


Przesunięcie na wschód

Na osłabienie Polski niewątpliwie wpływ miało również przesunięcie państwa polskiego na wschód po zawarciu unii polsko- litewskiej w XVI w. Polityka polska zmieniła wówczas swój kierunek, nie nawiązywała już do tradycji piastowskiej. Litwie było obce, obojętne nastawienie zachodnie polskiej polityki pierwszych Piastów oraz nie interesowały ją sprawy Pomorza oraz Śląska. Po zawarciu unii polityka ta głównie koncentrowała się na wschodnich terenach, gdzie trwała już od dawna rywalizacja Litwy z Moskwą o ziemie nie litewskie, lecz ruskie. Następujące jednakże wewnętrzne osłabienie Rzeczypospolitej zmusi, Litwę do rezygnacji z dalszej ekspansji na wschód, a Polska zapomni o Pomorzu i Śląsku. Tak więc, gdyby ówczesna polityka Rzeczypospolitej nawiązywała ściśle do polityki piastowskiej nie doszłoby- do wzrostu potęgi pruskiej- najniebezpieczniejszego wroga Polski. Tocząca się natomiast po zawarciu unii walka z Rosją o ziemie ruskie, pozycję czołową na wschodzie nie miała już wówczas szans i nie była w polskim interesie. Ta prowadzona nowa polityka zewnętrzna, zagraniczna spowoduje również, że wpływy polskie rozpłyną się na wielkich obszarach wschodnich, a w tym czasie na zachodzie narodzi się wielce niebezpieczny wróg numer jeden- Polski. Państwowość polską w dużym stopniu osłabią nie tylko olbrzymie, obce terytoria na wschodzie, ale i odmienność cywilizacyjna tamtejszej ludności. Po połączeniu się z Litwą zanikowi ulega dotychczasowy łaciński, zachodni charakter Polski. „Polska wprawdzie – pisze Dmowski- niesie skutecznie swą cywilizację zachodnią na te wschodnie obszary ale i wschód, stanowiący wewnątrz państwa ogromną siłę oddziaływania ze swej strony, zwłaszcza w sferach górnych, w tym co Rzeczypospolitą rządzi, co ma ogromny wpływ na umysłowość po Unii Lubelskiej jest uderzający- i na instytucje Rzeczypospolitej”.[9]Na osłabienie dotychczasowej cywilizacji łacińskiej, będącej cywilizacją narodu polskiego, również wpływało przybywanie do Polski po wojnach szwedzkich ludności żydowskiej określanej jako „żywioł wybitnie wschodni, najtrudniej poddający się wpływom cywilizacji rzymskiej i najbardziej rozkładowo działający na jej instytucje”.[10] W tych czasach Polska rozpływająca się na terenach wschodnich odosabnia się także od Europy, w której powstają państwa o charakterze centralistycznym, inne w swych założeniach i strukturze niż federacyjna idea Rzeczypospolitej. Na skutek zatem polityki szlacheckiej Polska nie potrafiąc przybliżyć się ustrojowo do ówczesnej Europy, nie posiadająca wewnętrznych sił na jej przeistoczenie na wzór zachodnio-europejski, doprowadziła do upadku swojej państwowości.

Szczególnie silnie niszczący wpływ cywilizacji wschodniej na Polskę nastąpił zdaniem Dmowskiego po 1864 r., kiedy to w Królestwie Polskim ulega likwidacji wiele instytucji polskich, a w umysłach Polaków rozkład pojęć i zachodnich „instynktów społecznych”. Kształtuje się wówczas na ziemiach polskich nowy typ człowieka charakteryzujący się naiwnością, niezrozumieniem życia współczesnej Europy, lekceważący w polityce wszystko prócz „rewolweru i dynamitu”. „Społeczeństwo polskie- pisze Dmowski- we wschodniej części kraju, weszło w dwudzieste stulecie, jako o wiele mniej zachodnie, niż było w poprzednich pokoleniach. Polska stała się o wiele mniej jednolita w swej psychice, w swych pojęciach moralnych i prawnych, w swej umysłowości politycznej”.[11] Po odzyskaniu niepodległości w Polsce nadal toczyła się walka ducha wschodniego z zachodnim. Przejawem szkodliwej agresji, niższej kultury wschodniej miał być między innymi zamach majowy socjalisty Józefa Piłsudskiego urodzonego na Wileńszczyźnie -łamiącego porządek prawny.[12] Tak więc ukształtowane na wschodnich terenach skłonności psychiczne społeczeństwa polskiego przez cywilizację bizantyńsko-mongolską osłabiają państwowość i naród, są wyrazem bezprawia, wydobywającym „na widownie polityczną” rodzime barbarzyństwo.[13] Natomiast wysoko oceniał ludność ziemi poznańskiej i pomorskiej, która „w swej masie jest najkulturlaniejszą częścią narodu i… ma wielkie zadanie w odbudowanej Polsce”.[14] Miał również nadzieję, że Polska współczesna ma szansę stać się bardziej państwem zachodnim opartym na „ścisłych i surowo przestrzeganych podstawach prawnych” zwłaszcza po odzyskaniu piastowskich ziem zachodnich. (Tamże s.88) Podczas spotkania w połowie lat 30-tych członków Komitetu Głównego Stronnictwa Narodowego w Warszawie Dmowski już przepowiedział że Szczecin będzie należał do Polski, a jego wojewodą zostanie prezes okręgu SN w Poznaniu doktor medycyny Czesław Meissner. Tylko zatem powrót do zachodnich podstaw bytu narodu może wzmocnić państwo polskie, jego wartość i trwałość. „Tego nawrotu – pisze Dmowski- może dokonać tylko sam naród, wzięty w głębszym tego słowa znaczeniu, to wszystko, co reprezentuje w Polsce, silną świadomość narodową, przywiązanie do tradycji cywilizacyjnych, poczucie prawa i przywiązanie do praworządności, dyscyplinę religijną i moralną”.[15]

W okresie powojennym o charakterze szkodliwy dla interesu narodu polskiego kierunek polityki wschodniej promował na emigracji redaktor naczelny czasopisma „Kultura” Jerzy Giedroyjć urodzony w Mińsku białoruskim. W dzisiejszych zaś czasach ta polityka jest kontynuowana zwłaszcza od czasów prezydentury A. Kwaśniewskiego po dziś dzień wobec wschodnich państw i narodów słowiańskich - Białorusi, Rosji i Ukrainy. Na ogół do tego kierunku polityki nawiązują obecnie ci politycy, których potomkowie mieli korzenie wschodnie, pochodzili z obecnych ziem litewskich, białoruskich, czyli terytoriów należących wcześniej po rozbiorach Polski do carskiej Rosji.

Czynniki zewnętrzne

Obok czynników wewnętrznych na słabość, a zwłaszcza upadek Polski wpływ miały również czynniki zewnętrzne, sąsiedzi, a głównie Prusy. Dmowski przeciwstawia się opiniom, że to tylko wyłącznie wady ustrojowe wpływające na słabość rządów i wewnętrzną anarchię wpłynęły na losy Polski. „To raczej zbyt uproszczona i jednostronna teoria zawdzięcza swą popularność- pisze- wpływowi mocarstw, które zniszczyły Polskę i które uważały, że korzystnie dla siebie dowodzić, że Polska nie posiada kwalifikacji do niezawisłego istnienia”.[16] Zwraca uwagę, że większość państw europejskich miała okresy słabości, wewnętrznej anarchii, szczególnie długiej w Europie Wschodniej, gdzie państwa „te miały słabsze podstawy od państw zachodnich, ponieważ zbudowane zostały na gruncie mniej przygotowanym historycznie do instytucji europejskich. Polska przeszła przez okres rozstroju, który trwał względnie długo- około 150 lat; przyszło ono wtedy, gdy rozstrój miał się ku końcowi, w chwili gdy w Sejmie polskim przeszły wielkie reformy, reformy usuwające wszystkie główne wady konstytucji”.[17] Ze względu na cel i adresata co jest zrozumiałe w rozprawie „Problem sof central and Eastery Europe” z 1917 r. kierowanej do koalicji państw zachodnich, będzie wskazywał, że główna przyczyna zniszczenia Polski znajdowała się w czynniku zewnętrznym, sytuacji międzynarodowej Europy w tym w państwach sąsiedzkich, gdzie władze sprawowali dwaj autokratyczni monarchowie: „w Rosji Piotr Wielki, który zużytkował swą władzę autokratyczną dla dzieła reformy i zreorganizował swe państwo według wzorów absolutyzmu europejskiego, zaopatrując je w wielką stałą armię; w Prusach Fryderyk Wielki, który uczynił swe Królestwo największą potęgą militarną na kontynencie europejskim”.[18] Również rewolucja francuska pochłaniająca w dużym stopniu uwagę państw zachodnich wpłynęła na to, że rozbiory Polski zmieniające mapę polityczną Europy potraktowane zostały jako drugorzędne i bez większego znaczenia. Te okoliczności zewnętrzne odosobniły- pisze Dmowski- „Polskę i pozostawiły ją bez sprzymierzeńców jako łatwy łup dla jej trzech potężnych sąsiadów, w tej właśnie chwili, kiedy przeprowadzając reformy wewnętrzne, przygotowała się ona do odegrania nowej roli w życiu międzynarodowym i postępie Europy”.[19]

XIX-wieczna demokracja polska

Za osłabianie polskich dążeń narodowo-państwowych Dmowski obciąży XIX-wieczną demokrację polską, która przyjęła błędną koncepcję demokracji europejskiej odnośnie idei narodowej i państwowej, nie dostrzegając, że zniewolony naród polski nie posiada przecież własnego państwa. „… demokracja nasza- pisze- pozostająca w ścisłych stosunkach z demokracją europejską, zawsze miała charakter liberalny, wysuwała na pierwszy plan ideały wolności, jakkolwiek konieczność zmuszała ją do walki przede wszystkim o państwo polskie”. [20] Jeszcze przed odzyskaniem niepodległości na początku XX wieku niektórzy przedstawiciele formacji demokratycznej uważali, że należy walczyć wyłącznie ale tylko o wolność, swobody jednostki i przeciwstawiać się również aspiracjom narodowo-państwowym. „Wielu tzw. patriotów-pisze-, którzy pragną odbudowania państwa polskiego, wysila sobie już dziś myśl, jakby najbardziej ograniczyć władze tego państwa, którego nie ma, a którego zdobycie nie jest tak proste i łatwe jak to się zdaje rozmaitym, wykarmionym broszurkami „mężom stanu” ”. [21] Program demokracji polskiej nie zawierał zatem idei narodowo-państwowej gdyż zrodził się nie z potrzeb życia narodu, jego problemów i sytuacji. Demokracja polska to jedynie filia ogólnoeuropejskiej demokracji, która w swych programach była skrajnie liberalna politycznie, walcząc wyłącznie z absolutyzmem i jego żywymi tradycjami, a nie o suwerenność narodu. Pomimo, że życie i historia narodu polskiego nakazywały XIX-wiecznym demokratom polskim walkę z tradycjami nierządu, szlacheckim liberalizmem, stworzenie silnej idei państwowej, kształtowanie u jednostek nawyku podporządkowania swych potrzeb i upodobań interesowi narodowo- państwowemu, bez czego to nie można stworzyć sprawnego do życia organizmu państwowego- poszli oni w przeciwnym kierunku, walcząc o niepodległość państwową Polski „nosili w duszach ideały antypaństwowe wykarmione na liberalizmie demokracji europejskiej”.[22] Polskie stronnictwa demokratyczne nie poszły również zdaniem Dmowskiego drogą wytyczoną wcześniej przez Konstytucję Trzeciego Maja, co doprowadziło do wypaczenia idei niepodległości. „Skutkiem tego idea niepodległości- pisze- stopniowo zwyrodniała: największymi bodaj wrogami jej stali się dziś ci, co najgłośniej o niej mówią- bo kto powiada, że chce niepodległej Polski, ale zastrzega się, że musi ona koniecznie być rzeczpospolitą socjalistyczną, lub oburza się na myśl, że Polska mogłaby mieć swych żandarmów, policję, więzienia, że mogłaby się opierać na bagnetach i panować nad kimś, co sobie nie życzy jej panowania, ten sobie drwi z idei niepodległości. Takich co wolą obce panowanie niż silny rząd własny, jest w Polsce o wiele więcej niż się może zdawać…”.[23]

Obok XIX-wiecznej demokracji pod pręgierzem krytyki Dmowskiego znajdzie się również konserwatyzm polski, którego przedstawiciele w XVIII w. wzywały na pomoc dla siebie obce, sąsiedzkie państwa przeciwko swojemu, w interesie wolności szlacheckiej, szlacheckiego liberalizmu politycznego, a w czasach zaborów uznawali obcą państwowość, promowali trójlojalizm, niszcząc w ten sposób w świadomości polskiego narodu ideę polskiej państwowości.


Charakter narodowy

Podobnie, jak na los człowieka duży wpływ wywiera jego stan duchowo-psychiczny tak charakter narodowy, czyli postawa psychiczno-duchowa większej liczby ludności wpływa na bieg dziejów narodu i rozwój jego cywilizacji . Charakter narodowy ludności polskiej Dmowski oceniał na ogół negatywnie. Dużą część swojej książki „Myśli nowoczesnego Polaka” poświęci właśnie analizie polskiego charakteru narodowego jednej z przyczyn sprawczych nieprawidłowego rozwoju Polski w ostatnich stuleciach. Ten raczej negatywny charakter narodowy kształtujący się od końca XVI w. wpierw w „narodzie szlacheckim”, wpływający na kierunek rozwoju Polski, nie ulegnie nawet większym zmianom w okresie niewoli, zaborów, powodując na ogół szkodliwe skutki dla narodu. Na formułowanie się charakteru narodowego wpływ mają zdaniem Dmowskiego takie czynnik, jak rasa, typ zajęć, czyli gospodarka, historia, instytucje społeczno-polityczne, kultura i wychowanie. Na wymieniony przez Dmowskiego czynnik rasowy wpływ miała wówczas modna koncepcja szkoły antropologicznej wskazująca na źródła charakteru narodu znajdujące się w rasowej strukturze ludności. Niezależnie od podejścia szkoły antropologicznej będzie słusznie twierdził, że charakter narodowy mimo wszystko ulega powolnym ciągłym, zmianom wynikającym między innymi z różnorodności rasowej narodów, wywierającej w różnych warunkach i sytuacjach społecznych silniejszy lub słabszy wpływ danego czynnika rasowego na psychikę, charakter narodu. Naród polski, jak większość narodów, ma sporo innych domieszek rasowych. „Nasz naród – pisze-wcale nie jest jednolitszy rasowo od innych: pierwiastki słowiańskie mieszają się w nim z pokaźną często przymieszką germańskich, różnego pochodzenia, od górno- niemieckich do skandynawskich, fińskich w ogromnej liczbie, litewskich, tatarskich, mongolskich itd. dawniej w mniejszym stopniu istniała świeżo w większym przybyła przymieszka żydowska ….Otóż pierwiastki, które dawniej były przygłuszone, dzisiaj mogą w sprzyjających warunkach na wierzch wypłynąć, a przez to wyciskać piętno na charakterze narodowym ”. [24] Niezależnie od powyższego poglądu Dmowski również twierdził, że różnice rasowe nie korelują jednak z cechami psychicznymi, nie ma bowiem ścisłego związku między rasą a psychiką. O tym świadczą chociażby dzieje Prus doprowadzających w XIX w. do zjednoczenia Niemiec, których podłożem rasowym jest ludność Słowiańska, nie różniąca się pod względem biologicznym od Polaków. „Zresztą nie zapominajmy, że społeczeństwo pruskie- pisze-, będąc tak biegunowym przeciwieństwem naszego typu szlacheckiego w znacznej mierze ulepiło się z tego samego materiału rasowego, co nasze, że dzisiejsi, nienawistni nam, ale jednocześnie pod wieloma względami tak nam imponujący Prusacy, to potomkowie wspólnych nam przodków lub bliskich ich krewniaków, Słowian nadłabskich, Pomorzan i w ogromnej liczbie czystej krwi Polaków. Ten sam w znacznej mierze materiał tylko wychowany w innej szkole państwowej, dał tak silny, żywotny, tak czynny politycznie naród, że zdołał on zorganizować całe Niemcy”.[25] Tak więc charakter narodowy nie wynika tylko z własnego podłoża biologicznego lecz czynników zewnętrznych. Inne odmienne charaktery narodowe mają narody w państwach wysoko rozwiniętych przemysłowo, zajmujące się handlem, rolnictwem, rzemiosłem, gospodarką morską itd. Na charakter narodowy licznych pokoleń wpływ mają takie czynniki, jak historia, formy ustroju politycznego, systemy prawne, kultura i system wychowania społeczeństwa. I właśnie instytucje społeczno-polityczne w Polsce utrzymujące dominację wyłącznie warstwy szlacheckiej wpływały silnie na wytworzenie się i utrwalenie „wad” w polskim charakterze narodowym. Ten wielki wpływ wzoru szlacheckiego na oblicze ducha narodu polskiego istnieć ma nawet do czasów współczesnych. Większość cech przypisywanych Polakom odnosić się ma do szlachty. „…u nas za charakter narodowy przyjmuje się charakter szlachcica polskiego- bo szlachta prawie wyłącznie do niedawna stanowiła naród- miesza się przy tym typ stanowy z typem narodowym i uważa się za podstawowe właściwości charakteru polskiego to co się wytworzyło w jednej warstwie społecznej pod wpływem specjalnych warunków jej bytu i co ze zmianą tych warunków jest skazane na zagładę. W naszym charakterze narodowym, a właściwie w tym, co za nasz charakter narodowy uważamy, wiele możemy zrozumieć, zastanowiwszy się głębiej nad wpływem warunków życia szlachcica polskiego na jego typ psychiczny”.[26] Wady narodowe, a szczególnie bierność doprowadzić miały do zwyrodnienia nawet życia prywatnego, co w przeszłości uwidaczniało się niezbędnym uzupełnieniem szlachty przez Żyda, który „we wszystkich możliwych interesach był mózgiem pańskim”, a wiara „w głowę żydowską i skłonności do oddawania się pod jej kierownictwo długo będzie wybitnym znamieniem szlacheckiej z pochodzenia części społeczeństwa”.[27] To miało wpłynąć również na to, że w życiu osobistym Polacy są słabo wyćwiczeni, mało rozsądni, wywołują niepotrzebne konflikty, niepotrzebnie często ustępują, nie umieją się przystosować do otoczenia i warunków bez uszczerbku dla swojej indywidualności i godności osobistej. Bierność polskiego charakteru narodowego wpływa również na stosunki rodzinne. „W żadnym kraju- pisze Dmowski- tak jak u nas żony nie rządzą mężami, dzieci rodzicami, a młodzież społeczeństwem…. można powiedzie, że lwią część naszej historii w XIX stuleciu, zrobiła młodzież”.[28] Odnoszenie się zaś w sposób apatyczny, biernego polskiego narodu do obcych rządów nie wyzwalało energii narodowej, nie otwierało pola działania dla jednostek aktywnych i według Dmowskiego powstania narodowe były między innymi także czynnikami mającymi na celu podtrzymanie dotychczasowej bierności narodowej, gdyż zabierały co pewien okres czasu jednostki najenergiczniejsze, niezdolne do wegetacji w niewoli, co pozwalało „reszcie wytrwać bez przeszkody w ustalonym systemie narodowego życia”.[29] Na co dzień bierność polskiego narodu przejawiała się w lenistwie umysłowym i istocie pojęć politycznych funkcjonujących w świadomości narodowej. To wpływało, że Dmowski ciągle będzie walczył w swojej publicystyce m.in. z tym lenistwem umysłowym, bezmyślnym naśladownictwem obcych wzorów, metod działania powstałych w innych warunkach szkodliwych dla narodu polskiego. W artykule „Potrzeba rewizji pojęć” z 1926 r. wskazuje podobnie jak w „Myślach nowoczesnego Polaka” na konieczność pozbycia „się dotychczasowej rutyny pojęć i działań”, tworzenie nowych własnych pojęć wyrastających z nowej sytuacji, co by wpływało na odwagę do „nowego czynu, przez te pojęcia podyktowane”.[30] Właśnie główne niebezpieczeństwo dla narodu polskiego to istniejący wówczas w latach 20-tych zamęt pojęć przeszkadzający utrwaleniu się w psychice społeczeństwa zdrowego rozsądku, trzeźwej oceny sytuacji państwa. W artykule „Gdybym był wrogiem Polski” zamieszczonym w grudniu 1925 r. na łamach „Gazety Warszawskiej” pisze, że gdyby tym wrogiem był, nie żałowałby środków, ofiar, wysiłków na utrzymanie grupy ludzi, których to zajęciem byłoby szerzenie zamętu pojęć, podsuwanie społeczeństwu nierealnych wręcz wariackich pomysłów, puszczenie w obieg najrozmaitszych fałszów. „Ilekroć bym zauważył- pisze- że Polacy zaczynają widzieć jasno swe położenie i wchodzić na drogę naprawy stosunków i do wzmocnienia państwa, natychmiast bym zrobił wszystko, żeby odwrócić ich uwagę w inną stronę, wysunąć im przed oczy nowe idee, nowe plany, jakiś nowy ruch, w którym by rodząca się myśl zdrowa utonęła”.[31] Ta zaplanowana manipulacja medialno-wychowawcza, o której pisał prawie 90 lat temu, już dziś w naszych czasach całkowicie niszczy tożsamość narodu.

Narodowi polskiemu zdaniem Dmowskiego najłagodniejszemu i najbardziej skłonnemu do życia beztroskiego w Europie, co wynikało z jego bierności i indywidualizmu, przypisywano przydomek „narodu kobiecego”, zaliczanego do typu narodów „napadanych, a nie napadających”. Dotychczasowa moralność narodu przesiąknięta „jałowym sentymentalizmem” wpływa na brak czynnej aktywności, miłości wobec własnej ojczyzny. Dlatego – pisze- że „chcąc być dobrymi Polakami, musimy robić sobie z patriotyzmu religię, a każda religia musi mieć swoje księgi święte; ale nawet najreligijniejsi ludzie umieją oświetlać kościoły elektrycznością, gdy my w swej świątyni narodowej palimy ciągle stare, woskowe świece”.[32] Te „stare woskowe świece” to prawdopodobnie piętno wyciskane na psychice narodu przez poetów doby romantyzmu i ich polityczną ideologię.

Do innych ważnych wad narodu zalicza Dmowski brak zamiłowania Polaków do aktywnej pracy. „Są u nas ludzie- pisze- których podziwiać należy jako pracowitych- ja znałem ludzi, którzy byli bohaterami pracy, ale na ogół szczególnymi zwolennikami pracy nie jesteśmy…Trzeba uczyć ludzi jak pracować, żeby jak najwięcej owoców z niej było. To jest pierwsza rzecz”.[33] Utrwalanie głównej wady charakteru narodowego, czyli bierności wyrażającej się również w sentymentalizmie, obciąża funkcjonujący system wychowania, który uczy w Polsce „czego nie należy robić, a nie uczy co robić trzeba”. Polscy inteligenci pod wpływem istniejącego systemu wychowawczego nie mają pojęcia „o porównawczej wartości pracy, o istocie handlu o obrotach bankowych, prawie wekslowym, o elementarnej buchalterii itp.”.[34] Cóż z tego, że mamy wiele osób zdolnych, wykształconych, ale zarazem mało praktycznych i dlatego nauka, system wychowawczy nie mogą być tylko ozdobą dla życia. Dlatego postuluje kształtowanie przez system wychowawczy u młodzieży następujących cech umysłowych, takich jak: praktycyzm życiowy, zdolności do osobistej samodzielności, umiejętności uczciwego korzystania z życia, rozróżnianie co się jednostce sprawiedliwie należy, a nie tych cech, które wpływają, że jednostki oczekują aż wszystko będzie im dane.

Wady narodowe pochodzące od szlachcica na skutek anomalii rozwoju ustroju politycznego, prowadzące do utracenia zdolności psychiczno-duchowych, wpłynęły na ukształtowanie się lekkomyślnego typu psychicznego, niekonsekwentnego, pozbawionego wytrwałości, wpadającego w skrajności - występują one również u inteligenta pochodzenia szlacheckiego, chłopa, a nawet spolszczonego Niemca i Żyda.[35] Materiał dostarczony przez stan szlachecki, z którego powstała warstwa inteligencka, wpłynął na to, że w trudnych momentach i czasach na skutek bierności tej warstwy inteligenckiej, naród nie tylko był niezdolny do praktycznego, racjonalnego działania ale i myślenia. Dopływ do warstwy inteligenckiej elementu włościańskiego ma co prawda wpływać w pewnym stopniu na zmianę jej dotychczasowego charakteru, ale nie na podstawowe wady, czyli bierność przejawiającą się zwłaszcza w umartwianiu psychicznym narodu. Tak więc cechy psychiczne wprowadzane do warstwy inteligenckiej przez inteligentów pochodzących z ludu na obecnym etapie są jeszcze rzekomo „surowe” i dopiero po upływie pewnego czasu ma nadzieje Dmowski, mogą wpłynąć na wytworzenie silnego, aktywnego, zdolnego do intensywnego życia typu charakteru. Ludność zaś chłopska zdaniem Dmowskiego we wszystkich krajach, a zwłaszcza tych, gdzie zniesiona została pańszczyzna, odznacza się także biernością psychiczną, ciężkością, małą przedsiębiorczością i inicjatywą, ale posiada zdrowy instynkt samozachowawczy, żywotny egoizm oraz nie ma „miękkości”, sentymentalizmu, będących podstawowymi wadami warstwy szlacheckiej.[36] W ludzie polskim nie posiadającym własnych tradycji politycznych, wcześniej żadnych stosunków politycznych z państwem, żyjącym do niedawna tylko między dworem a kościołem, wytworzył się przez wieki silny instynkt narodowy. Wierzy w sumie Dmowski w chłopa polskiego, dostrzegając w nim młodość polskiej cywilizacji. Ta wiara w chłopa polskiego wynika z poglądu mówiącego, że narody pod wpływem cywilizacyjnego postępu starzeją się „duchowo”( nie biologicznie), giną ze starości, gdyż życie cywilizowane rutynizuje narody, gromadzi przez wieki stare nałogi, których naród nie może się pozbyć, a „z drugiej strony wyciąga ono powoli z narodu najlepszy, najzdolniejszy materiał antropologiczny i zużywa go, bo intensywność życia duchowego, złączona z cywilizacją stopniowo niszczy ludzi i rodziny całe opróżniając ciągle miejsce dla nowych żywiołów wydostających się z ludu. Tym sposobem narody dostają się stopniowo pod większy nacisk rutyny, jednocześnie wyjaławiają się rasowo”.[37] A zatem w warstwie chłopskiej dopatruje się młodości narodu polskiego i wierzy w jego przyszłość wynikającą z młodości cywilizacyjnej, niewyczerpaniu polskich sił biologiczno-duchowych. Ale jeżeli te siły biologiczno-duchowe, energia narodowa nie zostaną zużytkowane przez polską młodą cywilizację w celu wytworzenia silnej tożsamości narodowej i polskiej siły politycznej, to wówczas zostanie wchłonięta i przetworzona przez sąsiednie oraz obce kultury.

Pod koniec lat 30-tych Jan Stachniuk- przedstawiciel młodych narodowców skupionych wokół pisma „Zadruga” -wskazuje na jeszcze inny czynnik wpływający na charakter narodu polskiego. Na charakter narodu polskiego, a zatem na rozwój historyczny Polski wpływ jego zdaniem miał również światopogląd katolicki. „… polska dusza zbiorowa, polski charakter narodowy- pisze Stachniuk- taki jaki on jest od czasu pełnego zwycięstwa katolicyzmu w Polsce w XVI w. jest dziełem katolicyzmu. Katolicyzm jest sprawcą niezwykłego kierunku rozwoju narodu polskiego, który tak charakteryzuje naszą historię ostatnich stuleci”. [38]


Problemy w okresie międzywojennym

Krytycznie Dmowski będzie się odnosił do życia Polski międzywojennej- okresu tak sprzed, jak i po 1926 roku. W wielu artykułach krytykuje ówczesny ustrój polityczny Polski, jak i stan jej gospodarki. Uważa, że po odzyskaniu niepodległości wola narodu okazała się za słaba i polska myśl państwowa nie osiągnęła sukcesu w sprawie organizacji swojego państwa. „Nie ma bodaj jednego działu machiny państwowej – pisze – którego organizacja i sposób działania odpowiadały jako tako potrzebom kraju. To samo jest z reprezentacją kraju, z ciałami prawodawczymi i ze składającymi się na nie stronnictwami. Wszystko jest słabe niesprawne, niekonsekwentne w swym działaniu”.[39] Konstytucja marcowa miała na celu tylko sparaliżowanie Polski, uniemożliwiając tworzenie bardziej stabilnych rządów, które by konsekwentnie mogły realizować program naprawy i rozwoju gospodarki. Tworzenie tego typu systemu rządów „radykalnie” parlamentarnych, co wynikało z niskiego poziomu oświaty, kultury w tym politycznej społeczeństwa, było niekorzystne dla narodu i odbudowanego państwa. Jeżeli w państwach zachodnich ten „radykalny” system spowodował cały szereg problemów państwowych mimo lepszego ich przygotowania do jego przyjęcia, „to w Polsce jego skutki musiały być o wiele gorszymi”.[40] Na wprowadzeniu w oparciu o Konstytucję marcową zbyt parlamentarno- liberalnego ustroju państwowego wpływ miały: zwycięstwo w I wojnie światowej państw mających ustroje typowo demokratyczne i dlatego naród polski nie mógł sobie pozwolić na ustrój bardziej mu przydatny, praktyczny i oryginalny „jasno odbijający od ogólnego w całej Europie obrazu”; walki społeczne w kraju niebezpieczne dla Polski oraz rewolucyjne na zewnątrz, co wzmacniało wewnętrzny radykalizm. Gdyby nie powyższe czynniki, demokracja w Polsce byłaby bardziej rzeczywista, realna, umiarkowana i efektywna gdyż Polacy do funkcjonującej obecnie na podstawie konstytucji marcowej jeszcze nie dorośli. „Wprowadzono ustrój demokratyczny, parlamentarny – pisze – w jego najskrajniejszej formie, przelicytowano w tym względzie wszystkie nieomal państwa, a przede wszystkim wielkie narody, stojące na czele dzisiejszego świata”.[41] Niezależnie od tej krytycznie ocenianej, powstałej sytuacji polityczno-ustrojowej zaleca jednakże każdemu „trzeźwo patrzącemu” obywatelowi wspieranie mimo wszystko rządu wyłonionemu przez sejm, współdziałanie „z nim w dziele tej wielkiej naprawy, która jedynie może nas od ostatecznej klęski ocalić. Sejm, którego autorytet w społeczeństwie bardzo się ostatnimi czasay obniżył, powinien mieć świadomość, że o ile wytrwa na wytkniętej dziś drodze, będzie miał w kraju silne oparcie. Staną za nim wszyscy rozumiejący położenie państwa i mający poczucie odpowiedzialności za jego losy”.[42]

Na brak natomiast większej aktywności twórczej, gospodarczej i produkcyjnej społeczeństwa w budowie niepodległej już Polski wpływ ma również jego charakter bezduszność, bezideowości o czym często już wspominał. Obywatele Polski wielonarodowościowej nie posiadają wspólnego drogowskazu prowadzącego ich do wyższych celów ogólnospołecznych, tylko myślą na ogół o własnym partykularnym interesie. Ideowa pustka społeczeństwa polskiego wynika ze słabej, własnej samodzielności duchowej, a to wpływa na czerpanie wyłącznie z Zachodu różnych wartości duchowych. „Żyliśmy- pisze- do tego stopnia produkcją obcą, że nawet po utracie własnego państwa, nie zdobyliśmy się na program jego odzyskania, na myśl polityczną, której nikt obcy dla nas sfabrykować nie mógł”.[43] Ale i ta nadprodukcja Europy zachodniej w zakresie tworzenia nowych idei, zwłaszcza w drugim ćwierćwieczu XIX wieku często była szkodliwa i obecnie doprowadziła do „jałowości duchowej narodów stojących dotychczas na czele naszej” cywilizacji. Obecny regres w latach 20-tych XX w. na Zachodzie w stosunku do połowy XIX w. spowodował, że dla społeczeństwa polskiego, nabywcy wartości duchowych „źródło wyschło” i na skutek dotychczasowego nałogu importuje ono fikcyjne, rozkładowe produkty o charakterze duchowym. Ten ówczesny import bezwartościowych wytworów duchowych, tak jak dzisiaj w XXI wieku, wpływa na bezideowość społeczeństwa polskiego, gdyż pustka ideowa nie zmusza do wysiłku myśli, aktywności społeczno-politycznej, do szukania własnych nowych dróg rozwiązujących problemy. Pustka ideowa powoduje szczególnie wielkie spustoszenie w życiu moralnym indywidualnych jednostek, rozbudzając w ich świadomości głównie rządze władzy, zaszczytów, pozyskiwanie dóbr materialnych na drodze sprzecznej z prawem. „Człowiek zwrócony ku wielkiemu celowi nieosobistemu- pisze Dmowski- znajduje w tym szczęście i szuka go o wiele mniej w zadawalniu interesów osobistych i niższych sposobów życia”.[44] Na bezideowość oraz brak właściwej idei przewodniej wpływa nie tylko stan świadomości społeczeństwa ale i większość partii politycznych, w tym i komunistyczna. „Propaganda komunistyczna wtedy nie jest środkiem do wcielania w życie idei- pisze- jeno drogą do zdobycia władzy dla danej organizacji”.[45] Jedynie ruch narodowy jako najbardziej samodzielny ideowo i niezależny od innych zewnętrznych czynników ma szanse zaszczepienia społeczeństwu idee dynamizujące i twórcze służące dobru narodu i Polski. W 1924 r. Dmowski będzie nawoływał do sformułowania innego typy charakteru ludzi w Polsce ; ludzi ideowych, o mocnych charakterach i umysłach, zdolnych do wielkich wysiłków i pracy nad sobą; do walki z przeszkodami, nie czekających aż los bez ich wysiłku i poświęcenia wszystko im przyniesie.[46] „Okres-pisze- łatwych powodzeń reklamy, imitacji, blagi, sprytnych figlów, na fabrykowaniu legend i mitów bankrutuje. Wielkie, otwierające się przed nami zadania wymagają ludzi nie tandetnych, wychowanych nie do łatwego życia i łatwych zdobyczy ubiegłego okresu i umysłów tęższych i większych charakterów”.[47] Nowe pokolenia powinny zrozumieć nie tylko, czym naprawdę jest polskie państwo na czym polegają ich obowiązki wobec niego, ale i zdać sobie sprawę z charakteru następujących przemian „w świecie i położeniu Polski”.


Przewrót majowy

W swej publicystyce wiele miejsca poświęcił Dmowski jednemu z ważniejszych wydarzeń politycznych dwudziestolecia międzywojennego- zamachowi majowemu co prawda częściowo skierowanemu przeciwko nie najlepiej ocenianemu ustrojowi konstytucji marcowej,ale poważnie osłabiającemu Polskę po dojściu do władzy opcji piłsudczykowskiej. O ewentualnym przewrocie w Polsce pisze już w grudniu 1925 r. w artykule „Ostatni kryzys rządowy” zamieszczonym w „Gazecie Warszawskiej”, wskazując, że walka o zdobycie władzy w postaci dyktatury toczy się już między Piłsudskim a Sikorskim. Szczególnie krytycznie oceni kwalifikację i możliwości Piłsudskiego do sprawowania władzy ze względu na trudną sytuację gospodarczą kraju. „Piłsudski – pisze- nigdy się sprawami gospodarczymi i finansowymi nie interesował i nic w nich niema do powiedzenia. Jeżeli za swoich rządów wywierał jakikolwiek wpływ na skarb państwa, to tylko w dziedzinie rozchodów, często bardzo dużych, nie mówiąc już o roku 1920, który wyjątkowe miał znaczenie dla finansów Polski i gospodarstwa krajowego”.[48] Podobny zresztą pogląd na temat kwalifikacji Piłsudskiego do sprawowania władzy w Polsce miał wówczas wybitny historyk amerykański, znawca stosunków europejskich Frank H. Simonds, który kilka dni po zamachu majowym do pisma polonii amerykańskiej „Zgoda” wydawanego w Chicago od 1881 r. wypowiedział się w następujący sposób: „Dla Polski jest Piłsudski największą katastrofą, bo Polska potrzebuje wielkiego administratora nadludzkiego wprost eksperta finansowego z wielką odwagą i autorytetem, aby zaprowadzić porządek w tym chaotycznym stanie rzeczy, który to stan jest nieuniknionym następstwem młodości istnienia, niedoświadczenia w rządach i nieszczęśliwego położenia Polski, a takim Piłsudski nie jest i nie będzie”.[49] O inspiracje i przygotowanie zamachu majowego Dmowski oskarży również organizacje o charakterze mafijnym- masonerię, która już wcześniej wpływała na uchwalenie „ultra” demokratycznej konstytucji marcowej i z której jej systemem będzie walczył zbrojnie Piłsudski. W 1926 r. siłom związanym z wolnomularstwem chodziło „o niedopuszczenie do zorganizowania się trwałego rządu, niezależnego od czynników zewnętrznych, od masonerii, zdolnego do rządzenia w duchu narodowym, w interesie narodu”.[50] W tym czasie twierdzi Dmowski, że obóz narodowy zamierzał przeprowadzić drogą nie przewrotu ale stopniowo, ewolucyjnie reformy wzmacniające ustrój państwa, oddając władzę w ręce polskiego narodu.[51] Przewrót udało się przeprowadzić, gdyż masoneria polska wykonując polecenia masonerii angielskiej, wpływała na siły polityczne mające duże znaczenie w kraju.[52] I rzeczywiście już wcześniej masoneria angielska w bliskich stosunkach z masonerią niemiecką działała na szkodę narodu polskiego, między innymi sprzeciwiała się zachodnim granicom odradzającego się państwa polskiego jeszcze przed konferencją wersalską i w 1926 r. zainspirowała oddalenie się Polski od Francji, przybliżenie do wrogich Niemiec. Co prawda masoneria w Polsce międzywojennej nie odgrywała na przykład takiej roli, jak w Rumunii, Czechosłowacji, USA czy dzisiejszych czasach, ale miała poważną pozycję w życiu politycznym, o czym pisali m.in. Bolesław Chołoniewski w książce „Masoneria w Polsce współczesnej” z 1937 r., Kazimierz Morawski „Masoneria w Polsce” z 1937 r., Leon Chajn „Wolnomularstwo Drugiej Rzeczpospolitej” z 1975 r. oraz Ludwik Hass w wielu publikacjach. Z otoczenia Piłsudskiego do masonerii należało wiele osób. Do loży na przykład „Mochnackiego” należeli B. Miedziński, B. Wieniawa- Długoszowski, W. Sławek, a także G. Narutowicz, K. Bartel i inni. Według Władysława Rabskiego posła Narodowej Demokracji wielu wojskowych należało do loży „Łukasińskiego” i „Traugutta”. Na zakończenie swego artykułu z 1969 r. L. Hass będzie pisał: „Uwaga poświęcona tak znikomej, mikroskopijnej grupie społeczeństwa znajduje swe uzasadnienie w tym, że wpływy owej mniejszości na opinię publiczną i ośrodki władzy w pewnych okresach znacznie przekraczały jej siłę mierzoną liczbą członków”.[53]

Za jeden z celów przewrotu majowego w artykule „Po przewrocie” uzna również Dmowski interes partykularny Piłsudskiego i jego najbliższego otoczenia. Wojsko Polskie, z którego tworzono po odzyskaniu niepodległości wojsko państwa polskiego, po zamachu stało się wojskiem prywatnym jednego człowieka i osób skupionych wokół niego. Ten bowiem- pisze Dmowski- „kto ma wojsko w ręku, ma władzę dyktatorską w państwie, bez względu na to, czy się ogłosi dyktatorem, czy nie, czy on lub kto inny będzie formalnie szefem państwa- lub czy będzie, czy nie będzie stał formalnie na czele rządu”.[54] W sumie zatem przewrót doprowadził do zahamowania nie tylko dotychczasowych prac nad uzdrowieniem gospodarczym i finansowym państwa, ale również do wewnętrznego osłabienia polskiego wojska. Według Dmowskiego ludzie przeprowadzający zamach majowy wzorowali się w metodzie jego przeprowadzenia na włoskim faszyzmie. „Rewolucja polityczna w Polsce- pisze-, która w 1926 r. pogrzebała faktycznie jej ustrój parlamentarny, była w niemałej mierze naśladowaniem rewolucji włoskiej, naśladowaniem nie ducha jej, ale metod”.[55]W kilka lat później uzna, że Polska sanacyjna jest podobna do Niemiec i Włoch, gdyż rządy demokracji w tych państwach są obalone. W Niemczech i Włoszech rządy oparte są na dyktaturze osobistej, a w Polsce na dyktaturze organizacji. „Po maju- pisze- kierownictwo losami Polski znalazło się w rękach grupy, której siła i wpływy opierały się właściwie na jednym człowieku. Jest to podstawa bardzo krucha i niepewna; mamy liczne przykłady w historii, że gdy innych podstaw nie ma, to w chwili, gdy zabraknie tego człowieka następuje dezorganizacja i chaos”. ”. [56]

Przewrót majowy odsunął się w swym programie od idei narodowej, narodu i w swej ideologii sięgnął do tych czasów, „w których ludność państwa była uważana za bierny obiekt w rękach monarchy i jego biurokracji, w których wszelkie czyny rządu usprawiedliwiała „racja stanu”. ”.[57] W obecnej Europie twierdz panuje zasada, zgodnie z którą państwo ma być już tylko instrumentem w rękach całego narodu. Natomiast ci którzy po zamachu przejęli władzę starają się wszystko sprowadzić do zasady państwowej, co ma doprowadzić do zdecydowanej dominacji państwa nad społeczeństwem, narodem i uniemożliwienia utworzenia stabilnego, zdrowego, demokratycznego ustroju prawno- politycznego. Gdy państwo zatem według Dmowskiego nie jest instrumentem w rękach narodu, to wówczas jest jednostką nieosobową, nieodpowiedzialną wobec głównego podmiotu i ta sytuacja wpływa na brak praworządności w Polsce po 1926 r. Porządek w kraju rządy pomajowe opierają tylko na całkowicie podporządkowanym sobie wojsku.

Przeciwstawiając się sanacji nie uzna Dmowski umoralnienia życia państwowego za pośrednictwem dokonanego zamachu. Umoralnienie życia państwowego nie może nastąpić na skutek przewrotu, zastosowania siły i przemocy ale tylko poprzez podniesienie poziomu kultury politycznej społeczeństwa. „Bo w polityce zwłaszcza u nas- pisze- najwięcej nieuczciwości popełniają ludzie dlatego, że są za głupi, ażeby zrozumieć, co jest uczciwe, a co nieuczciwe”.[58] Umoralniać życia państwowego nie mogą jedynie rzucane hasła przez sanację, gdyż w tym przypadku należy „pokazać co się zamierza i co się jest zdolnym zrobić, ażeby postęp moralny naprawdę się rozpoczął” i dopóki się tego nie wykona „całe hasło umoralnienia jest pustym frazesem, zwłaszcza jeżeli towarzyszy mu powódź kłamstw, które są przecież nieuczciwością”.[59]

Najbardziej właściwa rozsądna reakcja na przewrót majowy wystąpiła jego zdaniem w Wielkopolsce, ale region ten nie mógł jednak przyjść z pomocą legalnemu rządowi, gdyż: rząd legalny sam ustąpił i doprowadzić to mogło do wojny domowej, co naraziłoby na duże niebezpieczeństwo granicę państwa. Wojny domowej nie może podejmować „ziemia leżąca na samej granicy, na której czujność jest najpotrzebniejsza.”[60] W artykule „Trzeba myśleć o jutrze” zamieszczonym w styczniu 1928 r. na łamach „Gazety Warszawskiej” będzie również ostrzegał siły narodowe przed próbami zamachów nawet nieudanymi skierowanymi przeciwko istniejącej obecnej dyktaturze. Obawiał się że nowy zamach mógłby doprowadzić do anarchii w kraju, obcej interwencji, co spowodowałoby, że Polska byłaby znacznie mniejsza „niż ta, którąś my z takim trudem zdobyli traktatem wersalskim i następnymi”.[61] I dlatego jedną z praktycznych reakcji Dmowskiego na zamach majowy, słabą sprawność polskiego państwa było działanie polityczne, legalne, czyli powołanie Obozu Wielkiej Polski mającego na celu zorganizowanie wszystkich świadomych sił narodu, gotowych do ofiar, poświęceń, nieustannej pracy dla ojczyzny, zabezpieczającego naród polski wewnętrznie i w aspekcie międzynarodowym. „Tylko mocna organizacja narodu – pisze-prowadzi do silnej i trwałej organizacji państwa”. [62] Podkreślał również ciągle, że tylko nowoczesna myśl narodowa wszechstronnie rozwinięta w jeden integralny system polityczny zapewni Polsce nowy ustrój o fundamentach narodowych, uznający naród polski za jedynego twórcę państwa polskiego, jego właściciela i gospodarza.


Czynnik gospodarczy

Wiele miejsca w swych w swych rozważaniach na temat okresu międzywojennego poświęcił Dmowski występującym problemom gospodarczym osłabiającym Polskę, wywołującym zarazem często kryzysy parlamentarne. Zagadnienia dotyczące polskiej gospodarki przewijają się w większości jego artykułów pisanych po 1924 roku. Ale sprawy gospodarcze uzna już w 1920 roku w wywiadzie udzielonym „Dziennikowi Związkowemu” wychodzącemu w USA za najważniejsze dla Polski. W wywiadzie tym między innymi będzie mówił, że: „Pierwszym punktem programu polityki polskiej w chwili obecnej jest żeby wszystka ziemia była obsiana i żeby ze wszystkich kominów się kurzyło… trzeba przede wszystkim użyć wszelkich wysiłków, ażeby przystosować organizm państwowy i działalność rządu do potrzeb życia w ten sposób, żeby wszystko, co zmierza do podniesienia i rozszerzenia wytwórczości krajowej znalazło należytą pomoc i wydatne poparcie. Będę szczęśliwy, gdy dojrzę chwilę w której Polska przestanie być żebraczką, poszukującą cudzej pomocy w zaspokojeniu swoich najpierwszych i najpotrzebniejszych potrzeb. Polska dopiero wtedy będzie naprawdę niepodległą, gdy będzie mogła istnieć o własnych siłach, gdy sama sobie będzie w stanie wystarczyć”.[63] W 1925 r. słabość i kłopoty gospodarcze Polski dostrzega w zbyt małej produkcji w stosunku do konsumpcji, niskich dochodach skarbu państwa, wynikających z ubogiego społeczeństwa, z którego więcej nie można „wycisnąć”, zbyt dużych wydatkach państwa oraz z powodu tego, że obywatel jak i państwo „obdzierane są poprzez niecną spekulację”.[64] W przemówieniu na krajowej konferencji Związku Ludowo-Narodowego w dniu 18.X.1925 r. zaznaczy, że Polacy na ogół nie rozumieją na czym polega dobro Polski i jak należy dla niej pracować. W obecnej Polsce niepodległej ma dominować głównie prywata i rozrzutność, jak w żadnym innym państwie. „My rozumieliśmy- mówił- że odbudowane państwo polskie, to jest ustawiona misa jadła, na którą tylko rzucić się i jeść z niej trzeba. Wszystko już jest zrobione, teraz tylko trzeba jeść, kieszenie sobie napychać, bo jest Polska. 95 % Polaków tak Polskę rozumiało, a może i więcej. Zaczął się wyścig do koryta, wyścig interesów. Każdy uważał, że powinien zrobić majątek na tej Polsce. Mieliśmy przez kilka lat widowisko tego wyścigu, aż nareszcie przyszła dzisiejsza chwila i wszyscy ci, co się ścigali, a i ci, co się nie ścigali, poczuli pustkę w kieszeni- jeszcze nie w żołądku, ale może jeszcze i to poczują- i są zawiedzeni, „E ! to taka Polska, to ja się nie bawię”.[65] Uważa, że zamiast intensywnie pracować to tylko się „szasta” pieniędzmi prywatnymi i publicznymi, tak jakby Polska należała do bogatych krajów w świecie. W niepodległej już Polsce należało przede wszystkim zaspokoić wszystkie ale podstawowe potrzeby państwa i społeczeństwa, wydawać jak najskromniej. „Niechby nasi ministrowie- pisze- przy sosnowych stolikach siedzieli, ale niechby nasz budżet był w porządku, toby nas więcej szanowano zagranicą”.[66] W istniejącej sytuacji celem każdego obywatela powinno być oszczędzanie, skromny tryb życia, wytężona praca i wówczas Polska byłaby o wiele lepsza, silniejsza niż obecnie. Za złą sytuację gospodarczą państwa, rozrzutność oskarży- w artykule z listopada 1925 .p.t. „Rola dziejowa mieszczaństwa Wielkopolski i Pomorza”- rząd, Sejm, społeczeństwo, opinię publiczną, która tolerowała rozrzutność rządu i często do niej zachęcała. Sejm natomiast „nie tylko uchwalał niepotrzebne wydatki, przez rząd proponowane, ale sam do nich dawał inicjatywę. Poszczególni posłowie chodzili po departamentach, popierając te czy inne rzeczy, kosztując pieniądze dla dogodzenia wyborcom, a nieraz samym sobie. Wystarczyło, że ktoś chciał zarobić na jakiejś robocie państwowej, projektował ją i bez żadnych trudności projekt wchodził w wykonanie”.[67]

W następnym miesiącu w grudniu 1925 r. za czynniki rozkładające państwo i społeczeństwo uzna także wzrost bezrobocia, zubożenie ludności nie posiadającej środków na zakupy oraz wysokie ceny artykułów zwłaszcza przemysłowych na skutek podniesienia kosztów produkcji i pośrednictwa. Pisze również że „...fabryki utrzymują nadmierną liczbę wysoko opłacanych dyrektorów, którzy często kosztują więcej niż robotnicy, a kupiec za pośrednictwo usiłuje dziś brać kilkakroć więcej, niż dawniej”.[68] Ze względu na ubóstwo w kraju negatywnie odnosi się do zarobków tzw. arystokracji robotniczej, której dochody znacznie przewyższają zarobki przeciętnych pracowników i których w rzeczywistości wydajność pracy jest za niska w stosunku do otrzymywanych paensji. Za ich „wyśrubowane” zarobki płaci głównie przeciętny pracownik, robotnik. Obciążenie dla budżetu widzi również w warstwie nieprodukcyjnej, biurokracji. W przemówieniu na Zjeździe Rady Naczelnej Stronnictwa Narodowego 15.IV.1934 r. zażąda wręcz od władz państwowych ze względu na ówczesny stan zamożności społeczeństwa polskiego zmniejszenie nadmiernej liczby funkcjonariuszy- biurokratów poprzez likwidację niepotrzebnych instytucji. Dla tej części warstwy nieprodukcyjnej, polityka państwa powinna stworzyć możliwości pracy w produkcji, ponieważ wzrost siły produkcyjnej wzmocniłby gospodarczo naród, stwarzając lepszą perspektywę na przyszłość.

Dmowski będzie krytycznie odnosił się również do jakości produkowanych towarów przemysłowych w okresie międzywojennym. „Demoralizacje”, czyli obniżenie jakości produkcji przemysłowej upatruje m.in. we wzroście popytu jaki nastąpił po zakończonej wojnie. Nabywano wówczas każdy towar niezależnie od jego jakości oraz ceny. „Ta chwilowa koniunktura- pisze- zdemoralizowała przemysłowców i kupców…przemysłowiec sobie powiedział, że konsument wszystko zapłaci; kupiec sobie powiedział to samo”.[69] To wpłynęło, jak i zniknięcie wcześniejszego rynku wschodniego, na regres gospodarczy Polski niepodległej nawet w stosunku do Królestwa Polskiego, ponieważ obecnie eksportuje się głównie surowce, gdy tymczasem duży procent wywozów w zaborze rosyjskim stanowiły produkty przemysłowe, wysokiej na ogół jakości.

Pogłębiający się światowy kryzys gospodarczy, a zwłaszcza przemysłowy wpłynął na to, że Dmowski widzi bardziej pozytywnie przyszłość krajów rolniczych, zdolnych samodzielnie wyżywić własne społeczeństwo niż przemysłowych. Produkcja rolna Polski - pisze- „przy obecnym stanie kultury rolnej i przy jej postępie w przyszłości tak się przedstawia, iż nie budzi obaw, ażeby mogła stać się niewystarczającą dla kraju, nawet przy bardzo szybkim wzroście zaludnienia”.[70] Niestety w dzisiejszych czasach XXI wieku wobec rolnictwa -podstawowej gospodarczej gałęzi życia ludzi - prowadzona jest w wielu państwach przez czynniki rządzące wielce szkodliwa polityka w tym antyekologiczna, a także unijna mająca na celu niszczenie istniejących europejskich narodów.

Poprawę istniejącej wówczas w okresie międzywojennym sytuacji gospodarczej i finansowej państwa może dokonać- pisze Dmowski- rozumny rząd „który nie ma potrzeby kupowania sobie poparcia szczodrością i zaspakajaniem rozmaitych, głośno wyrażanych lub cicho szeptanych apetytów, który ma możność robienia wszystkiego, co uważa za konieczne dla ratowania narodu i państwa od ruiny… trzeba żeby ten rząd zdawał sobie sprawę z położenia, żeby wiedział, iż w dobie obecnej osią całej polityki są zagadnienia gospodarcze, finansowe i żeby miał kwalifikacje do sprostania zadaniom w tej dziedzinie. [71]”. Ale żeby taki rząd powstał, w parlamencie musi ukształtować się zdecydowana większość, rozumiejąca dobrze aktualną sytuację kraju, szczerze pragnąca ratować państwo, wpływająca na swych wyborców bez stosowania demagogii, obiecywania realizacji celów w praktyce niemożliwych, czyli kupowania ich sobie na koszt państwa. I gdyby nasz Sejm dodaje „był takim parlamentem, byłoby nonsensem myśleć o zmianie ustroju państwa”.[72]

Ocena Dmowskiego istniejącej sytuacji gospodarczej była trafna i prawidłowa. Na jej stan negatywny w dużym stopniu wpływały instytucje państwowe, politycy oraz posłowie, tak jak w dzisiejszych czasach. Ale mimo powolnego rozwoju gospodarczego w tamtych czasach, naród polski przetrwał w tym i okupację niemiecką, okres stalinizmu, rozwijając się później dynamicznie gospodarczo-demograficznie, podczas gdy w dzisiejszych czasach pogarszająca się sytuacja gospodarcza oraz lansowana odgórnie wielokulturowość prowadzą do jak najszybszej likwidacji naszego narodu. Teraz dla zakamuflowania tego procesu nie likwiduje się tak jak w czasach minionych podczas rozbiorów i okupacji niemieckiej nazwy państwa Polskiego, lecz różnymi sposobami likwiduje się jego właściciela i podmiot, czyli naród polski. Wielu rozsądnych ludzi już we wcześniejszych latach przewidywało nadejście tragicznej sytuacji dla narodu polskiego. Rozmawiając ze mną w połowie lat 80-tych między innymi jeden z działaczy narodowych Jędrzej Giertych o przyszłości Polski twierdził, że jeżeli na skutek przemian politycznych w kraju do władzy dojdzie tylko grupa sterująca, manipulująca „Solidarnością”, to Polska będzie niszczona. I rzeczywiście to przewidywanie się sprawdziło wszystko zmierza w tym kierunku, zniszczenia tożsamości narodu polskiego, dotychczasowego podmiotu państwa polskiego.

opracował Jacek Smolarek


[1] St. Staszic „Jak powinna być pisana historia Polski”, 1812 r.

[2] R. Dmowski „Podstawy polityki polskiej”, „Przegląd Wszechpolski”, 1905 r., nr.7, s.13

[3] R. Dmowski „Myśli nowoczesnego Polaka” wyd. II s.104

[4] R. Dmowski „Upadek myśli konserwatywnej”

[5] R. Dmowski „Myśli nowoczesnego…wyd. II s.45

[6] Z. Balicki „Akcja uzdrowienia narodowego”, Przegląd Narodowy 1913 r., T. 11,s.3

[7] Z. Balicki „Akcja uzdrowienia…”, s.4

[8] J. Giertych „Tragizm dziejów polskich”, s.13

[9] R. Dmowski „Pisma” T. IX, s. 81

[10] Tamże, s.82

[11] Tamże, s.87

[12] R. Dmowski „Po przewrocie”, „Myśl Narodowa” XI. 1926 r.

[13] R. Dmowski „Pisma” T. X, s. 89

[14]R. Dmowski „Społeczeństwo Poznańskiego i Pomorza w odbudowanej Polsce”, „Gazeta Warszawska” 1925 r.

[15] R. Dmowski „Pisma” T. IX, s. 90-91

[16] R. Dmowski „Polityka polska i obudowanie państwa polskiego”, s.48

[17] Tamże, s. 483

[18] Tamże, s.483

[19]Tamże, s.483

[20] R. Dmowski „Myśli nowoczesnego Polaka”, wyd. V s.103

[21] Tamże, s. 103

[22] Tamże, s. 104

[23] Tamże, s. 105

[24] Tamże, s. 46

[25] Tamże, s.54

[26] Tamże, s.49

[27] Tamże, s.53

[28] Tamże, s. 57

[29] R. Dmowski „Pisma”, T.X s.55

[30] R. Dmowski „Pisma”, T.IX s.177

[31] R. Dmowski „Pisma”, T.X s. 13

[32] „Przegląd Wszechpolski”1902 r. nr 2

[33] R. Dmowski „Pisma” T. X, s. 26-27

[34] R. Dmowski „Myśli… wyd. V s.56

[35] R. Dmowski „Myśli… wyd. V s.47-50

[36] Tamże, s.53-54

[37] Tamże, s.75

[38] Jan Stachniuk „Dzieje bez dziejów”, - 1939 r. s.44

[39] R. Dmowski „Pisma” T. X, s. 56

[40]R. Dmowski „Pisma” T. VIII, s. 397

[41]Tamże, s. 418

[42] R. Dmowski „Pisma” T. X, s.36

[43] R. Dmowski „O pustce ideowej”, Gazeta Warszawska 1927 r. nr 87

[44] Tamże

[45] Tamże

[46] R. Dmowski „Pisma” T.X, s.7

[47] Tamże s.7

[48] Tamże, s.33

[49] „Zgoda” 10.VI.1926 r. s.1

[50] R. Dmowski „Pisma” T. VIII s.43

[51] R. Dmowski „Pisma” T.X, s225

[52] R. Dmowski „Pisma” T. VIII. s.424

[53] L. Hass „Rozwój organizacyjny wolnomularstwa w Polsce międzywojennej”, „Najnowsze Dzieje Polski” 1969 r. T. XIV, s. 113

[54]R. Dmowski „Pisma” T. X, s.40

[55]. Dmowski „Pisma” T. VIII s.422

[56] Tamże, s.86

[57] Tamże, s.430

[58] R. Dmowski „Pisma” T. X, s.40

[59] Tamże, s.40

[60] Tamże, s.42

[61] Tamże, s. 195

[62] Tamże, s. 66-67

[63] „Rozmowa z Romanem Dmowski”, „Dziennik Związkowy” 28.VI. 1920 r.

[64] R. Dmowski „Pisma” T.X, s.15

[65] R. Dmowski „Pisma” T.IX, s.20-21

[66] Tamże, s.23

[67] Tamże, s.267

[68] R. Dmowski „Pisma” T.X, s.26

[69] R. Dmowski „Pisma” T. IX, s. 204,206

[70] R. Dmowski „Pisma” T. VIII, s. 32

[71] R. Dmowski „Pisma” T.X, s.29

[72] Tamże, s.30



Wyprawy do Japonii i czasy dzisiejsze

(110 rocznica wojny japońsko-rosyjskiej)

Tekst związany ze 110 rocznicą wyprawy Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego do Japonii i z tym związane sprecyzowanie tożsamości Narodu.

Wojna japońsko-rosyjska wybuchła w nocy z 8 na 9 lutego 1904 r. Podczas walk m.in. o Port Artur, pod Czemulpo, Jinzhou, Ximucheng, Liaoyang, Mukden, Cuszima itd. śmierć poniosło 25 331 żołnierzy i oficerów wojsk rosyjskich, zranionych zaś zostało 146 032. Natomiast 47 387 japońskich żołnierzy i oficerów straciło życie, a rannych było 173 425. Ta wojna miała znaczący wpływ nie tylko na sytuację wewnętrzną w samej Rosji- radykalizację, rewolucję w 1905 r., długotrwałe walki, wewnętrzne przemiany ale także na wykrystalizowanie się ostateczne koncepcji ideologiczno-politycznej nowo powstałej formacji polskiego nowoczesnego ruchu narodowego. Od tego okresu zaczęły się również we wszystkich zaborach w polskich środowiskach politycznych wyłaniać dwie podstawowe orientacje polityczne z których jedna będzie wiązała polski interes z państwami ententy- Francją, Rosją, Wielką Brytanią, a druga centralnymi- Niemcami i Austro - Węgrami.

Wojna japońsko-rosyjska otworzy nie tylko nowy okres przed polskimi formacjami politycznymi, ale i wpłynie pośrednio na kwestię polską zwłaszcza w zaborze rosyjskim. Z wybuchem tej wojny i jej konsekwencjami polskie środowiska polityczne wiązały wiele nadziei. Oczekiwano na jej wybuch niecierpliwie, przewidywano negatywne jej skutki dla państwowości rosyjskiej w postaci zaostrzającego się wewnętrznego kryzysu polityczno-gospodarczego. Już na kilka lat przed rozpoczęciem tej wojny przywódcy Ligi Narodowej przekonani byli, że do niej na pewno dojdzie. Toteż bacznie obserwowali sytuację wewnętrzną w samej Rosji i jej politykę Daleko-Wschodnią. Stanowiska osobiste na ten temat w artykułach pisanych na łamach Przeglądu Wszechpolskiego prezentowali głównie J.L. Popławski, R. Dmowski i T. Grużewski. Tej problematyce Roman Dmowski m.in. poświęcił następujące artykuły: Wobec kryzysu rosyjskiego, Na progu nowej ery, Nasze stanowisko wobec Niemiec i Rosji, Nowy okres w dziejach Rosji. W artykułach swoich analizując ówczesną sytuacji wyprowadzał wnioski mówiące, że dokonywujące się w Rosji zmiany społeczno-gospodarcze doprowadzą do modernizacji istniejącego ustroju politycznego państwa, a ekspansja daleko-wschodnia do konfliktu z Japonią, który to konflikt będzie ciągnął się długo doprowadzając do zmiany orientacji polityki rosyjskiej- i to niezależnie od tego, kto Rosją będzie rządził. Znając zatem dobrze sytuację w samej Rosji Dmowski zauważał słusznie, że zbliżająca się wojna wywoła wewnętrzne wstrząsy i przekształcenia.


Słaba zasada autokracji w Rosji

Już w liście z 1 stycznia 1903 r. wysłanym z Krakowa do St. Miłkowskiego w Szwajcarii, a więc jeszcze ponad rok przed wybuchem wojny japońsko-rosyjskiej Dmowski przewiduje nadciągające przemiany, pisząc: Zaczynam być optymistą- co prawda zawsze nim byłem- a dodaje mi w tym względzie ochoty stan rzeczy na zewnątrz, mianowicie w Rosji. Gorzej tam jest obecnie, niż to na zewnątrz wygląda. Według mnie, wielkimi krokami zbliża się tam jakiś wielki, wszelkie ogarniający stosunki kryzys. Finansowe bankructwo, bunt w masach, opozycja najbardziej oświeconych i wpływowych żywiołów, ogólne przekonanie, że tak dłużej być nie może, brak pewności siebie i konsekwencji u władz, wreszcie ani jednego człowieka sprężystego, zdolnego należycie reprezentować zasadę a u t o k r a t y c z n ą u steru rządu- oto dzisiejszy obraz Rosji. Coraz wyraźniej zjawia się we mnie przekonanie, że w bardzo bliskim czasie kwestia polska poważnie wypłynie w stosunkach międzynarodowych, jakkolwiek nie umiałbym tego uzasadnić.[1] I rzeczywiście już natychmiast po zakończonej wojnie japońsko-rosyjskiej Rosja stanie się miejscem krwawych walk rewolucyjnych i przemian.

Moment wybuchu wojny japońsko-rosyjskiej zbliżał się szybkimi krokami. Dla Japonii ostatecznym terminem był rok 1904, w którym to Rosja kończyła budowę w Mandżurii kolei wschodnio- chińskiej mającej się połączyć z koleją transsyberyjską. Dzięki realizacji tego celu mogła Rosja uzyskać na Dalekim Wschodzie znaczące wpływy, czego obawiała się również Wielka Brytania, która zawarła z Japonią 30.01.1902 r. traktat zobowiązujący do udzielania jej pomocy w razie wybuchu wojny. Pozbawienie już wcześniej przez państwo francuskie, niemieckie i rosyjskie owoców zwycięstwa Japonii w jej wojnie (1894-5) z Chinami, w tym zajęcie przez Rosję w 1897 r. Portu Artura, półwyspu kwantuńskiego, Mandżurii, marsz jej ku Morzu Żółtemu groził Japonii zupełną klęską we współzawodnictwie w tej części Azji. Do takiej sytuacji Japonia za wszelką cenę nie zamierzała dopuścić.


Japońska przemiana

Po wewnętrznych reformach zapoczątkowanych wizytą eskadry amerykańskiej z komandorem Perry´m na czele, pod rządami cesarza Mutsu-Hito przekształcała się Japonia w państwo nowoczesne, przejawiające dążność do odegrania czołowej roli we wschodniej Azji. Szukała upustu dla nagromadzonej już własnej energii, pożądliwie patrzyła zwłaszcza na najbliższą sobie Koreę i obawiała się jej uzależnienia od Rosji. Toteż od 1897 r. podejmie intensywne przygotowania do wojny, której celem będzie odepchnięcie Rosji, mocne usadowienie się na kontynencie azjatyckim, uzyskanie zdecydowanej przewagi politycznej i ekonomicznej nad innymi państwami dzaiałającymi na terytorium Chin, zdobycie wysokiego prestiżu wśród społeczeństw Azji. Czynniki natomiast rządzące ówczesna Rosją wierzące w potęgę swojego państwa lekceważyły głównego przeciwnika, nie zdając sobie sprawy z kim rzeczywiście mają do czynienia. Liczyły, że ta wojna będzie podobna do wcześniejszych wojen na przykład ze słabą, rozkładającą się Polską, Szwecją, Turcją, Persją itd. Carska Rosja nie zostanie ostatecznie wyeliminowania z Dalekiego Wschodu i pewien wpływ na to również miał prezydent USA Teodor Roosevelt, który wystąpił jako mediator na rzecz zakończenia tej wojny, próbując w ten sposób powstrzymać zwycięski marsz Japonii w obawie przed wzrastającą dynamicznie jej potęgą.

Przegrana wojna kosztowała Rosję ok. 2347 mln rubli, nie licząc strat na skutek utraty przejętych przez Japonię terenów i to właśnie przyspieszyło wewnętrzne wstrząsy, rewolucję w 1905 r. która jednakże nie zdołała jeszcze załamać władzy Romanowów. Rosja pozostała nadal liczącym się mocarstwem, istotnym podmiotem w polityce światowej. Taki właśnie scenariusz wydarzeń i ich skutków przewidywał już wcześniej Roman Dmowski. Jego cele taktyczne politycznego działania będą w tym okresie zmierzły w kierunku osiągnięcia jak największych korzyści dla sprawy polskiej w powstającej nowej sytuacji. Taktyka zatem w jego politycznym działaniu będzie miała istotne znaczenie.


Zjazd w Kopenhadze

Właśnie w sprawie omówienia taktyki politycznego działania wobec Rosji, wyjeżdża Dmowski wraz z Balickim 1 stycznia 1903 r. z Krakowa do Kopenhagi na zaproszenie Finów. Tam podczas obrad w dniach od 2 do 6 stycznia, w których stronę fińską reprezentowali przedstawiciele czterech stronnictw: staro szwedzkiego- baron Born, młodo- szwedzkiego- hr. Mannerheim, staro-fińskiego- adwokat Jonas Kastern i radykalno-fińskiego- Konzi Zilliacus, Dmowski i Balicki oświadczyli Finom, że tak jak oni uważają wybuch wojny za nieunikniony i od tej wojny w połączeniu z wrzeniem w Rosji oczekują dużych zmian w państwie, zmian, które będą korzystne zarówno dla Polski, jak i Finlandii; że jednak uważają, iż obydwa narody powinny zachować stanowisko wyczekujące, a czas działania przyjdzie na nie dopiero wtedy, gdy walka wewnętrzna w Rosji da przewidywane rezultaty. Wtedy dopiero powinny wytężyć wszystkie siły, ażeby z tych przekształceń w państwie jak najwięcej dla siebie uzyskać. Finlandczycy podzielili ich poglądy.[2]

Konsekwencje nadchodzącej wojny, czyli wstrząsy wewnętrzne zdaniem Dmowskiego doprowadzą do stopniowej demokratyzacji ustroju politycznego Rosji i z tego względu dążył w praktycznym działaniu do uruchomienia i zorganizowania politycznego głównej części narodu, wprowadzenia jej na widownię polityczną, zaprawienia w walce o prawa narodu….[3] Ustalona na zjeździe kopenhaskim taktyka politycznego działania została następnie zaakceptowana na krakowskim posiedzeniu Rady Głównej Ligi Narodowej obradującej w dniach 8-10 stycznia 1903 r. oraz ostatecznie zatwierdzona na zjeździe Ligi Narodowej w styczniu 1904 r.


Odezwa Ligi

To stanowisko wyrazi odezwa Komitetu Centralnego Ligi, skierowana do społeczeństwa polskiego, a zredagowana przez Dmowskiego i ogłoszona w lutym 1904 r., czyli już po wybuchu wojny japońsko-rosyjskiej. Odezwa, ostrzegając przed nierozważnymi działaniami politycznymi mogącymi doprowadzić do zaprzepaszczenia korzystnej koniunktury, głosiła m.in.: Wojna obecna nie zapowiada zmian na karcie Europy, które by nas dotyczyć mogły. To wojna o planowanie i wpływy w Azji. Ale otwiera ona długi okres walk na Wschodzie, walk pochłaniających siły Rosji, która swobodnie się tam dotąd rozszerzała, a będzie zmuszona iść dalej w tym samym kierunku. Trzeźwy sąd nie pozwala oczekiwać od tej wojny zmiany granic Rosji na Zachodzie. Nie możemy też występować jako czynni sprzymierzeńcy dzisiejszych wrogów Rosji. Trzeba jasno zdać sobie z tego sprawę, ustrzec się złudzeń, bo one utrudniają nam tylko wyciągnięcie z obecnego położenia należytych korzyści(…) Wojna ta przyspieszyć musi przesilenie wewnętrzne i zbliżyć chwile przebudowy ustroju państwa, a otwierający się na Wschodzie okres walk ciężkich zniewoli je do zmiany polityki względem naszego narodu. Rosja będzie zmuszona liczyć się z nami. Wtedy od naszego zachowania się, od naszego rozumu politycznego, od naszej stanowczości i energii, od zgodności w naszych szeregach narodowych zależeć będzie los najbliższych polskich pokoleń.

Oczekując tej chwili, czuwać dziś musimy nad postępowaniem całego naszego społeczeństwa, strzec je od fałszywych kroków, od wszystkiego, co mogłoby wytrącić je z równowagi i zmniejszyć przez to jego siły. Taką rolę odgrywałyby w obecnym położeniu wszelkie tylko wystąpienia; nie krępując wielce swobody rządu w jego działaniach wojennych, wprowadziłyby tylko dezorganizację w nasze własne szeregi. Pierwsze próby agitacji w tym kierunku zjawiły się już i niewątpliwie ponawiane będą w miarę niepowodzeń wojennych Rosji. Przeciwdziałać im trzeba z całą siłą. Nie możemy pozwolić na to, żeby rządy obce przez swych agentów prowadziły nasz lud w kierunku dla nich korzystnym, ani na to, żeby choć kropla krwi polskiej przelała się w bezużytecznych próbach, wywołanych przez nasze własne niedojrzałe żywioły.[4]


Konsekwencje

Właśnie to stanowisko polityczne zawarte w powyższej odezwie skłoni Dmowskiego do bezpośrednich działań zarówno przeciwko formacjom obozu ugodowego, jak i próbom wywołania w Królestwie walk powstańczych skierowanych przeciwko Rosji i będzie jego głównym powodem podróży do Japonii. Już na początku wojny podczas spotkania arystokracji 22 lutego 1904 w Warszawie u księcia Włodzimierza Czetwertyńskiego podjęto decyzję w sprawie ufundowania pociągu sanitarnego dla wojsk rosyjskich na Dalekim Wschodzie. Komitet Arcybiskupi, pod przewodnictwem arcybiskupa Wincentego Popiela- metropolity warszawskiego- będzie się właśnie tymi sprawami się zajmował. Obok przyczyn politycznych trudna sytuacja socjalna znacznej części społeczeństwa spowodowała, że już w marcu 1904 r. Liga Narodowa wyda odezwę o nieskładanie dobrowolnych ofiar na cele wojenne. Akcję dobrowolnych darów popierała głównie grupa ugodowa „Kraj” w Petersburgu i ich zwolennicy w Królestwie. Jednakże znaczna część gmin bojkotowała składanie ofiar na cele wojny. Na przykład w Płońsku gdzie prowadził działalność członek Ligi Narodowej dr Leon Rutkowski, mimo nacisku naczelnika powiatu ludność miejscowa odmówiła składania ofiar, a na zebraniu wybitniejszych obywateli Polacy głosowali za tym, by z racji wojny dać po 250 rubli na kartofle dla najbiedniejszych Polaków i Żydów.[5]

Akcja ugodowa, polityka wiernopoddańcza wynikała zdaniem Dmowskiego z nakłaniani liderów tej polityki w Polsce do porzucenia postawy wyczekującej, która była w owej chwili dla sprawy naszej najkorzystniejsza.[6] Drugim kierunkiem, z którym Dmowski się nie zgadzał uważając, że nie ma najmniejszych szans powodzenia i jest wielce szkodliwy dla sprawy polskiej, to działania powstańcze przeciwko Rosji . Zauważał słusznie, że wywołane w ten sposób w Rosji silne nastroje antypolskie doprowadzą do krwawego stłumienia powstania i prawdopodobnie uzależnienia Rosji od Niemiec, odsunięcie się jej od Francji, a tym samym rozpadu, nowego kształtującego się korzystnego dla Polski układu międzynarodowego, w którym główni zaborcy znajdowali się po przeciwnej stronie barykady. W tej delikatnej sytuacji obawiał się powtórzenia konwencji Alvenslebena. W kilkanaście lat później napisze w tej sprawie: Rosja mając wojnę na Dalekim Wschodzie, wojnę jak się okazało bardzo ciężką przy fatalnym stanie organizacji rządu i armii oraz przy groźnym położeniu wewnętrznym, znajdowała się niejako w łasce swego zachodniego sąsiada. Dawano jej do zrozumienia, że Niemcy mogłyby z jej kłopotów skorzystać i zapłacić jej za przymierze z Francją. To zmuszało ją do zabiegów w Berlinie o przyjazną neutralność, którą gotowe były w każdej chwili ofiarować i tanim kosztem swój wpływ w Petersburgu wzmocnić. Skończyło się tym, że Berlin dał rządowi carskiemu zapewnienie co do bezpieczeństwa na zachodniej granicy i znów uzależnienie się Rosji od Niemiec zostało o kilka kroków cofnięte. Ma się rozumieć, dużym dla Niemiec ułatwieniem w tej operacji były początki ruchu powstańczego w Królestwie. Powtarzała się na mniejszą skalę historia konwencji Alvenslebena.

Znów dla Niemiec! Rok 63 pracował dla Prus… Teraz znów, podczas wojny japońskiej, korzyści z ruchawki w Królestwie wyciągną Niemcy. Więc wszelkie próby powstańcze, zaczynając od 63 r., były tylko z korzyścią dla Niemiec. Zacząłem się wtedy zastanawiać, czy to może być tylko zbieg okoliczności – za wiele w tym prawidłowości, za wiele konsekwencji. A nie przychodziło mi wtedy jeszcze do głowy, że będę kiedyś patrzył na legiony polskie maszerujące obok pułków pruskich w braterstwie broni… [7]


Bez eksperymentów

Polityka realnego interesu narodowego, dla dobra ojczyzny, rzeczywiście niepodległościowa, nie może być zdaniem Dmowskiego polityką „prób i błędów”, jak tego chcieli ugodowcy i zwolennicy powstania. Dlatego podczas wojny japońsko-rosyjskiej walkę zbrojną uzna przede wszystkim za kwestię taktyki, a nie kwestię zasadniczą, jak to było w polityce polskiej przed 1863 r. Jako kwestia taktyki- pisze- powstanie nie może być dogmatycznie ani przyjmowaniem ani odrzucaniem(…) ale właśnie jako taktyczny środek walki, powstanie nie może nosić znamion odruchu, jak to było w znacznym stopniu w ostatnim naszym zbrojnym wystąpieniu, ale długiej i dobrze przygotowanej, planowej wojny, mającej widoki zwycięstwa.[8] Jednakże w ówczesnym okresie nie uznawał za słuszne wchodzenie polityki narodowej na drogę powstańczą. W istniejących uwarunkowaniach i sytuacji zręby polskiej państwowości należy jego zdaniem budować na drodze legalnej i nielegalnej, konsekwentnej walki ale politycznej o polski samorząd, język, polską kulturę, prawa narodowe itd., walki zwiększającej stopniowo upodmiotowienie polityczne narodu polskiego.

Dogłębnej analizy polityki powstańczej (rewolucyjnej) i tzw. lojalnej dokona Dmowski w artykule Doktryna i realizm w Polsce z 1904 r. W artykule między innymi wykazuje, że antytezą drogi rewolucyjnej, czyli powstańczej stał się lojalizm wobec zaborców. W sumie te dwie drogi w istniejącej wówczas sytuacji są błędne i dla narodu szkodliwe. Dlatego też wskazuje na konieczność syntezy tych dwóch przeciwstawnych kierunków i metod politycznego działania, ponieważ myśl politycznego działania narodu zawsze biegnie po przekątnej miedzy tymi skrajnymi punktami.[9] Proponuje dokonania syntezy tych dwóch skrajnych kierunków, których syntezą ale i zarazem antytezą powinna być polityka realna, pragmatyczna, którą mimo przeszkód i trudności stara się realizować polski ruch narodowy. Ta polityka realna to zarazem walka z myślą apolityczną, doktrynerstwem rewolucyjnym (powstańczym), ugodowym. W tej polityce każda taktyka, każdy środek będzie odpowiedni, jeżeli jest trafny w danych okolicznościach miejsca i czasu w danym układzie stosunków międzynarodowych i międzypaństwowych.[10] Ta taktyka politycznego realizmu wiąże się według Dmowskiego również z aspektami etycznymi.


Przeciw skrajnościom

W pełni świadomy istniejącej sytuacji politycznej przywódca ruchu narodowego odrzuca skrajność wyrażającą się w ugodowości i idealistyczną przejawiającą się w programach powstańczych. Doktryna rewolucyjna(powstańcza)- pisze Dmowski w 1904 r.- jest zwyrodnieniem niemal żywiołowego dążenia narodu, świadomego swej żywotności i sił, do odzyskania niepodległości państwowej. Doktryna ugodowa jest ujęciem w ciasną i suchą formułę również przyrodzonego instynktu zachowawczego, nakazującego organizmowi narodowemu przystosowanie się do warunków, w których istnieć musi, nie mogąc ich na razie zmienić wysiłkiem swej energii. Jeśli celem realnej polityki narodowej, syntetyzującej wartości zawarte w tych dwóch skrajnych tendencjach, będącej zarazem wyrazem instynktu samozachowawczego, umiarkowania, dążności do kompromisu, było odzyskanie niepodległego bytu narodowego, to polityka ta miała być w swej istocie jednolita, konsekwentna, ciągła, mimo zmian w jej taktyce. W różnych sytuacjach przy wyborze środków i sposobów działania polityka ta nie mogła być krępowana dogmatycznymi wskazaniami ugodowego czy rewolucyjnego doktrynerstwa.

Konsekwentna walka prowadzona przez Ligę Narodową pod kierunkiem Dmowskiego z ugodą, zwłaszcza ideą trójlojalizmu szerzącego się we wszystkich zaborach, pozostanie- jak zauważa historyk Wilhelm Feldman- zasługą prądu narodowo- demokratycznego…[11]

Już zresztą pod koniec XIX w. wraz z krystalizowaniem się ideologii i fundamentów polityki narodowo-demokratycznej odrzuca Dmowski drogę powstania jako aktualną metodę walki politycznej. Niewątpliwie na akceptowanie wcześniej przez Dmowskiego, w początkowym okresie jego działalności, metody powstańczej wpływ miały wartości znajdujące się w ideologii Ligi Polskiej, powodujące, że Narodowa Demokracja jeszcze do schyłku XIX w. była przesiąknięta tradycjami powstań choć do powstań nie dążyła.[12] Już na progu XX wieku Dmowski uważa i głosi publicznie, że program powstańczy w ówczesnej sytuacji nie ma realnych podstaw dla urzeczywistnienia celów niepodległościowych. W artykule Listy do przyjaciół politycznych zamieszczonym na łamach Przeglądu Wszechpolskiego w 1901 r. pisze: powstanie byłoby niedorzecznością (…) ruch nasz oznacza w polityce narodowej zwrot stanowczy od programów powstaniowych.[13] W następnym roku w artykule Nielegalność napisze: Dziś powstanie w stylu 63 r. jest absolutną niemożliwością, za to możliwą i konieczną jest stała walka ze szkodliwymi dla narodu prawami, a właściwie bezprawiem rządu.[14]


Stosunek do minionych powstań

W ewolucji swych poglądów Dmowski dochodzi do odrzucenia programu powstańczego oraz krytyki polskich przegranych powstań zwłaszcza XIX- wiecznych. Najbardziej krytycznie odnosił się do inspiratorów i przywódców powstań, natomiast hołd składał ofiarnie walczącym powstańcom. Nieco później będzie wskazywał, że powstania nie były w rzeczywistości walką o odbudowanie państwa polskiego, lecz raczej próbą zbrojnego protestu przeciwko uciskowi zaborcy. Przywódcy powstań nie mieli nawet koncepcji w sytuacji powodzenia- zwycięstwa powstania, nigdy nie liczyli się z położeniem międzynarodowym i na jego wybuch wybierali momenty politycznie najmniej korzystne, najbardziej nie odpowiednie. Powstania- będzie twierdził – wywoływano wbrew woli ogromnej większości społeczeństwa, któremu narzucane były przez garść młodzieży i w konsekwencji przynosiły naszym wielkim kosztem korzyści tylko innym- zaborcom. I tak jego zdaniem powstanie listopadowe „było dywersją”, które od zbrojnej interwencji prusko-rosyjskiej uchroniło rewolucyjny Zachód. Jedynie pozytywnym aspektem było to, że nie służyło bezpośrednio interesom wrogów Polski. Surowiej ocenia konsekwencje powstania styczniowego, ponieważ umożliwiło Prusom związanie z sobą Rosji poprzez konwencję Alvenslebena, oddalenie jej od Francji – i to na niekorzyść Polski, a w konsekwencji zjednoczenie Niemiec pod hegemonią Prus. Skutkiem powstań – pisze Dmowski- położenie polityczne ziem polskich pogorszyło się olbrzymimi krokami, więzy niewoli zacieśniały się z niemożliwą w innych warunkach szybkością. Po powstaniach następował spadek sił fizycznych i moralnych narodu, przychodziła apatia i bierność, ułatwiając wrogom zniszczenie Polski.[15] Tak więc utrwalała się bierność jako polska cecha narodowa, a apatyczne zachowanie się narodu polskiego wobec obcych, zaborczych rządów, przy jednoczesnym braku konsekwentnej, rozsądnej reakcji na wyrządzane krzywdy, uniemożliwiało, blokowało wyzwalanie energii narodowej, nie otwierało również pola działania dla jednostek aktywnych. W istniejącej sytuacji powstania narodowe zdaniem Dmowskiego spełniały również rolę instytucji mającej na celu podtrzymywanie bierność narodową, gdyż zabierały co pewien czas jednostki najbardziej energiczne, niezdolne do wegetacji w niewoli, pozwalając reszcie wytrwać bez przeszkody w ustalonym systemie narodowego życia.[16] Wchodzenie zatem w pełnię życia narodowego nowych roczników nie mogących znaleźć konstruktywnego ujścia swojej energii niosło z sobą niebezpieczeństwo wywołania powstania zbrojnego.

Twierdził również Dmowski, że powstania nie tylko zniszczyły wcześniejsze wpływy polskie na ziemiach wschodnich, zlikwidowały po 1864 r. sprawę polską w aspekcie międzynarodowym, ale i wytworzyły w świecie Polakom opinię narodu, dla którego nic zrobić nie można, bo on sam dla siebie zrobić nic nie umie.[17] Ta surowa, aczkolwiek obiektywna przez Dmowskiego ocena XIX-wiecznych powstań polskich wywoływała i wywołuje po dziś dzień wiele polemik i protestów w środowiskach ukształtowanych w kulcie wartości tradycji romantyzmu politycznego, w atmosferze apologii czynu powstańczego. Apologeci XIX-wiecznych powstań, a także powstania warszawskiego, wśród których jest wielu luminarzy polskiej nauki, twierdzą wbrew obiektywnej prawdzie historycznej, naginanej często do własnej koncepcji, że dzięki czynom powstańczym, przelewaniu krwi, naród polski mógł zachować swoją tożsamość i odzyskać własną państwowość. Tezy takie, jak i głoszona dawniej i dzisiaj propaganda na rzecz kultu powstańczego mają ściśle określone cele polityczne.


Na zaproszenie Japonii

Obawiając się w 1904 r. szkodliwego, tragicznego powstania dla narodu polskiego, powtórzenia sytuacji z roku 1863, konsekwencji negatywnych na kilkadziesiąt lat, postanowił Dmowski gdy dowiedział się o planowanej podróży Józefa Piłsudskiego do Japonii, osobiście tam również się udać, w celu nakłonienia władz japońskich do niepopierania akcji powstańczej w zaborze rosyjskim. Tak więc po wybuchu wojny japońsko-rosyjskiej doszło do konfrontacji głównych kierunków politycznych nie tylko w kraju, ale i na Dalekim Wschodzie. Jednoczesną akcję o celach wzajemnie się znoszących przeprowadzili w Tokio Roman Dmowski- przywódca Ligi Narodowej, zwolennik metody konsekwentnej walki przede wszystkim politycznej oraz Józef Piłsudski- członek Polskiej Partii Socjalistycznej, zauroczony powstaniami, zwłaszcza styczniowym z1863 r., zwolennik również rewolucji i metod walk zbrojnych. Do Kraju Wschodzącego Słońca Józef Piłsudski udał się z ramienia Polskiej Partii Socjalistycznej inspirowanej politycznie oraz wspieranej wówczas w tym finansowo przez socjaldemokrację niemiecką, na zaproszenie władz japońskich, które pokryły koszty jego podróży i pobytu w Japonii. Wybuch wówczas powstania w zaborze rosyjskim zwłaszcza korzystny był politycznie dla strony niemieckiej planującej podporządkować sobie Rosję w celu realizacji planów mitteleuropy, czyli zawładnięcia środkową Europą. Socjaldemokracja niemiecka wpływająca na politykę PPS nawiązywała również do wrogich wobec Rosji i narodów słowiańskich poglądów z połowy XIX w. swojego guru Karola Marksa, znajdujących się w Manuskripte über die polnische Frage,1863-64.

Cel polityczny swej podróży do Japonii Józef Piłsudski jasno przedstawił w swych Poprawkach historycznych pisząc: Zdecydowałem się od razu, że zgodzić się mogę na organizowanie pracy informacyjnej tylko w tym wypadku, jeśli Japonia zgodzi się na udzielenie mi pomocy technicznej w broni i nabojach. [18] Głównego planowanego celu, o którym pisze w Poprawkach… jednakże nie zdołał Piłsudski osiągnąć, uzyskał jedynie pomoc finansową w postaci 20 tys. funtów na prowadzenie akcji dywersyjno- wywiadowczej na rzecz Japonii. Jednakże szybkie zakończenie wojny układem pokojowym zawartym w Portsmouth (USA) uniemożliwiło mu wywiązanie się z tych zobowiązań wywiadowczych wobec Japonii. Inicjatywę uzyskania wsparcia dla działań powstańczych ponawia dopiero dwa lata później w 1906 r., wchodząc w ścisłe wieloletnie kontakty z wywiadem państw centralnych, o czym mówił mi mój znajomy szef sztabu Naczelnego Wodza gen. Sikorskiego pułkownik Aleksander Kędzior. O tym poinformował go szef sztabu wojskowego okręgu przemyskiego pułkownik Kanik, do którego zgłosił się Piłsudski z prośbą o umożliwienie mu nawiązania ścisłego kontaktu z austriackim wywiadem wojskowym. Jako współpracownik wywiadu państwa centralnego przekazywał meldunki m.in. oficerowi II Oddziału Sztabu Generalnego w Wiedniu Włodzimierzowi Zagórskiemu, późniejszemu generałowi dążącemu w niepodległej Polsce do unowocześnienia wojska polskiego, a zwłaszcza lotnictwa, przetrzymywanemu po zamachu majowym ponad rok w ciężkich warunkach w więzieniu w Wilnie, a po którym wszelki ślad natychmiast zaginął, gdy po opuszczeniu więzienia, przybył do Warszawy. Piłsudski, będąc na usługach wojskowego wywiadu austriackiego na szczeblu korpusu(Hauptkundschaftstelle) przekazywał meldunki o sytuacji w zaborze rosyjskim, a za otrzymywane środki finansowe przygotowywał działania antyrosyjskie w tym wywołanie powstania zbrojnego. Jako również przeciwnik państw ententy po wybuchu I wojny światowej wysłał- uzgadniając szczegóły z wywiadem austriackim- do zaboru rosyjskiego grupkę niedoświadczonych „chłopców”, tzw. strzelców i kilku skautów w celu wywołania tam powstania podobnego do styczniowego, które mocno uwielbiał. Oddział ten próbował zmusić ludność kielecczyzny do akcji powstańczej, ale przeciwstawił się temu m.in. pisarz Henryk Sienkiewicz z Oblęborka, biskup kielecki ks. Augustyn Łosiński, przedstawiciele miasta Kielc, stwierdzając podczas spotkania w magistracie z dowódcą strzelców, że w zaborze rosyjskim Polacy idą z „Rosją i państwami sprzymierzonymi przeciwko Niemcom i Austrii” . Te różne działania przeciwko państwom ententy wpłynęły na to, że Niemcy później przywieźli specjalnym pociągiem 10 listopada 1918 r. z Magdeburga do Warszawy Piłsudskiego w celu objęcia władzy w ich interesie. Słusznie zauważył Bolesław Szczepkowski, że „Dla Piłsudskiego i dla piłsudczyzny w gruncie rzeczy nie było Polski, było natomiast jakieś dziwaczne państwo. Pojęcia : naród, narodowy, wyrzucane były całkowicie ze słownictwa politycznego”.[19] W późniejszym okresie proniemiecką politykę Piłsudskiego doceniali przywódcy III Rzeszy. Po jego śmierci 13 maja 1935 r. i w dniu pogrzebu oddali mu hołd- na państwowych budynkach w Niemczech faszystowskich na znak żałoby flagi opuszczono do połowy. Sam Hitler i wielu innych faszystowskich dygnitarzy uczestniczyło w mszy za duszę zmarłego w berlińskiej katedrze katolickiej, przed którą dwie kompanie Wehrmachtu pełniło wartę honorową, co też było transmitowane przez radio na żywo. Na pogrzebie w Krakowie Adolfa Hitlera reprezentował z wielkim wieńcem m.in. Herman Göring. O przebiegu uroczystości pogrzebowych szczegółowo informowała prasa niemiecka, podkreślając silne dążenia Piłsudskiego do zbliżenia się do Niemiec, niechęć do parlamentaryzmu, Ligi Narodów oraz jego cechy wodzowsko-dyktatorskie.

W podróż na Daleki Wschód wyjechał Dmowski 27 marca 1904 r. z Krakowa, w którym wówczas mieszkał, planując dotrzeć do Japonii przed działaczami PPS podróżującymi przez Suez w Egipcie. Wybrał szybszą drogę przez USA i Kanadę. Ten kierunek jego podróży był również związany z potrzebą odebrania w Chicago od członka Ligi Narodowej Stanisława Osada listów polecających do Japonii płk Smoleńskiego, które załatwił korespondencyjnie płk Miłkowski ze Szwajcarii. Pewne kontakty z japońskimi sferami urzędowymi według Stanisława Kozickiego nawiązał Dmowski już w Europie za pośrednictwem Finów.[20] Sam Dmowski podaje, że podczas pobytu w Londynie w latach 1898-9 osobiście zaprzyjaźnił się z młodym dyplomatą japońskim, który ze względu na swoje zdolności należał do potężnego klanu Choshu sprawującego wraz z klanem Satsuma rządy w Japonii i który był krewnym wieloletniego gubernatora Tajwanu, szefa sztabu generalnego, późniejszego ministra obrony gen. Kodamy. Z tym właśnie dyplomatą utrzymywał Dmowski jeszcze przed wybuchem wojny japońsko-rosyjskiej listowne kontakty i wspomina z wdzięcznością jego pomoc udzieloną mu podczas misji w Japonii.


Podróż w tajemnicy

Zaopatrzony w listy polecające, wyjechał Dmowski do Japonii w tajemnicy. O tej podróży wiedziało raptem kilka najbliższych mu osób. Dla niewtajemniczonych wyjechał wyłącznie do USA i Kanady w celu prowadzenia badań i studiów nad polskim osadnictwem w tych krajach. Ten cel podróży dla niezorientowanych wydawał się wiarygodny, jako że w lutym i marcu miał w Krakowie oraz Lwowie serię wykładów poświęconych tej problematyce. Podróż miała zatem mieć charakter wyłącznie badawczy, a nie polityczny. Jednakże tej tajemnicy nie udało się w pełni zachować. O celach podróży Dmowskiego dowiedziało się kierownictwo PPS poprzez Jamesa Douglasa, członka tej organizacji, a zarazem korespondenta i współpracownika lwowskiego narodowego Słowa Polskiego. James Douglas, korespondent Słowa Polskiego w Japonii, będzie informował listownie o każdym kroku Dmowskiego znanych działaczy socjalistycznych: Witolda Jodkę i Bolesława Jędrzejowskiego.

Prawie półroczną podróż Dmowskiego sfinansuje głównie Seweryn Jung z Warszawy, człowiek ofiarny, który już wielokrotnie wcześniej wspomagał finansowo Ligę Narodową. W drodze do Japonii odwiedzi Dmowski 28.III. 1904 r. płk Miłkowskiego w Zurychu, a w dwa dni później dotrze do Londynu, gdzie zaopatrzy się w obfitą już wówczas literaturę angielską o odległym kraju, celu swej podróży. Z Liverpoolu do Halifax w Nowej Szkocji wypłyną statkiem 7 kwietnia. Stamtąd natomiast udał się do Montrealu, gdzie 20 kwietnia prowadził rozmowy z miejscowymi urzędnikami na temat aktualnego osadnictwa polskiego i ruskiego (ukraińskiego) w Kanadzie. Przebywając w dniach 21-27 kwietnia w Chicago, odbył szereg spotkań i konferencji z tamtejszymi działaczami polonijnymi w sprawie programu pracy narodowej w USA. W dniu zaś 27 kwietnia wyruszył z Chicago przez Manitobę „Canadian PacWspółczesna fałszywa wolność, demokracja i sprawiedliwość. ific Railway” do Vancouveru, z którego wypłynął statkiem do Japonii 2 maja. Do Jokohamy dopłynął 15 maja, skąd udał się do Tokio, gdzie zamieszkał w hotelu „Metropole”. Korzystając z listów polecających oraz wcześniejszej znajomości z dyplomatą japońskim nawiązuje kontakt z japońskim sztabem generalnym, w pierwszej kolejności z gen. Fukushima, który to wcześniej konno przejechał przez całe państwo rosyjskie w tym tereny zaboru rosyjskiego .[21]


Memoriały i propozycje

Pertraktuje następnie z szefem sztabu gen. Kodamą, późniejszym ministrem obrony, na życzenie którego opracuje w języku angielskim dwa memoriały: o partiach politycznych w Rosji i o znaczeniu sprawy polskiej w polityce trzech mocarstw zaborczych oraz o głównych dążeniach narodu polskiego. Memoriały te po przetłumaczeniu na język japoński zostały rozesłane najwybitniejszym osobistościom japońskiego świata politycznego oraz ambasadom japońskim. Pierwszy memoriał przewidywał wybuch rewolucji w Rosji w przypadku zawarcia niepomyślnego dla niej pokoju. Drugi zaś akcentował, że nawet zwycięstwo Japonii nie będzie mogło wpłynąć na zmianę zachodnich granic Rosji.[22]

Podczas czterogodzinnej rozmowy w prywatnej rezydencji Kodamy Dmowski zapoznawał generała z zawiłymi problemami Polski. Dyskusja miała serdeczny przebieg i dotyczyła również spraw toczącej się aktualnie wojny, przyszłości Japonii oraz Chin, różnic kulturowych między Dalekim Wschodem a Europą itd. Wszyscy czterej uczestnicy tej dyskusji uznali w konkluzji, że Japonia musi iść dalej własną drogą, stosując rozwiązania nowoczesne, zgodne z wymogami postępu, ale również i duchem narodu oraz jego tradycją.

Według danych japońskiego Sztabu Generalnego Sił Lądowych wśród jeńców armii rosyjskiej znajdowało się 4658 pochodzenia polskiego i Dmowski podjął aktywne starania o poprawę ich warunków socjalnych.[23] Cel ten był już ułatwiony ze względu na nawiązanie bliskich kontaktów z szefostwem sztabu generalnego. Na skutek jego starań polepszyły się warunki jeńców pochodzenia polskiego i postarano się o duchownego katolickiego, książki oraz materiały do pisania, urządzając rodzaj szkoły, w której jedni drugich uczyli. Ponadto obiecano Dmowskiemu, że Jeńcy Polacy, którzy po ukończeniu wojny nie będą chcieli wracać do Rosji, będą odesłani do Ameryki.[24] Przyjmując propozycję rządu japońskiego udaje się Dmowski 16 czerwca 1904 r. w odwiedziny osobiste jeńców polskich do Matsujamy na wyspie Shikoku . W tej podróży towarzyszy mu konsul japoński we Władywostoku Kawakami, który później zostanie pierwszym posłem japońskim w Warszawie. Jego pobyt trwał tam dwa tygodnie. Upłynął głównie na rozmowach z rodakami.


Niespodziewane spotkanie

Po powrocie z Matsujamy dotarła do Dmowskiego informacja, że w drodze do Japonii są już dwaj wysłannicy PPS, jadący pozyskać dla swych planów powstańczych w zaborze rosyjskim rząd japoński. Nad przybyszami- tj. Józefem Piłsudskim oraz Tytusem Filipowiczem, którzy skierowani zostali do Tokio za pośrednictwem ambasady japońskiej w Londynie - opiekę w Japonii sprawowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Pierwsze spotkanie Dmowskiego z przedstawicielami PPS nastąpiło 8 lipca 1904 r. podczas jego spaceru po mieście w towarzystwie korespondenta lwowskiego narodowego Słowa Polskiego oraz członka PPS Jamesa Douglasa. Po tym nieoczekiwanym spotkaniu, do którego nie chciał dopuścić Douglas, odwracając uwagę Dmowskiego, aby nie zauważył jadących w pchanej przez Japończyka rikszy Ziuka i Filipowicza, wszyscy wspólnie poszli do japońskiej herbaciarni. Tam właśnie Dmowski i Piłsudski umówili się na dłuższą „pogawędkę”. Groźba krwawego stłumienia ewentualnego powstania, gospodarczego zniszczenia Królestwa, moralnego osłabienia narodu w okresie kształtowania bardziej pomyślnej w tym międzynarodowej koniunktury politycznej rzutowała na rozumowanie Dmowskiego podczas jego dziewięciogodzinnej dyskusji z Piłsudskim, która odbyła się następnego dnia tj. 9 lipca. Próbowałem dowiedzieć się od kierowników PPS – pisze Dmowski- co mają zamiar osiągnąć przez ruch powstańczy w Królestwie, jak się przedstawiają widoki jego powodzenia, jak sobie wyobrażają realne jego skutki. Usiłowałem ich przekonać, że to co chcą zrobić jest nonsensem i zbrodnią wobec Polski. Ani jedno, ani drugie mi się nie udało. W odpowiedzi dostałem porcję mętnych frazesów, wygłoszonych z ogromną pewnością siebie .[25] Brak porozumienia w Tokio między tymi dwoma osobistościami o diametralnie przeciwstawnych koncepcjach i poglądach rzutować będzie na dzieje polityczne Polski przez następne dziesięciolecia. Tendencje, kierunki polityczne reprezentowane przez te dwie postacie z coraz większym natężeniem uwidocznią się w przededniu I wojny światowej oraz w okresie Polski międzywojennej. Wynikało to głównie z odmiennego pojmowania interesów polskich i metod rozwiązywania dziejowych problemów Polski. Dmowski i Piłsudski – jak ich charakteryzuje St. Kozicki- byli obok różnic czysto indywidualnych w myśli, uczuciach i charakterach produktem przeszłości dziejowej narodu, środowisk, z których pochodzili.[26] Używając terminów ogólnych można powiedzieć, że Dmowski był przede wszystkim pragmatykiem, racjonalistą, a Piłsudski- idealistą, politycznym romantykiem, szkodzącym często Polsce.


Obawy Dmowskiego

Po dziewięciogodzinnej rozmowie Dmowski odniósł wrażenie, jakoby cele misji PPS były już załatwione. Zaniepokojony stara się za pośrednictwem Kawakamiego o audiencję u ministra spraw zagranicznych, barona Komury. Minister twierdzi, że prowadzone obecnie rozmowy z ambasadorem brytyjskim uniemożliwiają mu odbycie spotkania. Dmowski podejrzewa, że Komura pragnie rozmawiać wyłącznie z wysłannikami PPS i z nimi całą sprawę załatwić. Obawiał się, że minister Komura, będąc w złych stosunkach ze Sztabem Generalnym, opowie się za koncepcją Piłsudskiego, chcąc w ten sposób próbować się odegrać. Nie mogąc odbyć bezpośredniej rozmowy z ministrem, przeprowadza rozmowę z wiceministrem spraw zagranicznych Chindą i dyrektorem departamentu spraw politycznych Yamazą. Następnie przesyła ministrowi Komurze notę wykazującą ujemne raczej następstwa dla Japonii powstania polskiego w zaborze rosyjskim. Obecnie Rosja- argumentował w nocie- w obawie przed powstaniem utrzymuje w Królestwie znaczne ilości wojska, wystarczające do stłumienia wszelkich rozruchów w ciągu kilku tygodni. Po ich stłumieniu może je bez większych obaw wycofać i skierować na Daleki Wschód. Korzystnym zatem dla Japonii jest stan niepokoju na zachodnich rubieżach Rosji, stan który ulegnie zmianie dopiero po stłumieniu powstania, jak to było po 1863 r.

Po wysłaniu tej noty szefowi dyplomacji japońskiej Dmowski udał się do sztabu generalnego, gdzie złożył jej kopie. Nie zastawszy gen. Kodamy i jego pomocnika generała Fukushimy, którzy przebywali wówczas na froncie w Mandżurii, odbył rozmowę z gen. Muratą, który twierdził, że podczas wojny rząd japoński w swych decyzjach politycznych związany jest ze stanowiskiem głównodowodzącego. Nie może zatem podejmować żadnych znaczących kroków bez zgody marszałka Oyamy. Gen. Murata zobowiązał się natychmiast przesłać kopie noty do Kwatery Głównej wraz z wiadomością o wizycie Dmowskiego w sztabie i jego komentarz do noty. Na stanowisko, jakie zajmie w przedmiotowej sprawie głównodowodzący marszałek Oyama, oczekiwał Dmowski z niecierpliwością. Po upływie dwóch tygodni generał Murata powiadomił go, że naczelne dowództwo odmówiło popierania polityki zmierzającej do wywołania wybuchu powstania w Królestwie, że może wracać spokojnie do Europy. Stanowisko zajęte przez dowództwo japońskie, zgodne ze staraniami Dmowskiego, zasługuje na uwagę. Prowadząc z Rosją wojnę nie skusiło się ono na ofertę Piłsudskiego odnośnie powstania w Królestwie. A przecież kłopoty Rosji na Zachodzie mogły być korzystne dla Japonii, co nie było bez znaczenia w okresie trudnych zmagań wojennych. To stanowisko japońskich czynników polityczno- wojskowych wypływające z długofalowych celów strategicznych zawierało również warstwę moralną sprowadzającą się do wysokiego poczucia odpowiedzialności nawet za innych, jakże rzadko występującą u jednostek pretendujących do odgrywania opatrznościowej roli w polskim życiu politycznym.

Tak więc Dmowski uratował naród polski przed tragedią, przygotowywaną przez uwielbianego dzisiaj powszechnie Piłsudskiego, zablokował również tym samym planowane przez Niemców uzależnienie od siebie Rosji, które doprowadziłoby podobnie jak po 1863 r. do klęski wojennej Francji-Zachodu podczas I wojny światowej i Polska wówczas nie odzyskałaby w 1918 r. niepodległości.


Doświadczenia japońskie

O ile niebezpiecznym dla narodu polskiego było przebywanie Piłsudskiego w Japonii jako szkodliwy epizod polityczny, o tyle na Dmowskim Japonia wywrze duże wrażenie, jak żaden z wielu innych wcześniej i później poznanych krajów. Jej poznanie podczas dziewięciotygodniowego pobytu, wywołało w nim głęboką refleksję o charakterze społeczno-politycznym i ideologicznym. Refleksja ta w pierwszej fazie zachwieje systemem jego myślenia, lecz nieco później utwierdzi go w słuszności dotychczasowego ujmowania problemów i obranej drogi. Doświadczenia japońskie ułatwią mu zrozumienie istoty społeczeństw europejskich, otworzą oczy na potęgę ducha ludzkiego, olbrzymią rolę czynników moralnych i duchowych w życiu człowieka, społeczeństw i narodów. Dmowski dostrzega, że Japonia, która niedawno jeszcze była upokorzona przez USA, następnie przez państwa europejskie, odnosi swe zwycięstwo w wojnie z Rosją głównie zwłaszcza dzięki patriotyzmowi, wierze we własne siły i niesłychanie głębokiemu poczuciu odpowiedzialności jednostki wobec ojczyzny.[27]

Pobyt w Japonii potwierdził u Dmowskiego już wcześniejsze jego poglądy o wyższości wartości zbiorowego wysiłku narodu czerpiącego soki odżywcze z właściwie pojmowanej własnej tradycji i wiary religijnej, a także czynu wspólnoty narodowej nad czynem jednostkowym. Pogłębiła się jego wiedza z zakresu psychologii i etyki społecznej, umożliwiając głębsze spojrzenie na problemy człowieka i społeczeństw ludzkich. Zmienił się również jego pogląd na układ sił politycznych świata, Europy, a zwłaszcza na położenie Rosji i w tym aspekcie na kwestię polską.

Heroizm i poświęcenie narodu japońskiego, jego spójność, jedność duchowa, pracowitość, systematyczność, wytrwałość, poczucie obowiązku i odpowiedzialności to były wartości, cechy, których brak dostrzegał Dmowski w polskim społeczeństwie i o tym pisał już wcześniej m.in. w Myślach nowoczesnego Polaka. W życiu narodu japońskiego zauważył wiele pozytywnych wartości niezbędnych do unowocześnienia polskiego narodu, mogących uczynić go podmiotem o wyższej niż dotychczas jakości, zdolnym do bardziej konstruktywnej, efektywnej walki o swe prawa, o suwerenność i pomyślny rozwój w przyszłości. Obserwując życie japońskie, rolę w nim jednostki, poświęcającej tak wiele ze swojego życia osobistego dla dobra wspólnego, dobra narodu, odnoszącego dzięki temu wiele sukcesów, utwierdził się Dmowski w przekonaniu, że program wszechpolski mówiący o jedności wszystkich Polaków niezależnie od miejsca zamieszkania i przynależności społeczno-klasowej, w polityce ogólnopolskiej jest jak najbardziej trafny, słuszny i pozytywny dla polskiego narodu. Dlatego zarazem postuluje w działalności wychowawczej położenie większego nacisku na uświadamianie obowiązków naturalnych jakie jednostka ma wobec swojego narodu, na trwałe jej związanie ze wspólnotą narodową. Wspominając rok później w 1905 r. w Podstawach polityki polskiej przeżycia w Japonii pisze o ścisłym związku jednostki, człowieka ze wspólnotą narodową: I nie przeczuwałem, że jedna wycieczka na Daleki Wschód więcej mi powie niż najwięksi myśliciele Europy (…) Na chwilę zdawało mi się, że na wiele rzeczy patrzę z zupełnie przeciwnego niż dotychczas stanowiska(…).Dowiedziałem się co najważniejsze, że w mej własnej duszy działają potężne instynkty, stanowiące główną dźwignię tego co u nas w Europie nazywamy patriotyzmem. Dowiedziałem się, że posiadam odziedziczoną w najtajniejszych głębiach duszy, mającą swe korzenie etykę narodową, niezależną od przykazań ani od altruizmu, a tym niemniej od egoizmu(…) Jego główną podstawą (związku jednostka- naród- dop. J.S) jest niezależny od woli jednostki związek moralny z narodem, związek sprawiający, że jednostka zrośnięta przez pokolenia ze swym narodem, w pewnej szerokiej sferze czynów nie ma wolnej woli, ale musi być posłuszną woli zbiorowej narodu, wszystkich jego pokoleń, wyrażającej się w odziedziczonych instynktach. Instynkty te są silniejsze nad wszelkie rozumowania i panujące częstokroć nad osobistym instynktem samozachowawczym, gdy nie są znieprawione lub wyrwane z korzeniami, zmuszają człowieka do działania(…) wbrew sobie samemu, bo do oddania życia, do poświęcenia droższych od niego rzeczy, gdy idzie o dobro narodowej całości.[28] Tak więc ścisła jedność moralno-duchowa jednostki z narodem uzależniona jest w znacznym stopniu od nawiązywania przez pokolenia do minionej przeszłości i tradycji. W narodach, u których przeszłość i tradycja jest mocno gloryfikowana, o historii sięgającej kilku tysięcy lat, patriotyzm jest najgłębiej zakotwiczony w świadomości jednostki, wiążąc ją silnie z własnym narodem. I dlatego do najbardziej patriotycznych dzisiaj w XXI w. narodów, czyli o silnej jedności narodowej należą głównie narody azjatyckie o długiej własnej historii, takie na przykład, jak Chiński, Perski, Żydowski itd. Narody te przede wszystkim dbają głównie o swoje narodowe interesy i niekiedy wykorzystują inne młodsze, mniej doświadczone, naiwne społeczeństwa. W stosunku do tych narodów o długiej tradycji, silnej tożsamości, u innych młodszych narodów zwłaszcza współczesnej Europy jedność narodowa i patriotyzm gwałtownie się osłabia. To prowadzi do ich rozpadu na skutek eliminowania celowo przez rządzących- kształtujących kulturę, oświatę i media ze świadomości młodych pokoleń własnej przeszłości i tradycji, a zarazem lansowanie m.in. wyłącznie nie rodzimej kultury w tym polskiej ludowej, lecz pseudo kultury oraz wielokulturowości. Zmiana charakteru, a przede wszystkim rozpad narodów europejskich w XXI w., czyli całkowite wyodrębnienie, podporządkowanie sobie, zniewolenie człowieka-jednostki to planowa już od dłuższego czasu polityka różnych grup interesów pragnących zawładnąć i rządzić współczesnym światem.


Idea narodowa

W nowej sytuacji roku 1905, kiedy to wydarzenia w Rosji otwierały przed polityką polską nowe możliwości i perspektywy, doświadczenia japońskie wpłynęły na akcentowanie ściślejszego związku jednostki z narodem, jej heroizmu oraz nadrzędności interesu ogólnonarodowego. Wykrystalizowała się ostatecznie ideologia ruchu wszechpolskiego i dążono szczególnie do konsolidacji narodu pozbawionego własnej państwowości, a także jedności poglądów i działań. Przytoczona powyżej wypowiedź w Podstawach polityki polskiej wskazuje, że Dmowski nie zmienił zasadniczo swoich poglądów na naród, a jedynie położył- w oparciu o doświadczenia japońskie i aktualną sytuację polityczną- nacisk na inną niż dotychczas stronę zagadnienia. Wcześniej w swoich koncepcjach uwypuklał szczególnie czynniki wiążące jednostkę z narodem, zależne głównie od indywidualnej woli człowieka, później natomiast położył większy nacisk na te, które przyjmuje z zewnątrz od społeczeństwa- narodu. I są to głównie podstawowe zasady postępowania społecznego, politycznego, cechy charakteru wytworzone przez instytucje, tradycje, przeszłość itd. Położenie znacznego nacisku na ten aspekt więzi między jednostką a narodem, wynikający z tradycji i przeszłości, spowoduje nieco później, że publicyści liberalni będą starali wykazać, że Dmowski jakoby w swych poglądach całkowicie pozbawiał jednostkę praw i wolnej woli. Publicyści ówcześni i dzisiejsi nie próbowali dostrzec, że faktycznie praw jednostki- człowieka na ziemiach polskich pozbawiał ten, kto miał władzę- zaborca, a także wpływowy zamożny właściciel oraz biznesmen i dlatego właśnie jedynie wspólna, konsekwentna walka całego zintegrowanego narodu, należyte wypełnianie obowiązków narodowych przez wszystkie jednostki, mogło rozszerzyć realny zakres podmiotowych praw nie tylko wspólnoty narodowej ale i człowieka do niej należącego. Prawa osobiste mogła tutaj rozszerzać jednostka wyłącznie poprzez swój naród, o ile wobec niego wywiązywała się ze swych obowiązków. Wiązało się to często z dobrowolnym, świadomym, własnym ograniczeniem praw i wolności osobistych na rzecz celów ogólnonarodowych, poprzez wewnętrzną dyscyplinę wynikającą z poczucia odpowiedzialności. Tej niezaprzeczalnej prawdy, starej jak gatunek ludzki nie dostrzegają jednak zwolennicy liberalizmu. Nie rozumieją, że w czasach antypolskiej polityki prowadzonej przez zaborców rozwój liberalizmu był pożądany ale w państwach zaborczych, ponieważ osłabiał represyjne funkcje struktur administracyjno-politycznych tych państw. Natomiast rozwijający się w społeczeństwie polskim liberalizm, spełniał i spełnia dzisiaj destruktywną rolę, osłabiając jedność moralno-duchową narodu walczącego z obcym i wielce szkodliwym zagrożeniem . I dlatego inna droga realna wówczas i dzisiaj nie istnieje, jak tylko wskazywana, nakreślona przez Dmowskiego, podkreślająca zwłaszcza zwiększone obowiązki człowieka-jednostki wobec swojego narodu znajdującego się w poważnym zagrożeniu.

Jeśli zaś chodzi o samą wolność jednostki- to zarzuty stawiane Dmowskiemu można byłoby uznać jedynie wtedy za słuszne, gdyby rzeczywiście istniała w konkretnym życiu ludzkim realna wolność absolutna. Wolność, o której się mówi to na ogół fikcja zwłaszcza w dzisiejszych czasach, wykorzystywana przez zdegenerowaną już demokrację w celu przejęcia najczęściej władzy, dóbr materialnych i zniewolenie głównie za pośrednictwem mediów oraz systemu wychowawczo- prawnego nieświadomego współczesnego człowieka. I dlatego jej głosiciele, adwersarze Dmowskiego posuwają się tutaj do granic absurdu, atakując go celowo właśnie z pozycji wolnościowych, skrajnie indywidualistycznych, wypaczając jego rozumienie wolności. W koncepcji Dmowskiego wolność jednostki polega na realizacji celu wynikającego z potrzeby wewnętrznej m.in. z tzw. instynktu wspólnego, społecznego i narodowego, formującego zarazem pole duchowo-magnetyczne całego narodu, chroniące człowieka. A zatem w aspekcie subiektywnym jednostka ma możliwość realizacji swojej woli, gdy postępuje zgodnie ze swoim wewnętrznym duchowym głosem, instynktem-sumieniem. Jest to więc wolność człowieka ukształtowana w ramach określonej tradycji narodu ze znamionami wolności obiektywnej, realnej, a nie fałszywej, utopijnej lansowanej przez czynniki liberalno- lewackie i właśnie tego typu wolność nie poniża godności człowieka. Natomiast samo pojęcie instynktu stosowane przez Dmowskiego po powrocie z Japonii nie miało charakteru biologicznego, jak się nieraz twierdzi, lecz psychiczno-duchowy. Instynkty o których mówi powstały jego zdaniem na skutek działania tzw. prawa automatyzacji, utrwalającego w świadomości ludzkiej dziedzictwo kulturowe, tradycje, historię itd. Są zatem wytworem życia społecznego i łączą teraźniejszość z przeszłością i przyszłością. Decydującą rolę w ich kształtowaniu i rozwijaniu przypisze państwu, pisząc: byt państwowy buduje na nich (instynktach) właściwą psychikę narodową, opartą na podstawie instynktów rodzinnych, rodowych, plemiennych; on ją też rodzi w całości tam gdzie nawet jej podstaw nie było. Tak więc źródła instynktów narodowych o charakterze psychiczno-duchowym tkwią już w odległej przeszłości i u ludności polskiej w okresie przed państwowym, przedchrześcijańskim, słowiańskim, ale jeżeli nie istniały wówczas – tworzyły je wpływy później powstałego państwa. W XXI wieku wszystko się zmieniło w Europie, a zwłaszcza unii europejskiej, instytucje zwane państwem, zmieniając często ukierunkowanie psychiki człowieka, niszczą właśnie tożsamość narodową. Jedynie instynkty narodowe, dziedzictwo przeszłości mocno są zakotwiczone, jak wspomniano wcześniej zwłaszcza w świadomości starych narodów istniejących w dzisiejszych czasach. W koncepcji Dmowskiego instynkty będące wytworem przeszłości, tradycji i państwa, zmieniają się również historycznie, terytorialnie i dotyczą podstawowych zagadnień życia narodu. Interpretacja tego pojęcia – instynktu wywołuje wiele nieporozumień co do poglądów Dmowskiego na relację jednostka- naród, a wynika to również z odmiennej treści tego pojęcia w 1905 r. i okresie późniejszym. Pojęcie to, kiedy je stosował miało charakter jak już wspomniano wcześniej psychologiczno-duchowy, a dopiero później po I wojnie światowej uczeni nadali mu zabarwienie typowo biologiczne. Słowo instynkt jak słusznie zauważa Zygmunt Stermiński zawierało różne treści w różnych okresach historycznych.[29] Występowało już w starożytności i przejęła go filozofia nowożytna, rozumiejąc pod tym pojęciem pewną formę prawa naturalnego. Pod koniec XIX wieku definiowano m.in. w następujący sposób:

 -Instynkt to rodzaj zorganizowanej pamięci (Spencer) -Instynkt to odziedziczona pamięć (Butler) -Instynkt to suma odziedziczonych zwyczajów (J.J. Murpi) -Instynkt to odziedziczona zdolność, a specjalnie- odziedziczony zwyczaj (Einer)

Tak więc pojęcie instynkt w okresie, kiedy Dmowski je stosował było bardziej bogate, oznaczało znacznie więcej niż dzisiaj i nieporozumieniem są próby interpretowania go według współczesnej nomenklatury, jeżeli nie dąży się celowo do świadomego deformowania omawianej koncepcji.

Niewątpliwie podróż do Japonii wpłynęła na ostateczne ukształtowanie polityczne 40-letniego Dmowskiego, na wzrost jego politycznej dojrzałości, ale nie zmieniła zasadniczo jego poglądów na istotę narodu, nie zrobiła z niego jak się dzisiaj często mówi totalitarysty. Te poglądy wyrażają jedynie przeciwnicy idei patriotyczno- narodowej w sposób wypaczony, z wielką ignorancją interpretując jego myśli, wypowiadając na ogół zgoła fałszywe opinie. Przypisują mu ze względu na jego słuszne poglądy narodowe niekiedy antysemityzm podczas gdy nie wypowiadał się w sposób rasistowski wobec ludności semickiej czyli arabskiej w tym palestyńskiej oraz żydowskiej. „…Dmowski nie był antysemitą. Roman Dmowski płomiennie kochał kraj, a zbyt wielkie zagęszczenie ludności żydowskiej w Polsce uważał za przeszkodę do zgodnego współżycia Polaków i Żydów, za nieszczęście dla jednej i dla drugiej strony. To mogło się nie podobać, ale to znowu nie mogło i nie powinno być fałszywie komentowane”.[30]


Dzisiejsze czasy – Unia Europejska

Poglądy Dmowskiego realizowane przez część społeczeństwa polskiego w życiu codziennym w okresie zaborów oraz Polski niepodległej wpływały pozytywnie na zachowanie tożsamości narodowej. Tak, jak w minionej przeszłości, również i w czasach dzisiejszych jego wskazania są jak najbardziej aktualne, gdyż obecnie tożsamość narodu polskiego jest o wiele mocnej zagrożona niż w minionej przeszłości – podobnie jak w okresie okupacji i zaborów. Należy zatem nawiązywać do jego koncepcji, wskazań, metod myślenia politycznego. Zaplanowane przez elity pragnące rządzić całą ludzkością, szybkie zniszczenie narodów nie dotyczy zresztą tylko narodu polskiego, ale i innych zwłaszcza europejskich. Obecny kierunek polityki kierownictwa Unii Europejskiej jest wielce szkodliwy dla narodów i cywilizacji europejskiej. Internacjonalistyczna polityka przywódców Unii to o wiele większe zagrożenie dla istoty człowieka, tożsamości narodu i różnych religii niż bloku socjalistycznego po 1956 r. Już pod koniec XIX w. w swoim opowiadaniu filozof rosyjski Włodzimierz Sołowiew przewidywał szkodliwą dla narodów europejskich i chrześcijaństwa Unię Europejską zorganizowaną z inicjatywy franko - masonów na początku XXI w., kierowaną przez wybitnego rzekomo przywódcę nazywanego antychrystem. Te jego przewidywania tak jakby się sprawdzały. Obecny kryzys finansowo- gospodarczy, skutek polityki rządzących w wielu państwach elit, prowadzi do pauperyzacji wielu narodów, bankructwa poszczególnych państw, rozwoju nowych form neokolonializmu, utraty suwerenności państwowej i tożsamości narodowej. Pogarszająca się sytuacja rodzi coraz większe obawy u wielu osób o przyszłość ich narodów, wywołuje rozczarowanie do sił kierowniczych, rządzących Unią. Na tych negatywnych zmianach zwanych u nas „modernizacją”, „restrukturyzacją gospodarki”, od początku lat 90-tych, polegających m.in. na wyprzedaży za bezcen majątku narodowego, grabieży mienia publicznego, czyli okradania zwykłych obywateli, korzystają dzisiaj również „uprzywilejowane”, „krzykliwe” grupy polityczno-partyjne zasiadające w parlamencie, które wcześniej głosiły w celu dojścia do władzy głównie hasła „wolności”, „demokracji” i „sprawiedliwości”, manipulując jednostką-człowiekiem, jego marzeniami i tęsknotami za światem bardziej sprawiedliwym. Te podobne, niekorzystne dla wielu państw przemiany ukrywano do niedawna przed własnymi narodami, obywatelskimi społeczeństwami. Kierownictwa polityczne większości państw unijnych, nie wywierając odpowiedniego nacisku na aktualne i przyszłe unijne decyzje polityczne, gospodarcze, prawne, kulturowe itd., przekazują tym samym losy swoich narodów i państw w ręce innych, co jest typowym ich ubezwłasnowolnieniem, prowadzącym do tego, że już w najbliższej przyszłości wszelkie decyzje odnośnie narodów europejskich zapadać mają nie w poszczególnych państwach, lecz wyłącznie w Brukseli. W celu całkowitego podporządkowania sobie i wykorzystania wielu społeczeństw europejskich, zaplanowano atomizację struktur narodowych, czyli budowanie w Europie- składającej się z wielu narodów o własnej tożsamości- jednego państwa unijnego, Stanów Zjednoczonych Europy, na wzór Stanów Zjednoczonych AP istniejących zaledwie ok. 220 lat, zasiedlanych po częściowej eksterminacji miejscowej ludności indiańskiej, przez wiele różnych grup etniczno- religijno-społecznych w tym przywożonych niewolników z Afryki, których wielkie ilości umierały podczas ich transportowania statkami. I dlatego obecnie w Unii lansuje się na wzór USA- wielokulturowość pozaeuropejską, pseudo kulturę, a w państwach zadłużonych ekspansję ekonomiczno-finansową banków światowych, Chin itd. jako deskę ratunkową doprowadzającą do upadku wielu gałęzi rodzimej gospodarki, olbrzymiego wzrostu bezrobocia powodującego wyrzucanie celowo na przykład z Polski jak dotychczas kilku milionów młodych Polaków, co prowadzi do gwałtownego załamania się sytuacji demograficznej i coraz wzrastającego przypływu imigrantów z zagranicy. Władze „demokratyczne” naszego kraju oraz biznesmeni, niszcząc w ostatnich dwudziestu kilku latach rodzimą produkcję, nie dbają już o polski naród i widzą tylko naiwnie korzystne dla siebie osobiste interesy we współpracy gospodarczej zwłaszcza z Chinami, nie wspominając już jak to było jeszcze kilka lat temu o problemach tybetańczyków . Już po pierwszej wojnie światowej Dmowski ostrzegał przed zagrożeniem gospodarczym ze strony Chin, pisząc m.in.: Z tego, cośmy wyżej mówili, wynika, że w Chinach rośnie olbrzymie niebezpieczeństwo dla wszystkich krajów przemysłowych świata. Przyszłość odpowie na pytanie, czy będzie to tylko niebezpieczeństwo gospodarcze… Zważywszy szybkie postępy Chin i jednoczesny upadek sił Europy, można dojść do przekonania, że ta chwila bodaj nie leży w zbyt odległej przyszłości. [31] A zatem obecna polityka ma doprowadzić do utraty tożsamości narodów europejskich, zaniku ich państw oraz całej jakże barwnej i bogatej kultury, czyli upadku cywilizacji europejskiej. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludność Europy stanowiła 30% ludności świata, a dzisiaj zaledwie 10%. Na wzrost demograficzny wielu państw europejskich wpływ już mają tylko społeczeństwa pozaeuropejskie. Za kilkanaście lat dominować mają na przykład we Francji młode pokolenia, ale o korzeniach pozaeuropejskich. Istniejąca sytuacja kryzysowa wywołana została także w pewnym stopniu celowo dla powołania rządu europejskiego, a następnie jednego rządu światowego, utworzenia zaplanowanego Nowego Wspaniałego Świata. O tym marzyły już od dawna różne organizację, grupy społeczno-polityczne oraz braterstwa pragnące globalistycznie panować nad całym światem. W celu przejęcia całkowitej władzy nad człowiekiem i kształtowanie go według zaplanowanych kryteriów umożliwiających pełne zniewolenie wprowadza się tzw. zasady pozornej, fałszywej polityki obywatelskiej atomizującej społeczeństwa, narody, likwidujące ich dotychczasową wspólną wolę. Wprowadzana współcześnie modernizacja, modyfikacja w tym także i genetyczna nie dotyczy tylko świata roślinnego, zwierzęcego, ale i ludzkiego. Obecnie nowego, nadchodzącego zdegenerowanego człowieka, głównie żarłocznego konsumenta, masowej tandety o całkowicie zniewolonej już podświadomości, czego nie jest na ogół świadomy, kształtują intensywnie zwłaszcza już od kilkunastu lat – media, nowa pseudo kultura i systemy wychowawcze.

Tak więc dotychczasowa polityka unijna mająca dla człowieka i narodów znamiona szkodliwe, utopijne, stawia pod znakiem zapytania sens jej dalszej realizacji. Wszelkie wdrażane w życie koncepcje szkodliwe, utopijne, jak na przykład w przeszłości za czasów komunizmu kończyły się na ogół katastrofami dla człowieka. Istniejąca sytuacja wymaga zatem natychmiastowej i całkowitej zmiany, modyfikacji tej dotychczasowej polityki unijnej i państwowej. Tylko wszakże harmonijna i ścisła współpraca ale w pełni suwerennych państw i narodów, utrzymanie ich różnorodności kulturowej, czyli cywilizacji europejskiej umożliwi wyzwolenie potrzebnej dynamiki rozwojowej niezbędnej do dalszego przetrwania narodów Europy.


Współczesna fałszywa wolność, demokracja i sprawiedliwość.

Jednakże w dzisiejszych czasach w celu całkowitego zniewolenia człowieka, likwidacji jego systemu ochronnego w postaci tożsamości narodu manipuluje się za pośrednictwem mediów zwłaszcza pojęciami wolność, demokracja i sprawiedliwość. Głośno nawołuje się do działań na rzecz wolności tak zwanej zewnętrznej mającej faktycznie ale tylko charakter chwilowy i pozorny, rzadko zaś zwraca się uwagę na wewnętrzne oraz strukturalne już zniewolenie człowieka. To nawoływanie do wolności pobudzające masy społeczne jest skutkiem nadmiernej koncentracji emocjonalnej w ludzkiej psychice, odpowiednio programowanej w dzisiejszych czasach cywilizacji obrazkowej za pośrednictwem telewizji, Internetu, filmu, reklamy itd. Wobec tej manipulacji - prowadzącej głównie do celowego rozbudzania psychicznego zmysłowości, agresji, seksualizmu, materialistycznego konsumpcjonizmu, zysku bez względu na rzeczywiste potrzeby, a przebiegającej zazwyczaj poza świadomością, poniżej progu percepcji - człowiek jest całkowicie bezbronny i przeistacza się w konsumenta masowej, szkodliwej dla zdrowia produkcji w tym często planowo zatrutej żywności. To zniewolenie, zniekształcenie współczesnego człowieka niszczącego również przyrodę, naturę, prowadzi do ograniczenia dopływu sił oraz energii czystej w tym o charakterze nadprzyrodzonym, boskim do jego istoty ludzkiej i serca. Tak zaprogramowane, pełne pożądań i uczuć myślenie, odpowiednio ukierunkowujące wolę człowieka modelami myślowymi wprowadzanymi do podświadomości, zaciemniającymi obraz rzeczywistości, prowadzi jednocześnie do upodlenia, odchodzenia od wszelkich norm etycznych. Powstałe w ten sposób błędne koło myślenia, uczuć i woli całkowicie zniewalające dzisiejszego człowieka jest głównym celem „programistów”, dążących do rządzenia ludzkością całego świata. Dla budowy tego zaplanowanego „doskonałego społeczeństwa obywatelskiego”, świata jednorodnego, jednowymiarowego, jednobiegunowego, „raju na ziemi” oraz niszczenia struktur narodowych opartych na przeszłości, tradycji, świadomości i kulturze, wykorzystywane są nie tylko media i dziennikarze, ale również wyniki naukowe, osiągnięcia techniki, systemy wychowawcze, sztucznie spreparowane wyobrażenia sterujące zachowaniami oraz naukowcy, tzw. autorytety moralne, często ludzie pseudo kultury itd. To zaplanowane ostateczne zniewolenie każdego człowieka – panowanie zatem nad całą ludzkością ma ułatwić wcześniejszy rozpad struktur narodowych opartych na wielorakich naturalnych więzach . Wywoływany celowo wzrost emocji i napięć u człowieka, głównie przez manipulacje medialne, ma również duży wpływ na żerowanie, pochłanianie ludzkiej energii psychiczno-duchowej przez niewidzialne siły szkodliwe, wzmacniające w ten sposób energią ludzką swoją moc, zwiększające swoje panowanie nad prawie już większą częścią ludzkości naszej planety. Zniewolony zatem dzisiejszy człowiek tęskniący jakoby za prawdziwą wolnością podejmuje walkę, ale o pozorną, chwilową wolność, czyli o swobodę realizacji najczęściej swoich egoistycznych, partykularnych interesów, a nawet o tolerowanie wszelkiego zła. Do tej walki o pozorną, chwilową, fikcyjną, fałszywą wolność często podburzane są w obecnych czasach nie tylko jednostki, ale różne grupy społeczne i całe narody, jak na przykład ostatnio na Bliskim Wschodzie. Za pośrednictwem tych walk o realizację haseł wolnościowych próbuje się, nie uwzględniając głębszej istoty człowieka, strukturalnych jego ograniczeń, naturalnych związków z innymi, właśnie „modernizować” w z góry zaplanowanym kierunku całe społeczeństwa, niszcząc jednocześnie poszczególne cywilizacje i narody. Przeciętny człowiek na ogół nie jest świadomy, że wolność, o której się dzisiaj tyle mówi i o którą do walki w skali międzynarodowej i na ulicach wzywa, faktycznie dla niego nie ma większego znaczenia, gdyż jak się okazuje później ma jedynie charakter emocjonalno-chwilowy i w rzeczywistości nie istnieje. W propagandzie dążącej do tej „modernizacji”, reformowania społeczeństw, niszczenia narodów pojęcia wolności, demokracji, sprawiedliwości służą jedynie do manipulowania człowiekiem w wyrafinowany sposób. Te słowa wręcz magiczne wytrychy w dyspozycji modernizatorów sytuacji społecznych i politycznych wykorzystywane są już zwłaszcza od XVIII w., otwierając człowieka, społeczeństwa na zewnętrzne sterowanie. Słowa te uwypuklane są w programach, na sztandarach, w nazwach partii, na przykład- Partia Wolności, Partia Demokratyczna, Partia Obywatelska, Partia Sprawiedliwości itd. Jest tutaj swoistym zarazem paradoksem, że głoszący hasła wolności i demokracji bardzo często posługują się siłą oraz przemocą i to również w skali międzynarodowej. Przy pomocy tej manipulacji siłowej próbuje się osłabić przeciwnika politycznego lub konkurenta gospodarczego, zmienić niewygodne dla jednych- rządy i całe systemy. W tych właśnie procesach rozszerzania własnych wpływów i interesów, budowy nowych „wolnych” społeczeństw obywatelskich ze zniewolonym człowiekiem, bazuje się również wcześniej na ludzkich słabościach i tęsknotach oraz nędzy, biedzie i niesprawiedliwości. Właśnie tymi obiecankami rozgrzewa się celowo w ludzkiej psychice wolnościowe pragnienia. Te kreowane sztucznie różnymi obiecankami wolnościowe pragnienia jak wykazuje historia służą wyłącznie interesom partykularnym- wąskim grupom społecznym, nie całym społeczeństwom, narodom. Realizacja tych haseł wolnościowych wzmacnianych u nas dodatkowo hasłem międzyludzkiej solidarności, doprowadziła nie tylko do przejęcia władzy przez nowe grupy walczące głównie o swoje partykularne interesy, ale do ich wzbogacenia się w niesamowitym tempie, wzrostu ich wpływów, zagarnięcia majątku publicznego przez różne korporacje, zadłużenia państwa, czyli społeczeństwa olbrzymim długiem publicznym, wzrostu bezrobocia, wyrzuceniem za granicę milionów młodych własnych obywateli do często poniżającej tam pracy. Nie spełniło się zatem dla znacznej większości społeczeństwa polskiego marzenie o wolności, sprawiedliwości, którym tak usilnie wcześniej naród karmiono i zrodziło to jedynie wiele przykrych oraz bolesnych rozczarowań.

Pod płaszczykiem toczących się w obecnych czasach w wielu krajach i na arenie międzynarodowej brutalnych walk o pozorną, fikcyjną wolność, sprawiedliwość i demokrację, w tym przy pomocy nowych formacji - wojsk najemnych, a nie już narodowych - kryje się również jak już wspomniano wcześniej zwykła walka o bogactwa naturalne, światowe zasoby energetyczne, o wpływy ekonomiczne i polityczne. Do tych walk (np. Irak, Afganistan, Serbia) o wpływy polityczne czołowych państw i bogactwa ekonomiczne, wbrew woli większości społeczeństwa wciągany jest również należący do NATO nasz kraj „wolny” i „sprawiedliwy”,  „demokratyczny” rządzony na przemian przez liberalne, lewicowe, a także prawicowe grupy interesów, nazywane potocznie partiami, a także mafiami polityczno-gospodarczymi zalegalizowanymi przez tzw. demokratyczną konstytucję. Najczęściej do tej walki o rzekomą wolność, sprawiedliwość i demokrację prowadzonej zazwyczaj w interesie czołowych państw, wąskich i uprzywilejowanych grup społecznych wciągani są wszelkimi sposobami ludzie pragnący zmiany swojej osobistej sytuacji życiowej również naiwni - łatwo wierni, społeczeństwa oraz narody niedojrzałe, przelewające niepotrzebnie własną krew .W swojej istocie jest to walka o wolność nierzeczywistą, fikcyjną, która się nie przybliża, lecz odsuwając się ciągle jak horyzont służy w dzisiejszych czasach do manipulowania człowiekiem, narodami i światem. Podobnie jak pojęcie wolności do manipulowania człowiekiem, przyciągnięcia go przez różne grupy interesów, partię, wykorzystuje się również hasło sprawiedliwość. Pojęcie sprawiedliwość związane jest zazwyczaj z warunkami najczęściej materialnymi, w jakich znajduje się człowiek. I walka o sprawiedliwość, wynikająca z bezpośrednich potrzeb człowieka, walka o jakość życia, o przetrwanie wynika z przerażającego nierównego dzielenia dóbr materialnych. Dzisiaj w „kolebce” „wolności”, „demokracji” i „sprawiedliwości”, czołowym państwie świata 2% obywateli dysponuje ok. 54% bogactwa narodowego, a do zaledwie 10% należy 89% zasobów finansowych, podczas gdy 50 milionów obywateli tego kraju wspomagana jest przez pomoc socjalną by utrzymać ich przy życiu. Ta olbrzymia dysproporcja materialna występuje na ogół wszędzie, gdyż jeszcze o większe wzbogacenie się materialne walczą głównie ci, którzy znajdują się w korzystnej, uprzywilejowanej sytuacji, pragnąc osiągnąć jeszcze więcej niż dotychczas mają. Ci, którzy „urządzili się” w sposób nieuczciwy i nadal wszelkimi sposobami powiększają swój stan posiadania, bronią swoich praw i interesów, przywilejów za pośrednictwem siły, przepisów konstytucji odpowiednio skonstruowanych, instytucji prawnych i politycznych.

Walka o tzw. sprawiedliwość, z którą łączą się zazwyczaj cierpienia, mordy, zabójstwa, kolejne niesprawiedliwości, toczy się ciągle przez całe dzieje ludzkości. Zwłaszcza od rewolucji francuskiej po dziś dzień oferowana ludziom wolność, równość, braterstwo, sprawiedliwość pociągnęły za sobą w praktyce wiele bezsensownych tragicznych ofiar i zrodziły bolesne rozczarowania. Wiek XX, w którym urzeczywistniano jedną z najbardziej popularnych utopii idealnego ładu sprawiedliwości społecznej, jest tego wymownym przykładem. Stosowano wówczas bezwzględne metody, powodujące olbrzymie cierpienia, które usprawiedliwiano koniecznością wprowadzenia nowej sprawiedliwości społecznej. Wprowadzanie marksistowskiego ideału sprawiedliwości społecznej w ziemskiej rzeczywistości doprowadziło do pozbawienia życia milionów niewinnych ludzi, narodzenia się hitleryzmu jako reakcji, przeciwwagi na szerzący się utopijny komunizm i w konsekwencji do tragicznej II wojny światowej. Impulsem do stworzenia tej utopi komunistycznej, idealnego, sprawiedliwego świata, nierealnej próby przełamywania dychotomii między ziemskim a idealnym, nadprzyrodzonym były dla Marksa- syna duchownego, rabina nie tylko zagadnienia nędzy i trudnego położenia człowieka, ale tkwiące w jego głębszej osobowości,- czego nie był w pełni świadomy- pierwiastki idealistyczne. Trafnie w swoim wierszu określił pragnienia Marksa jego rodak poeta Henryk Heine, pisząc: Przyjaciele, nową wam skomponuję, lepszą i piękniejszą pieśń!. Już tutaj na ziemi zbudujemy Królestwo Niebios. Marks, nie rozumiejąc w pełni praw natury rządzących strukturą świata naturalnego, uniemożliwiającą urzeczywistnienie w nim uwolnionego od wszelkich sprzeczności człowieka i społeczeństw, marzy o zasypaniu przepaści między światem idealnym i rzeczywistością ziemską, co zniesie jakoby alienacje człowieka, uwolni go od wszelkich ludzkich problemów, ukształtuje „prawdziwego wspaniałego, nowego człowieka”, „prawdziwe”, doskonałe komunistyczne społeczeństwo. Odrzucenie poglądów religijnych swoich przodków, według których raj znajduje się w niebie- królestwo Moje ma nie pochodzić z tego świata- i obiecywanie, wspaniałego, idealnego królestwa na ziemi, w istniejącej złej sytuacji, powszechnej nędzy, cierpienia, upokorzenia, braku sprawiedliwości i wolności przysporzyło mu wielu zwolenników próbujących realizować już często na swój sposób poprzez przemoc jego nierealny, utopijny plan. Walczący o tą fikcyjną sprawiedliwość najczęściej posługiwali się prawem odwetu (lex talionie) występującym już w kodeksie Hammurabiego oraz starotestamentową zasadą: oko za oko, ząb za ząb. I tak na przykład podczas rewolucji bolszewickiej w 1917 r. wołano rabuj zrabowane, a w czasie lewackiej rewolty studenckiej w Paryżu w 1968 r. niszcz to co was niszczy. O ile Marks planował dla wybranych elit rządzenie ludzkością całego świata za pośrednictwem podporządkowanego sobie całkowicie proletariatu, to dzisiaj instrument ten został już zmieniony i próbuje się wykorzystać do panowania nad całą ludzkością między innymi zwłaszcza młode pokolenia nie świadome swojego wewnętrznego, głębokiego zniewolenia, poddane niebezpiecznym zaburzeniom psychiczno-duchowym, prowadzącym do likwidacji, uśmiercenia ich autentycznej duszy.

W dzisiejszych czasach przysługujące człowiekowi prawa w zakresie sprawiedliwości społecznej, politycznej, międzynarodowej wydają się bardziej odległe niż jeszcze do niedawna na skutek przyspieszenia różnych ukrytych manipulacji, nieuczciwości, masowych przestępstw, koncentracji bogactwa w rękach nielicznych i zubożenia w stosunku do nich całych społeczeństw, narodów i ludzkości. Ta koncentracja bogactwa w skali globalnej w rękach garstki ludzi, na co pracowali głównie liberałowie, lewacy wspierani przez bogatą finansjerę i bankierów, organizacje jawne oraz tajne w tym o charakterze religijnym, doprowadziła do tego że mikroskopijna grupka uzurpuje sobie już prawo do rządzenia światem w wymiarze politycznym, ekonomicznym, społecznym, duchowo-religijnym poprzez całkowite zniewolenie, podporządkowanie współczesnego człowieka, obiecując mu ponownie świetlaną przyszłość. Współczesne demokracje gwarantujące obywatelom jedynie formalną równość wobec prawa, chroniąc ich rzekomo przed bezpośrednimi nadużyciami, których spory rozstrzygane są przez sądy, wcale nie przybliżają autentycznej sprawiedliwości. Jedynie w ryzach próbuje się trzymać skrajnie egoistyczne dążenia oraz na drodze pokojowej, przy pomocy prawa w równowadze różne sprzeczne interesy, preferując zazwyczaj najbogatszych i znajdujących się przy władzy. Powstaje w ten sposób przy pomocy iluzorycznej demokracji jedynie pozorna, względna sprawiedliwość, nie akceptowana przez większą część społeczeństw. Uznanie zresztą jakiejś sytuacji za sprawiedliwą nie było przez wszystkich obywateli możliwe, o czym w dawnej przeszłości wspominali m.in. Platon i św. Augustyn twierdząc, że ludzie nie są w stanie zrozumieć, czym jest sprawiedliwość, a co jest niesprawiedliwe. Często „sprawiedliwym” w życiu czyni się to, co „niesprawiedliwe”, gdyż w zróżnicowanej rzeczywistości społecznej do różnych sytuacji i warunków stosowane są abstrakcyjne normy prawne. Abstrakcyjne normy prawne stosowane w złożonym i zróżnicowanym życiu społecznym czynią w efekcie- co jest widoczne na co dzień-, państwo ślepym i głuchym na różne ludzkie, grupowe i narodowe potrzeby. Symbolem właśnie tej ślepoty państwa i prawa jest przepaska na oczach starożytnej greckiej bogini Nemezis, której wizerunek przedstawiający postać niewiasty z wagą i mieczem umieszcza się na publikacjach prawnych, budynkach wymiaru sprawiedliwości.

Tak więc ludzie ciągle przez przebiegłych i pazernych skupionych w różnych organizacjach oraz partiach dają się zwodzić, są oszukiwani, zniewalani prawem, fałszywą sprawiedliwością, wolnością, solidarnością i jako marionetki wprawiane w ruch przez widzialną i niewidzialną rękę, jakoś nie mogą z tego stanu się przebudzić. Wolność, równość, sprawiedliwość, o czym od wieków się ciągle mówi i walczy, jak iluzoryczny humanitaryzm zasłaniający ludzki egoizm oraz fałszywa zazwyczaj solidarność do bardziej sprawiedliwego świata człowieka wcale nie doprowadziły. To zaplanowane całkowite, ostateczne zniewolenie człowieka, zwłaszcza młodych pokoleń, panowanie nad całą ludzkością oraz jej zmniejszenie ilościowe, związane jest- o czym już wspominano - z prowadzonym obecnie rozpadem naturalnych struktur kulturowo-etnicznych, narodowych opartych na wielorakich więzach mających swoje korzenie w odległej przeszłości. Przekształca się zatem poszczególne narody przy pomocy także polityki unijnej w jedną pryzmę piachu, która jest kształtowana tak, jak przez wiatr w dowolny już prawie sobie sposób. Za to odpowiada zdegenerowana demokracja różne grupy i partie, kształtujące obecne władze, które wpływają również na powstawanie szkodliwej atmosfery nienawiści, agresji czyli na bardziej tragiczną sytuację ludzkości w tym narodu polskiego niż było w minionych stuleciach, a nawet w okresach wojennych. W tą katastrofalną sytuację większość narodów czyli ludzkość sama się wprowadziła pod kierownictwem dzisiejszych rządów i swoich przywódców. Jedynie tylko silnym, zintegrowanym narodom nawiązującym do swojej odległej przeszłości, tradycji, istniejących niekiedy już kilka tysięcy lat – często zarazem rozproszonym przez dłuższy okres czasu- nie zagraża wcale polityka atomizacji prowadząca do rozpadu i upadku innych narodów. Na te różne sprawy i czynniki wpływające niszcząco na tożsamości narodu, ciągle zwracał wcześniej uwagę Roman Dmowski, wskazując na konieczność, potrzebę wzmacniania jedności moralno –duchowej człowieka-jednostki z własnym narodem, podtrzymywanie własnej tradycji, przeszłości w tym i słowiańskiej oraz wyłącznie rodzimej polskiej kultury. Kontynuacja jego aktualnej w dzisiejszych czasach realnej, pragmatycznej polityki i ideologii przez znaczną część istniejącego jeszcze narodu polskiego jako parasola ochronnego- zwartego, zjednoczonego i silnego- to jedyny ratunek dla człowieka-jednostki, Polaka przed całkowitym zniewoleniem i upodleniem.

Jacek Smolarek


[1] M. Kułakowski: Roman Dmowski – w świetle listów i wspomnień, Londyn 1968 r. t. I, s.245

[2]St. Kozicki: Pół wieku polityki demokratyczno-narodowej 1887-1939, Wrocław-Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, sygn.13201/II, s.176

[3] R. Dmowski: Polityka polska i obudowanie państwa, Hanower 1947 r. t. I s.32

[4] St. Kozicki: Historia Ligi Narodowej, Londyn 1964 r. s.546-7

[5]Tamże,s.37-8

[6] R. Dmowski: Polityka polska …, Hanower 1947 r. t. I s.35

[7] Tamże, s.37-8

[8] R. Dmowski: Pisma, t. III s.190

[9] Tamże, s.206

[10] Tamże, s.211

[11] W. Feldman: Stronnictwa i programy polityczne w Galicji, Kraków 1907

[12] R. Dmowski: Wykształcenie polityczne. Ewolucja myśli. „Kwartalnik naukowo-polityczny”, t. I 1898 r.

[13]Przegląd Wszechpolski Nr 7, 1901 r.

[14]Przegląd Wszechpolski, 1902 r.

[15] R. Dmowski: Polityka…, t. I s.35

[16] R. Dmowski: Pisma t. X s.55

[17] R. Dmowski: Polityka…, t. I s.36

[18]J. Piłsudski: Pisma t. IX s.279

[19] B. Szczepkowski „To i owo o R. Dmowskim” Tygodnik Warszawski 9.XII.1945 r. s.3

[20] St. Kozick:Historia Ligi …, Londyn 1964 r.

[21]M. Kułakowski: Roman Dmowski- w świetle listów … t. I, s.285

[22] Tamże, s.280

[23] Ewa Pałasz- Rutkowska, Inaba Chiharu: „W poszukiwaniu polskich grobów w Japonii” wyd. MKiDN 2010 r.

[24] M. Kułakowski: Roman Dmowski- w świetle listów … t. I, s.43-44

[25] R. Dmowski:: Pisma, t. V s.64

[26] St. Kozicki: Historia Ligi… s.233

[27] M. Kułakowski: Roman Dmowski…, t. I, s.40

[28] Przegląd Wszechpolski 1905 r., s.17-18

[29] Z. Stermiński: Czy Dmowski zmienił poglądy na istotę narodu?, Myśl Polska 1953 r. nr.220

[30] B. Szczepkowski „To i owo o R. Dmowski” Tygodnik Warszawski 9.XII.1945 r. s.3

[31] R. Dmowski:Wybór Pism, Nowy Jork 1988 r. t. IV s.170-1


© Antoni Wojnarowicz

Kod i szata graficzna strony Marcin Adam. Wrocław, czerwiec 2017 r.